Mateusz Ponitka: Nigdy nie odmówię reprezentacji. To zaszczyt w niej grać

Newspix / Tadeusz Skwiot / Na zdjęciu: Mateusz Ponitka
Newspix / Tadeusz Skwiot / Na zdjęciu: Mateusz Ponitka

- Mam nadzieję, że awans do MŚ będzie momentem zwrotnym w polskiej koszykówce. To fundament, na którym można budować. Cieszę się, że miałem swój udział w tym sukcesie. Nigdy nie odmówię przyjazdu na kadrę - mówi lider reprezentacji Mateusz Ponitka.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Pana były kolega z Asseco Prokomu Jerel Blassingame zawsze powtarzał, że opija sukcesy "soczkiem". Wiem, że pan też stroni od alkoholu. Czy po takim sukcesie była symboliczna lampka szampana?[/b]

Mateusz Ponitka, koszykarz reprezentacji Polski: Wino. Czerwone, wytrawne. To jedyny alkohol, który mogę wypić. Po takim sukcesie trudno było sobie odmówić lampki dobrego wina. Wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi. Myślę, że ten stan będzie się jeszcze długo utrzymywał.

Na kolacji po zwycięstwie w Chorwacji panowała świetna atmosfera. Reprezentacja Polski jest drużyną przez wielkie "D"?

Tak. Wszyscy się fajnie trzymamy i wzajemnie uzupełniamy. Uważam, że skład jest idealnie dobrany pod względem charakterologicznym i koszykarskich umiejętności. Wydaje mi się, że te właśnie czynniki budują sukcesy. Całkowicie nowe podejście Mike'a Taylora sprawiło, że każdy z wielką przyjemnością zaczął przyjeżdżać na zgrupowanie reprezentacji Polski. Te detale, które on wprowadził, robią ogromną różnicę. Świetnie się tutaj czuję.

ZOBACZ WIDEO MŚ w Seefeld 2019. Toni Innauer dla WP SportoweFakty: Brak medalu dla Polski? Powód był prosty

Co takiego wprowadził Mike Taylor?

Ma inne podejście do zawodników. Trener jest z nami w stałym kontakcie. Podpytuje, jak się czujemy, mimo że na co dzień jest trenerem w Niemczech. Pisze SMS-y, wysyła zdjęcia i filmy. To jest przyjemne i budujące.

W trakcie zgrupowań nie ma krzyczenia czy obrażania ze strony trenera Taylora. To buduje. Wszyscy widzimy jego zaangażowanie, wiarę w ten zespół. Dzięki temu łatwiej jest funkcjonować na boisku. Każdy zna swoją rolę. Czuje się przydatny i wykorzystany. Z tego rodzą się sukcesy.

Trener Taylor nie wprowadza wielkiego rygoru. Mamy luźne zasady np. co do godzin posiłków. Śniadanie jest wyznaczone na 9:00, ale można przyjść o 8:55 czy 9:05. Trener nie robi nam problemów, jeśli chcemy opuścić hotel i pojechać spotkać się z rodziną. Taki amerykański luz mi bardzo służy. Nie ukrywam, że to taka fajna odskocznia od bieżących wydarzeń w sezonie klubowym.

Zobacz także: "Robin Hood z Podkarpacia". Dariusz Wyka nową postacią w reprezentacji. "Stres był ogromny"

Teraz rozmawiamy w radosnym i optymistycznym tonie, ale jeszcze rok temu po porażce z Węgrami były grobowe nastroje. Co takiego zmieniło się przez ten ostatni rok?

Myślę, że ta porażka miała duży wpływ na to, co się później stało. Zwycięstwa budują, atmosfera się poprawią, ale to porażki najwięcej uczą. Wydaje mi się, że wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski po tej dotkliwej przegranej na Węgrzech. To zapoczątkowało nowe procesy w naszym zespole. Na następnym zgrupowaniu pojawiło się kilku nowych zawodników. Ponadto były inne rozwiązania taktyczne i inna mentalność w zespole.

