Jarosław Galewski: Walczyliście do samego końca i chwała wam za to. Po dramatycznej końcówce lepsi okazali się jednak goście z Sopotu...
Łukasz Majewski: Na pewno brawa za walkę, ale co z tego. Nie ma tego, co było dla nas najważniejsze, czyli zwycięstwa w pierwszym spotkaniu. W przypadku wygranej rozdawalibyśmy karty. Mielibyśmy w perspektywie drugie spotkanie w naszej hali przy stanie 2:1. Oczywiście, faworytem i tak nadal byłby Prokom. Wielka szkoda, że spotkanie potoczyło się tak a nie inaczej. Jeżeli chodzi o mnie, to strasznie zawaliłem temat w obronie. W końcówce nie funkcjonowałem w tym elemencie. Jest mi bardzo przykro.
Kapitalnie weszliście w środowy pojedynek. Prowadziliście nawet 28:13. Czy można powiedzieć, że zaskoczyliście czymś waszych rywali?
- Nie wiem, czy zaskoczyliśmy czymkolwiek naszych rywali. Jesteśmy po prostu groźnym zespołem we własnej hali. Potrafimy trafiać z niesamowitą skutecznością. Nie da się ukryć, że to była nasza siła w drugiej rundzie. Tym wygrywaliśmy kolejne spotkania. Kiedy gra się z Prokomem, trzeba jednak utrzymać taki poziom przez cały mecz. Nam zabrakło sił a później skuteczności. Przed nami jednak kolejne spotkanie i walczymy dalej.
Jak trudno będzie wam zregenerować siły przed czwartkowym pojedynkiem?
- Trzeba jak najszybciej zapomnieć o środowym meczu. Musimy jak najlepiej zregenerować siły. Wszystko w rękach naszego sztabu. Miejmy nadzieję, że uda się nas jakoś postawić na nogi. Każdy z nas jest na pewno zdrowo poobijany, ale miejmy nadzieję, że w czwartek będzie lepiej.
To spotkanie najlepiej pokazuje, że Mistrz Polski jest w tym sezonie do ogrania...
- Na pewno Prokom nie jest tak mocny jak wcześniej. Kiedyś to była uznana firma, która jechała wszędzie i wszystkich „lała”. Z drugiej jednak strony należy podkreślić, że nadal są silnym zespołem. Wystarczy spojrzeć na ich budżet, żeby odpowiedzieć sobie, jakich zawodników posiadają w składzie. To są jednak tylko ludzie. Poza tym, pieniądze na parkiecie nie grają. Udowodniliśmy, że potrafimy walczyć. Cieszę się, że wygląda to tak jak pan wcześniej powiedział. Na pewno walczymy. Przy okazji chciałbym bardzo podziękować kibicom, którzy stworzyli niesamowitą atmosferę.
Czy potrafisz wytłumaczyć fenomen ostrowskiego zespołu, który traci podstawowych graczy i nadal jest groźny dla najbardziej uznanych drużyn w Polsce?
- Nie chciałbym już dłużej rozpamiętywać tego, kto odszedł. Mamy takich zawodników i wychodzi na to, że tutejsi kibice nas kochają. W środę zrobili dla nas naprawdę wspaniałą robotę. My natomiast pokazujemy, że potrafimy grać w koszykówkę. Nie czujemy się wcale gorsi od tych koszykarzy, którzy byli w naszym zespole. Widać, że Vladan Jocovic nie ustępuje w ogóle Patrickowi Okaforowi. Mamy to, co mamy i z tego się cieszymy. Na pewno drużyna tworzy zgrany kolektyw, w którym panuje świetna atmosfera, a to liczy się najbardziej.
Wielokrotnie powtarzałeś, że nie chcesz być kojarzony tylko i wyłącznie z walką o utrzymanie. Czy ten sezon jest dla ciebie przełomowy?
- Na pewno tak. Byłby niesamowicie przełomowy, gdybyśmy przeszli Prokom. Nie da się przecież ukryć, że zawsze apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wygraliśmy jedno spotkanie i po cichu liczyliśmy na kolejne sukcesy. Nadal mamy jednak szanse. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to przed nami jeszcze dwa spotkania. Będzie niezmiernie trudno, jednak mogę zagwarantować, że będziemy walczyć tak jak w ostatnim pojedynku.
Jak należy zagrać w czwartek, żeby pokonać Prokom?
- Trzeba zostawić serce na parkiecie. Być może jesteśmy zmęczeni fizycznie, ale nasze serca będą na pewno wypoczęte. To jest w tym wszystkim najważniejsze. Musimy wyeliminować popełnione błędy, ale przede wszystkim skupić się bardziej na grze w obronie. W ataku to wszystko nie wyglądało najgorzej, ale jeśli chcemy myśleć o zwycięstwie to musimy lepiej zatrzymać naszych rywali.
Przede wszystkim nie powinniście dać się rozstrzelać Loganowi i Woodsowi, którzy są podstawowymi graczami ekipy z Sopotu...
- Dokładnie tak. Sam zostałem trzy razy przewieziony w końcówce i nie mam zamiaru tłumaczyć się brakiem sił. Powiem jednak szczerze, że nie widziałem jeszcze w naszej lidze takiego zawodnika jak Woods. Szacunek dla niego, że zagrał taki mecz. Wielkich graczy poznaje się po tym, że biorą na siebie ciężar gry. Woods to zrobił i zagrał bardzo skutecznie.
Przegraliście również rywalizację na tablicach, co nie było bez znaczenia w środowym spotkaniu...
- Zgadza się. W końcówce była jeszcze szansa, ponieważ rywale nie trafili z półdystansu. Mogliśmy mieć piłkę w rękach. Naprawdę szkoda, że nie udało się jej zebrać. Traciliśmy wtedy do rywali zaledwie dwa punkty i wszystko było sprawą otwartą. Teraz można jednak tylko gdybać...