Final Four Euroligi: Echa finałowego meczu Panathinaikos - CSKA

Od niedzieli stolica klubowej koszykówki w Europie po roku przerwy powróciła do Aten, bowiem Panathinaikos zwyciężył potentata z Rosji, ekipę CSKA Moskwa różnicą dwóch oczek, 73:71. Grecy zwycięstwo zawdzięczają skutecznej grze zespołowej i łutowi szczęścia w postaci niecelnego rzutu Ramunasa Siskauskasa w ostatniej sekundzie. Po spotkaniu zarówno zwycięzcy, jak i pokonani odpowiadali na pytania dziennikarzy.

Choć przed turniejem Final Four Euroligi w Berlinie większość fachowców podkreślała, że każda z czterech ekip ma równe szanse na zwycięstwo, w kuluarach podkreślano, że najlepszym zestawieniem byłby pojedynek Panathinaikosu Ateny z CSKA Moskwa, czyli powtórka sprzed dwóch lat. - Już raz, dwa lata temu z nimi wygraliśmy. Mam więc nadzieję, że tym razem będzie podobnie- mówił po pokonaniu Olympiakosu Pireus w półfinale pewny siebie Mike Batiste, skrzydłowy greckiego zespołu. Po ostatnim gwizdku sędziego w niedzielnym finale Amerykanin mógł wyskoczyć wysoko w górę i roniąc łzy szczęścia rzucić się na swoich partnerów z drużyny. - Uwierzcie mi - nie ma lepszego uczucia dla koszykarza. Mogę śmiało powiedzieć, że teraz czuję się spełniony - krzyczał Batiste. Kilka sekund wcześniej bowiem Ramunas Siskauskas, bohater CSKA w meczu z Barceloną, przy stanie 73:71 dla ateńczyków nie trafił rzutu za trzy punkty równo z syreną.

Trener Ettore Messina inaczej wytypował rozegranie ostatniej akcji, lecz litewski snajper postanowił wziąć na siebie ten ciężar. - Chcieliśmy zagrać pod kosz na faul, ale nie było takiej możliwości. Starałem się czytać grę i dlatego zdecydowałem się na rzut za trzy. W gruncie rzeczy nie był zły, tyle że niecelny. Ale to też jest część koszykówki - tłumaczył na konferencji prasowej Litwin. Zresztą, nikt z kolegów z drużyny nie miał do niego pretensji. Co więcej, większość doceniła fakt, że nie bał się wziąć na siebie olbrzymiej odpowiedzialności. - Nikt nie ma żalu do Ramunasa. Rzucał, bo wcześniej w identycznej sytuacji zdobył punkty. Niestety nie trafił i to Panathinaikos został mistrzem - mówił Erazem Lorbek. Środkowy CSKA zagrał słabe zawody, gdyż z powodu problemu z faulami spędził na parkiecie zaledwie 15 minut. Po chwili przerwy Słoweniec kontynuował wątek. - Nadal nie mogę w to uwierzyć. Przecież doszliśmy ich na dwa oczka... Nie przegraliśmy przez jeden niecelny rzut, przegraliśmy przez fatalny początek meczu. Bardzo żałuję, że przez przewinienia nie mogłem pomóc drużynie. Sumując wszystko, uważam, że nasi rywale zasłużyli na to trofeum.

Z jego opinią zgodził się również szkoleniowiec rosyjskiego zespołu, Włoch Messina. - Pragnę serdecznie pogratulować Panathinaikosowi i trenerowi Obradoviciowi wspaniałego zwycięstwa. Jeśli mam wejść w szczegóły - przegraliśmy przez to, że trzech moich pierwszopiątkowych koszykarzy szybko złapało po dwa faule. Praktycznie zaraz na początku meczu popełnili przewinienia i musiałem wpuścić rezerwowych a Panathinaikos jest zbyt doświadczony, żeby nie wykorzystać tego faktu - konkretyzował trener CSKA. Warto podkreślić, że Messina wprowadził rosyjski zespół do Final Four po raz czwarty z rzędu. Wygrał dwukrotnie.

W przeciwieństwie do niego, myśli po ostatnim gwizdku sędziego zebrać nie mógł Żeljko Obradović, serbski trener Panathinaikosu, choć on akurat nawykł do wygrywania Euroligi. Na dwanaście turniejów Final Four, 49-letni Obradović zwyciężył w aż siedmiu z nich! - Co mogę powiedzieć po takim meczu? Pierwsze co mi wchodzi do głowy to, to że na zwycięstwo zasłużyliśmy dużo wcześniej, niż w ostatniej akcji meczu. Ale taka jest koszykówka i gdyby Siskauskas trafił, to CSKA byłoby mistrzem - odpowiadał nieco chaotycznie szkoleniowiec, który doskonale zdawał sobie sprawę, że mimo prowadzenie dwudziestoma punktami do przerwy, wynik nie był jeszcze rozstrzygnięty. - Mimo naszej świetnej pierwszej połowy wiedziałem, że CSKA tak łatwo się nie podda i będzie chciało jeszcze wrócić do gry. Wiedziałem, że będą grali agresywnie na całym parkiecie i tak też się stało. To klasowa ekipa z klasowym trenerem - ciągnął swój wątek Obradović.

