- To był najważniejszy rzut jaki kiedykolwiek oddałem. To był szczęśliwy rzut, ale cieszę się że piłka była w moich rękach i udało mi się trafić - mówił szczęśliwy Thaddeus Young, który był bohaterem ostatniej akcji w meczu Philadelphii 76ers z Orlando Magic. Skrzydłowy gospodarzy zdecydował się na indywidualną akcję, lecz początkowo wydawało się, że nic z niej nie wyniknie. Young zaplątał się w polu trzech sekund, omal nie tracąc kontroli nad piłką. Dodatkowo miał obok siebie potężnego Dwighta Howarda i Rasharda Lewisa. Tymczasem jakimś cudem udało się wymanewrować obu graczy Orlando i oddać rzut na wagę zwycięstwa. Podopieczni Tony’ego Di Leo objęli prowadzenie 2:1 i w niedzielę postarają się o kolejną niespodziankę. Warto odnotować, że zespół z Pensylwanii po raz ostatni awansował do półfinału konferencji w 2003 roku. W obecnej drużynie nie ma już żadnego zawodnika z ówczesnej ekipy Szóstek.
Gospodarze od samego początku wyraźnie przeważali, a w szeregach gości jedynym poważnym zagrożeniem był Howard. "Superman" większość swoich akcji kończył potężnymi wsadami, ustanawiając swój rekord punktowy w rozgrywkach play off, 36. Z kolei w szeregach miejscowych wzorowo współpracował ze sobą duet Andre Iguodala - Andre Miller. Podobnie jak w drugim meczu, dwójka liderów idealnie kierowała poczynaniami kolegów, zdobywając w sumie aż 53 punkty. Iguodala miał ponadto ułatwione zadanie, bowiem kryjący go Hedo Turkoglu wciąż odczuwa skutki bolącej kostki. - Przez 30 minut oni zdecydowanie prowadzili. Jesteśmy w ogóle szczęśliwi, że mogliśmy odrobić kilkunastu punktową stratę. Oni nie mieli większego problemu żeby zdobywać kolejne punkty. U nas oprócz Dwighta, nie zrobiliśmy nic w ofensywie - podsumował Stan Van Gundy, szkoleniowiec Orlando.
Z racji, że Howard był tak naprawdę jedynym zagrożeniem dla Philly, mało czasu na parkiecie spędził Marcin Gortat. Nasz rodak pojawił się w grze na początku drugiej kwarty, lecz po zaledwie 3,5 minutach powrócił na ławkę rezerwowych. W tym czasie na swoje konto zapisał jedynie 2 przewinienia.
Podobne emocje dostarczyła rywalizacja w Toyota Center, gdzie Houston Rockets podejmowali Portland Trail Blazers. Kluczem do wygranej dla Rakiet miało być powstrzymanie Brandona Roy’a, który w drugim meczu tej serii zanotował 42 punkty. Tym razem liderem Smug opiekował się bodajże najlepszy duet defensorów w całej lidze - Shane Battier i Ron Artest. Efekt? Roy zdobył co prawda 19 punktów, lecz trafiał na mizernej skuteczności 6/18. - Battier i Artest wykonali kawał dobrej roboty, za każdym razem któryś z nich był blisko mnie - przyznał Roy. Gospodarzom w odniesieniu zwycięstwa nie przeszkodziła nawet słabsza dyspozycja Yao Minga, który zakończył zawody z 7 punktami.
O wszystkim tak naprawdę zadecydowała pierwsza połowa. W niej Rakiety grały jak natchnione, szczególnie w drugiej kwarcie, kiedy aż 12 z 15 rzutów przedziurawiło kosz rywala. Na początku trzeciej odsłony przewaga miejscowych urosła do 17 "oczek", a coraz lepiej spisywał się Luis Scola, autor 19 punktów i 9 zbiórek. W końcówce na dramatyczny pościg zdecydowali się goście. Celne "trójki" Rudy’ego Fernandeza i Steve’a Blake nie zmieniły już końcowego rezultatu. - Przez cały wieczór nie potrafiliśmy wejść w nasz odpowiedni rytm - skwitował Nate McMillan, opiekun Blazers.
Żaden zespół w historii play off nie zdołał odwrócić losów serii, przegrywając 0:3. Nie inaczej będzie w rywalizacji Cleveland Cavaliers z Detroit Pistons. Najlepszy zespół sezonu zasadniczego jest już o krok od awansu do półfinału Konferencji Wschodniej. Wszystko za sprawą zwycięstwa w Palace of Auburn Hills. Co ciekawe, skazywane na pożarcie Tłoki przez 3,5 kwarty dzielnie dotrzymywały kroku Kawalerzystom, redukując ich zdobycz punktową w trzeciej kwarcie do 9 "oczek". Nie na darmo jednak w szeregach Cavs występuje LeBron James, który po raz kolejny otarł się o triple-double. Jego 25 punktów, 11 zbiórek i 9 asyst oraz dostateczna pomoc od reszty drużyny pozwoliła odnieść niezwykle cenne zwycięstwo.
Podopieczni Mike’a Browna mogą zakończyć rywalizację już w niedzielę i jeśli Tłoki nie zmienią swojego nastawienia, to tak najpewniej się stanie. Kluczem do wygranej w piątkowym spotkaniu miała być dobra gra Tayshauna Prince’a i Rasheeda Wallace’a. Obaj zawiedli, zdobywając w sumie 12 punktów. Ten pierwszy zmaga się z bolącymi plecami, z kolei "Sheed" najzwyczajniej w świecie przeszedł obok meczu. - Ta sytuacja mnie dobija. Nie potrafię nawet kłamać - wykrztusił z siebie przygnębiony Richard Hamilton, autor 15 punktów dla Detroit.
Detroit Pistons - Cleveland Cavaliers 68:79
(R. Hamilton 15, R. Stuckey 12, A. McDyess 8 - L. James 25 (11 zb), J. Smith 19 (10 zb), Z. Ilgauskas 13)
Stan rywalizacji: 3:0 dla Cleveland Cavaliers
Philadelphia 76ers - Orlando Magic 96:94
(A. Iguodala 29, A. Miller 24, W. Green 12 - D. Howard 36 (11 zb), R. Alston 17, R. Lewis 14)
Stan rywalizacji: 2:1 dla Philadelphii 76ers
Houston Rockets - Portland Trail Blazers 86:83
(L. Scola 19, S. Battier 16, A. Brooks 11 - B. Roy 19, R. Fernandez 17, S. Blake 16 (10 as))
Stan rywalizacji: 2:1 dla Houston Rockets