Każdy z nas musiał spojrzeć w lustro i zadać sobie podstawowe pytanie: "co robimy? w którą stronę mamy iść?". Myślę, że wszyscy wykonali pracę domową. Potem przyszły duże zwycięstwa: z Chorwacją, Holandią i Włochami. Myślę, że zasłużyliśmy na ten awans. Pokazaliśmy w tych ostatnich miesiącach ogromny charakter.

To największy sukces w pana karierze? Czy jednak wyżej stawia pan wicemistrzostwo świata do lat 17 w 2010 roku?

Nie można tego porównywać. Jak jesteś młodym gościem i grasz w finale z Amerykanami, to nie jesteś w stanie sobie nic większego wymarzyć. Chyba że dostałbyś powołanie do seniorskiej reprezentacji i odgrywał tam znaczącą rolę. Dobrze wiemy, że w wieku 17 lat trudno o tym marzyć. Choć znam takiego, który mając 18 lat przyczynił się do zdobycia złotego medalu na ostatnich ME. Luka Doncić pisze piękną historię.

Zobacz także: Polska - Holandia. Mecz w TVP1 zrobił swoje. W szczytowym momencie spotkanie oglądało ponad milion osób

Ale pan też pisze piękną historię na kartach reprezentacji. W U-17 był liderem zespołu, teraz jest liderem pierwszej kadry.

Cieszę się, że mam swój udział w tych sukcesach. Każdy, który mnie zna, wie, że bardzo mi zależy na wynikach reprezentacji. Nigdy nie odmówię przyjazdu na kadrę. To zaszczyt w niej grać. Zrobię wszystko, żeby zespół wygrywał za każdym razem. Myślę, że to już wielokrotnie udowodniłem. I nadal chcę to robić. Gra z orłem na piersi wiele dla mnie znaczy.

W eliminacjach rozegrał pan wszystkie spotkania. Kiedy po raz ostatni nie wystąpił pan w meczu reprezentacji Polski?

Był taki jeden mecz w trakcie zgrupowania w Wałbrzychu. Wtedy musiałem udać się na zabieg wyrwania zęba. To było jeszcze przed EuroBasketem 2015. Dawno temu. Od kilku lat nie opuściłem meczu reprezentacji Polski.

Z Holandią rozegrał pan 100. spotkanie w kadrze. Szybko zleciało?

Pierwszy mecz był siedem lat temu. Też w Ergo Arenie. Myślę, że można śmiało powiedzieć, że szybko zleciało. Trochę się tego nazbierało, bo w tym czasie rozegraliśmy eliminacje do ME, trzy EuroBaskety i eliminacje do MŚ. Zdecydowaną większość meczów doskonale pamiętam.

Zobacz także: PZKosz stawia na kontynuację. Jest szykowana nowa umowa dla Mike'a Taylora

Awans do MŚ wpłynie na większe zainteresowanie dyscypliną w Polsce?

To fundament, na którym można budować. Teraz kwestia tego, co na tym fundamencie zostanie zbudowane, i z jakich materiałów. Mam nadzieję, że ten awans będzie takim momentem zwrotnym, krokiem do przodu, który sprawi, że na polską koszykówkę będzie większa uwaga w kraju, w Europie i na świecie.

Czy nowy prezes PZKosz Radosław Piesiewicz jest osobą, która może mieć na to wpływ?

Zdecydowanie. To bardzo konkretny facet, który wprowadził nowy powiew świeżości. Ma konkretną wizję, którą stara się konsekwentnie realizować. Bardzo mu zależy. Pamiętam, że przyszedł przed meczem z Chorwacją i powiedział: "kurde, Mateusz, nie mogę nie znaleźć swojego miejsca, nerwy są ogromne". Odpowiedziałem mu: "spokojnie prezesie. Co ma być, to będzie. Mamy dwie szanse i na pewno jedną z nich wykorzystamy". Było czuć taką energię i zaangażowanie. Takich ludzi powinno być jak najwięcej.

U pana przed takimi ważnymi meczami nie ma już nerwów?

Nie. Wiele już w swojej karierze przeszedłem. Jest oczekiwanie, ale nie nerwy. Trener Taylor często powtarza, że presja jest wtedy, kiedy nie jesteś przygotowany. Gdy jesteś gotowy, to pojawia się szansa.

Zobacz także inne teksty autora

Źródło artykułu: