Z okazji obchodzonego w Stanach Zjednoczonych Święta Dziękczynienia, które przypada co roku w czwarty czwartek listopada, minionej nocy nie odbyły się żadne mecze w lidze NBA. Wcześniejsza była za to szczególna dla LeBrona Jamesa, który po raz pierwszy zagrał przed kibicami w Cleveland od momentu opuszczania Cavaliers. I przyznać trzeba, że został przywitany w naprawdę iście "królewskim" stylu.
Na telebimie został wyświetlony specjalny film, na którym były pokazane ostatnie lata LBJ'a w koszulce Kawalerzystów, w tym rzecz jasna urywki ze zdobycia mistrzowskiego tytułu w 2016 roku, po pokonaniu w finale Golden State Warriors. Skrzydłowy Lakers zebrał także spore owacje od kibiców. Warto odnotować, że powrót Jamesa okazał się zwycięski. Ekipa z LA wygrała 109:105, a 33-latek rozegrał świetne zawody. Zanotował 32 punkty, 14 zbiórek i 7 asyst.
To zupełnie inna sytuacja od tej, która miała miejsce 8 lat temu, kiedy LeBron wracał do Quicken Loans Arena w koszulce Heat, po tym jak latem 2010 roku wybrał ofertę klubu z Miami. Wówczas postrzegany był jako zdrajca i wróg publiczny numer 1 w Cleveland. Przed tamtym meczem wzmożono specjalne środki ostrożności, m.in. sprawdzano dosłownie wszystkich wchodzących do hali wykrywaczem metalu, a także zwiększono liczbę ochroniarzy przy ławce Heat. Teraz nie było to potrzebne.
Jest jeszcze zapewne spora grupa kibiców, która ma Jamesowi za złe drugie odejście z Ohio, ale jest też przeważająca część tych, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, ile zrobił on dla całej organizacji oraz samego miasta. Na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie jego wielki powrót do Cavs w 2014 i danie im dwa lata później mistrzowskiego tytułu - jak na razie jedynego w historii klubu.
ZOBACZ WIDEO: Dariusz Michalczewski: Jestem bardzo wdzięczny Niemcom, że dali mi obywatelstwo