Stephen Curry i Kevin Durant w ostatnim meczu zdobyli do spółki 66 punktów, ale to nie wystarczyło, aby pokonać Memphis Grizzlies (101:111). Na dodatek obaj zawodnicy w ostatniej minucie meczu zostali wyrzuceni z parkietu. Choć to dopiero początek sezonu, wśród obrońców tytułu nie wszystko na ten moment funkcjonuje tak jak powinno.
Dwa lata temu Warriors przegrali tylko dziewięć spotkań w sezonie regularnym (ustanowili wtedy nowy rekord w NBA), a rok temu zaliczyli zaledwie 15 porażek. Teraz mają za sobą już trzy mecze, w tym tylko jeden zakończony zwycięstwem. Po raz ostatni ekipa z Oakland rozpoczęła rozgrywki od bilansu 1-2 osiem lat temu (2009/2010).
- Jeśli zapytasz kogokolwiek w szatni, to nikt nie oczekiwał, że będziemy grać na takim, poziomie, na jakim kończyliśmy poprzedni sezon - przyznał środkowy Warriors, Zaza Pachulia. - To normalne, może nawet dobre dla nas. W ten sposób ciężko pracujemy i przygotowujemy się na to, co czeka nas w kwietniu, maju i czerwcu - dodał.
Największym mankamentem zespołu w tym momencie jest defensywa. Warriors w trzech meczach pozwalali rywalom zdobywać średnio 117,7 punktu i trafiać ponad 47 procent rzutów z gry. Sami popełnili już łącznie 52 straty. Aż 19 z nich to "zasługa" Kevina Duranta. - Muszę grać spokojniej, mniej tracić i to zadziała na całą drużynę. Moje starty są zaraźliwe dla zespołu - powiedział Durant.
Wojownicy w nocy z poniedziałku na wtorek spróbują wrócić na zwycięską drogę. Na wyjeździe zmierzą się z Dallas Mavericks.
ZOBACZ WIDEO KSW 40: Materla zachwycony zwycięstwem i postawą kibiców