Damian Jeszke: Nie mam żalu do Polskiego Cukru

Newspix / Grzegorz Radtke / Damian Jeszke
Newspix / Grzegorz Radtke / Damian Jeszke

- Nie było żadnego odzewu ze strony Polskiego Cukru. To był jasny przekaz, że w zespole nie ma dla mnie miejsca. Uszanowałem tę decyzję. Nie mam żalu - mówi Damian Jeszke, który latem podpisał dwuletni kontrakt z Treflem Sopot.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Dlaczego przygoda z Polskim Cukrem Toruń trwała zaledwie kilka miesięcy?[/b]

Damian Jeszke, nowy koszykarz Trefla Sopot: Nie ukrywam, że po zakończeniu sezonu byłem przekonany, że odbędą się rozmowy w sprawie przedłużenia umowy. Mam tak zasadę, że 1-2 tygodnie po ostatnim meczu daję sobie czas na odpoczynek.

Wiem, że w tym czasie kluby mają sporo papierkowej roboty, domykają sprawy z minionych rozgrywek. Później jednak nie było żadnego odzewu ze strony Polskiego Cukru. To był jasny przekaz, że w zespole nie ma dla mnie miejsca. Uszanowałem tę decyzję.

To dość zaskakujące, bo na pierwszej konferencji prasowej ze strony kluby padło stwierdzenie, że są wiązane z panem duże nadzieje. Co poszło nie tak?

Faktycznie padło takie stwierdzenie, i ono wywołało u mnie uśmiech na twarzy. Trudno mi powiedzieć, co się zmieniło w trakcie tego krótkiego pobytu. Zwłaszcza, że uważam, że miałem niezłe momenty, starałem się na każdym kroku dawać z siebie wszystko.

ZOBACZ WIDEO Inauguracja EBLK dla Arki. Punkty zostają w Gdyni

Powiedzmy sobie szczerze: nie miał pan za dużo okazji do pokazania swoich umiejętności. Raptem... 75 minut.

Zgadza się, ale liczyłem się z tym, że taka sytuacja może zaistnieć. Podjąłem świadome ryzyko. Uważam, że to było dobre posunięcie, bo miałem okazję trenowania z reprezentantami kraju, od których mogłem się sporo nauczyć.

Jest żal do klubu, trenera Mihevca?

Nie, nie ma żadnego żalu. Moja relacja z trenerem była dobra. To nie było tak, że się nie dogadywaliśmy, ale widocznie koncepcja trenera była inna, a ja musiałem to uszanować.

Do Polskiego Cukru trafił pan w dość kontrowersyjnych okolicznościach. Nawet się panu dostało publicznie od prezesa AZSu Koszalin, który był niezadowolony ze sposobu pana odejścia z klubu.

Dostało się, oj tak. Widocznie on to jakoś inaczej odebrał. W moim przekonaniu - zrobiłem wszystko w ramach przepisów. Wykorzystałem warunki, jakie były zapisane w umowie. Klub nie wywiązał się z jednego z punktów i miałem prawo odejść beż żadnych konsekwencji.

Przejął się pan słowami prezesa?

Nie, bo wiedziałem, że mam rację w tym sporze. Każdy z nas chce otrzymywać pieniądze na czas, a AZS się z tego nie wywiązał, dlatego mogłem odejść do innego klubu. Choć to nie był jedyny powód, dla którego postanowiłem zmienić otoczenie. Doszedłem do wniosku, że chcę powalczyć o wyższe cele. A wtedy w AZSie nie mieliśmy już szans na grę w play-off.

Mimo wszystko pobyt w Koszalinie uzna pan za udany?

Pobyt w Koszalinie będę wspominał bardzo dobrze. Poznałem dużo wspaniałych ludzi. Dostałem od nich ogromną szansę na rozwój i kredyt zaufania. Cieszę się, że mogłem reprezentować barwy AZSu. Doceniam, że pozwolili dalej mi się rozwijać.

To prawda, że przed tym sezonem działacze... AZSu ponownie widzieli pana w drużynie?

Tak. Przedstawiciele AZSu odezwali się do mojego agenta. To z jednej strony miłe, że klub, który był ze mną w sporze, chciał dalej ze mną współpracować. To oznacza, iż obroniłem się pod względem sportowym. Ja jednak chciałem spróbować czegoś nowego.

Zobacz także: Legia chce stawiać na młodych Polaków. Oni mają być przyszłością klubu

Teraz zagra pan w Treflu Sopot. Dlaczego wybór padł akurat na Sopot?

Przed przyjściem do Sopotu dużo rozmawiałem z trenerem Klozińskim i bardzo odpowiadał mi jego pomysł na grę oraz przedstawiona wizja drużyny. Z obecnych graczy Trefla najlepiej znam Grzegorza Kulkę, z którym byliśmy razem w kadrach młodzieżowych. Resztę zawodników kojarzę tylko z boiska, ale widać, że są to zawodnicy z dużymi umiejętnościami, chcący walczyć na boisku o każdą piłkę.

Podpisał pan kontrakt na dwa lata. Damian Jeszke lubi stabilizację?

Tak. Nie lubię tak skakać z kwiatka na kwiatek. Byłem cztery lata w Rosie i cieszę się, że miałem okazję zobaczyć, jak rozwijał się radomski klub.

Sporo pan widział w koszykówce jak na swój wiek.

Można tak powiedzieć. Mam 23 lata, a to będzie mój już szósty sezon na ekstraklasowych parkietach. Z Rosą grałem także w FIBA Europe Cup i Lidze Mistrzów. Mogłem zobaczyć, jak wyglądam na tle zawodników z innych krajów.

To cenne doświadczenie dla młodego koszykarza?

Jak najbardziej. To duża szansa dla młodych zawodników. Nawet jak się jest dwunastym zawodnikiem w rotacji, to zawsze znajdą się minuty do grania, gdy rywalizuje się na dwóch frontach. Lepiej częściej grać niż tylko trenować. Wychodzę z takiego założenia, że nawet najlepszy trening nie zastąpi meczu. To w trakcie spotkań uczymy się najwięcej, zbieramy cenne doświadczenie.

[b]

To prawda, że w przeszłości miał pan plan wyjechać do Stanów Zjednoczonych?[/b]

Taki plan narodził się tuż po zakończeniu szkoły średniej, po pierwszym roku gry w Radomiu. Miałem konkretną propozycję z uczelni Davidson. Zadzwonił nawet do mnie trener....

I?

Zabrakło mi trochę pewności siebie. Miałem spore obawy, czy będę grał, bo nie jest tajemnicą, że na mojej pozycji jest tam sporo klasowych zawodników. Mógłby to być oczywiście krok do przodu, ale obawiałem się o regularne granie. Tym bardziej, że trener Kamiński dał mi sporo minut już w pierwszym sezonie, dlatego wolałem zostać w Rosie i tutaj się rozwijać.

Nie ciągnęło do wielkiego świata?

Ciągnęło, ale wybrałem stabilizację. Rosa zaoferowała mi długoletni kontrakt, a trener Kamiński chętnie stawiał na młodych zawodników. To mnie przekonało. Wybrałem rozwój poprzez grę w polskiej ekstraklasie. Myślę, że nie mam czego żałować.

W Rosie rozwinął pan umiejętności na miarę swoich oczekiwań?

Oczekiwałem trochę więcej. Ten ostatni sezon nieco zahamował mój rozwój. Po kontuzji, którą odniosłem w trakcie rozgrywek, nie umiałem się odnaleźć na boisku. Trener to widział i dlatego nie dawał mi za dużo szans. Mam nadzieję, że teraz zmiany wyjdą na dobre.

Zobacz inne teksty autora

Komentarze (2)
avatar
dygresja
6.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Davidson :)? Hmmm, znam kogoś, kogo Davidson zmotywowało odrobinę do wyjścia poza strefę komfortu :). Ostatecznie droga powiodła w innym kierunku, ale ponoć było warto :). Pozdrowienia i życzen Czytaj całość
avatar
HalaLudowa
6.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To się nazywa Syndrom Sztokholmski (Stockholm syndrome). dotyka on wielu dymanych przez swoje kluby koszykarzy