Czy Chicago Bulls mieliby więcej tytułów, gdyby nie tragiczna śmierć Jamesa Jordana? 56-letni ojciec Michaela Jordana został zamordowany 23 lipca 1993 roku, krótko po wywalczeniu przez "Byki" trzeciego mistrzostwa z rzędu. Wracał z pogrzebu, zjechał na autostradzie niedaleko Lumberton w Karolinie Północnej, żeby się przespać. We śnie został zamordowany przez dwóch bandytów. Daniel Green i Larry Demery zastrzelili go z zimną krwią (strzały miał oddawać pierwszy z nich), a ciało wywieźli na bagna. Niecały miesiąc później patolog - dzięki badaniu stomatologicznemu, bo ciało znajdowało się w całkowitym rozkładzie - stwierdził, że jest to ojciec Michaela Jordana.
Zabójcy początkowo nie wiedzieli, kogo zabili. Dowiedzieli się, kiedy w aucie znaleźli dwa pierścienie mistrzowskie za tytuły Bulls z 1991 i 1992 roku. Wtedy skojarzyli nazwisko ofiary z najlepszym koszykarzem w historii. Na swoje nieszczęście zadzwonili z telefonu Jamesa Jordana i zostali namierzeni przez policję. Zeznawał Demery, bo Green odmówił zeznań. Groziła im kara śmierci, obaj dostali dożywocie.
Michael Jordan, po śmierci ojca, ogłosił w październiku 1993 roku, że wycofuje się z koszykówki. Rodzinna tragedia była tylko jedną z przyczyn, bo oficjalnie nie miał już w sobie motywacji. Pod jego nieobecność dwa tytuły - za lata 1994 i 1995 - zgarnęli koszykarze Houston Rockets. Jordan wrócił pod koniec sezonu 94/95, ale Bulls mistrzostwa nie zdobyli. Byli za to najlepsi w trzech kolejnych sezonach.
Kolega chciał ukryć ciało
Już raz, w 2016 roku, obrońcy Greena próbowali jeszcze raz zainteresować swoją sprawą wymiar sprawiedliwości. Skazany cały czas utrzymywał, że jest niewinny. Gazeta "The Charlotte Observer" sugerowała, że błędy podczas procesu i niejasności w zeznaniach świadków wpłynęły na niesłuszne skazanie Greena. Jego adwokaci utrzymywali, że pomagał ukryć ciało, jednak to nie on oddał strzały. Ława przysięgłych uznała, że było inaczej.
Telewizja NBC nagrała o Greenie program. Skazany cały czas przekonywał, że nie zabił Jamesa Jordana. Twierdził, że sędzia nie wziął pod uwagę wszystkich dowodów. - Nie ma dowodów na to, że to byłem ja - mówił Green, który miał 18 lat w czasie dokonywania zabójstwa. Dodawał, że wtedy był dzieciakiem, że jest mu przykro z powodu ukrycia ciała oraz kradzieży biżuterii, ale zaprzeczał udziału w morderstwie.
Prawnik Greena miał zeznania trzech osób, które potwierdzały, że w momencie zabójstwa jego klient przebywał w mieszkaniu ze znajomymi. Wszystkiemu winny miał być Demery, który powiedział koledze, że zabity był handlarzem narkotyków i trzeba pozbyć się ciała. Green nigdy nie wyjaśnił, dlaczego bez jakichkolwiek wątpliwości pomógł ukryć ciało nieznanego mu mężczyzny. Niczego nie wskórał, procesu nie wznowiono, pozostał w więzieniu.
Wszystko, by chronić syna szeryfa?
W lipcu 2018 roku sprawa ponownie odżyła. Green się nie poddaje i znowu przekonuje, że ma nowe dowody. Wspierają go prawnicy, którzy podzielili się z mediami wątpliwościami dotyczącymi procesu. - Wykorzystując najnowszą technikę kryminalistyczną, chcą udowodnić, że ślady krwi pobrane na miejscu zbrodni nie są powiązane z Greenem. Dodatkowo kula na koszuli Jamesa Jordana miała jednak nie pasować do broni znalezionej przy skazanych - napisano w "Chicago Tribune".
Na dodatek obrońcy przedstawiają tezę, zgodnie z którą cała sprawa była ukartowaną mistyfikacją, która miała chronić syna szeryfa. Według prawników - znaleziono dowody, że ten handlował narkotykami i to on miał strzelać do ojca Jordana, ale wrobiono niewinnych nastolatków.
- Myślę, że to jego osobowość. On nigdy się nie przyzna, nigdy tego nie zaakceptuje. Będzie obwiniał wszystkich, bo nawet kiedy wykazaliśmy, że był na miejscu zbrodni, dalej szedł w zaparte - powiedział prokurator Johnson Britt.
ZOBACZ WIDEO Dziwna decyzja organizatorów mistrzostw Europy. Hołub-Kowalik: Pierwszy raz jest coś takiego