Obu panów, Obradovicia i Messinę łączy wielka serdeczność, więc ciepłe słowa były na porządku dziennym. Również i koszykarze nie szczędzili sobie miłych komentarzy. - CSKA to wielki klub i w szatni w przerwie zdawaliśmy sobie sprawę, że jeszcze wrócą do gry - opowiadał swoje wrażenia Dimitris Diamantidis, który w finale, oprócz doskonałej defensywy, dołożył 10 oczek w ataku. - Na szczęście kiedy było trzeba zaprezentowaliśmy niesamowitą postawę w ataku i wywalczyliśmy tytuł! To uczucie jest najlepsze na świecie. Towarzyszy mi już drugi raz w karierze. Jestem dumny z tego, że jestem częścią wielkiego zespołu - mówił rozradowany Grek. Wtórował mu jego rodak, Antonios Fotsis, który nie mógł pomóc swoim kolegom w decydujących momentach meczu, gdyż zdążył opuścić plac gry z powodu przewinień. Wcześniej rzucił jednak 13 oczek i miał 8 zbiórek. - Czuję się zaszczycony, że udało mi się sięgnąć po to trofeum. Tym bardziej, że pokonaliśmy CSKA - bezsprzecznie drugą najlepszą drużynę Europy. Dość powiedzieć, że w Final Four grali po raz siódmy z rzędu i jak znam życie, za rok również się z nimi tutaj spotkamy - prognozował koszykarz.

Zgodny z nim był trener Obradović. - Tytuł obliguje nas do ponownej walki za rok. CSKA zaś będzie chciało udowodnić, że niedzielne spotkanie było wypadkiem przy pracy i zrobią wszystko, by trofeum wróciło do Moskwy. Mimo porażki, swoim koszykarzom na konferencji prasowej podziękował trener Messina. Jednakże tylko za drugą część meczu. - Chcę pogratulować moim zawodnikom za to, że nie spuścili głów w dół i po zmianie stron walczyli by odrobić straty. Walczyli także, żeby ten finał był godny swojej nazwy i godny starcia dwóch wielkich drużyn - zakończył swoją wypowiedź Włoch.

Podczas wręczania medali i trofeum za Mistrzostwo Euroligi twarze koszykarzy Panathinaikosu rozświetliły się blaskiem i bezgranicznym szczęściem. Dla niektórych z nich było to już kolejne takie zwycięstwo w karierze (np. dla Sarunasa Jasikeviciusa czwarte), a dla innych pierwsze, tak jak dla Drew Nicholasa. - To coś wspaniałego, gdy ciężko pracujesz cały sezon i koniec końców otrzymujesz nagrodę. To szczególne uczucie, dla którego właściwie przeniosłem się do Aten. Chciałem go posmakować i wiedziałem, że tylko z tym zespołem mogę to osiągnąć - mówił przez łzy radości Amerykanin.

- Jestem dumny z mojej drużyny. Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była gorsza, niż beznadziejna. W żadnej akcji nie zagraliśmy tego, co zakładaliśmy sobie przed pierwszym gwizdkiem. W drugiej połowie było już zdecydowanie lepiej i naprawdę niewiele brakowało, żebyśmy jeszcze wygrali - mówił wspomniany Siskauskas, a jego wątek podjął rozgrywający ekipy, J.R. Holden. - Ostatni rzut, ostatni rzut... Wszyscy wkoło to podkreślają, ale nietrafione rzuty są przecież częścią całego spektaklu. Nasze szanse nie pogrzebały się wraz z ostatnim rzutem, ale z początkiem meczu. Mimo to jestem dumny z moich partnerów, że się nie poddaliśmy. Za rok wrócimy tu ponownie - zapowiadał Amerykanin z rosyjskim paszportem. Koszykarze CSKA w większości podkreślali swoją heroiczną walkę do ostatnich sekund i z dumą wyrażali się o swoim zespole. Czy była to tylko maska czy też szczerość, tego nigdy się nie dowiemy.

- Mecz stał na wyśmienitym poziomie. Prowadziliśmy już różnicą ponad dwudziestu punktów, a mimo to moskwianie dali radę zmniejszyć straty. Wielki szacunek dla nich. Pokazali jak pięknie można walczyć i nie tracić nadziei na końcowy sukces. Jestem dumny z nich, ale też jestem dumny z siebie i z moich kolegów - że mimo wszystko udało nam się obronić ostatnią akcję i wygraliśmy - uciął wszelkie komentarze uśmiechnięty Batiste.

Komentarze (0)