Michał Ignerski: To był odruch faceta, który nie pozwala się kopać

Newspix / Tomasz Browarczyk / Na zdjęciu: Michał Ignerski
Newspix / Tomasz Browarczyk / Na zdjęciu: Michał Ignerski

- Po raz pierwszy w karierze zostałem wykluczony z meczu. Byłem wściekły, że swoim zachowaniem osłabiłem zespół, choć sytuacja z Planiniciem była dość niejasna. On mnie też kilka razy kopnął w plecy - mówi Michał Ignerski, koszykarz Anwilu Włocławek.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Był pan jednym z lepiej dysponowanych zawodników Anwilu w starciu ze Stelmetem Eneą BC, ale mecz z powodu dyskwalifikacji musiał pan przedwcześnie zakończyć. Pierwszy raz w karierze spotkała pana taka sytuacja?[/b]

Michał Ignerski, koszykarz Anwilu Włocławek: Tak. Po raz pierwszy w karierze zostałem wykluczony z meczu. Nie ukrywam, że nie jest to przyjemne uczucie, ale trzeba było to zaakceptować i udać się do szatni.

Co tam się stało w starciu z Darko Planiniciem?

Ta sytuacja była dość niejasna. Na pewno mogłem zareagować inaczej. Zastanawia mnie poniekąd interpretacja sędziów, którzy najpierw niczego nie zauważyli na boisku, a później przy sprawdzeniu wideo nie doszukali się innych przewinień. Uważam, że błąd nastąpił już na samym początku, bo ta akcja trwała za długo. W momencie gdy o piłkę szarpie się 2-3 zawodników powinien zabrzmieć gwizdek, bo wiadomo, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Krzysztof Piątek przerósł AC Milan? "Trafił tam, aby im bardzo pomóc"

Dlaczego zareagował pan tak nerwowo?

Zacznę od tego, że Planinić kopnął mnie kilka razy w plecy. Nie wiem jakie miał intencje, ale to brudno grający zawodnik. Można to przyjąć za ferwor walki, ale nie ukrywam, że to było dziwne zachowanie z jego strony. Nawet jak już wstałem, to otrzymałem kopnięcie. Zareagowałem instynktownie. Oddałem mu, ale nie miałem złych intencji i nie chciałem zrobić mu krzywdy. To był po prostu odruch faceta, który nie pozwala się kopać.

Zobacz także: Energa Basket Liga. Duże pieniądze i głośne powroty. Kluby z dołu tabeli poszły va banque

Ale dość spokojnie przyjął pan interpretacje sędziów. Już wtedy pan wiedział, że popełnił błąd?

Zrozumiałem interpretacje sędziów, bo to nie było zachowanie zgodne z zasadami fair-play i być może takie wykluczenie mi się należało. Byłem jednak w środku wściekły, że osłabiłem tym mój zespół.

Jak z pana perspektywy wygląda powrót na ligowe parkiety po trzech latach przerwy? Czy jest pan poniekąd zaskoczony tym, że ten proces tak płynnie i szybko przebiegł?

Gdy podczas treningów i meczów na II-ligowych parkietach poczułem, że ciało funkcjonuje odpowiednio i mam z tego dużą radość, to pomyślałem o grze na wyższym poziomie. Jeżeli te aspekty by nie zafunkcjonowały, to nie pchałbym się do ekstraklasy za wszelką cenę. Nie przyszedłbym do PLK, gdybym miał tylko chodzić po boisku. To nie miałoby kompletnie sensu. Chcę pomóc Anwilowi w walce o mistrzostwo Polski i jak już coś robię to na 100 procent.

Jak ciało reaguje na reżim treningowy?

Bardzo dobrze. Przecież nie mam 70 lat na karku. Nawet w tym wieku ludzie biegają triathlony. Moim problemem jest brak ogrania, a czas mi w tym nie pomaga, bo najważniejszy okres w sezonie zbliża się wielkimi krokami. Tutaj bym upatrywał największego deficytu i przeszkody do pokonania. O ciało w ogóle się nie boję, bo w przeszłości nie miałem problemów z kontuzjami czy nadwagą.

Dlaczego wybór padł na Anwil? Wiem, że pana oferta była też sondowana w innych klubach, ale ostatecznie zdecydował się pan wrócić do klubu, w którym występował 13 lat temu.

Nad powrotem do Włocławka nie zastanawiałem się ani chwili. Do dziś mam sentyment do tego klubu, i ludzi dookoła. Zbiegło się to także z tym, że trener Igor Milicić co roku dzwonił i namawiał mnie na powrót do Anwilu. Wtedy z różnych powodów nie byłem tym zainteresowany. Nie ukrywam, że to duże zainteresowanie ze strony trenera było ważnym czynnikiem przy wyborze klubu. Po drugie - Anwil to obecny mistrz Polski, a chyba jeszcze nikt nie podpisał kontraktu z mistrzem przychodząc z II ligi (uśmiech).

Zobacz także: "Nowy Walter Hodge". Jabarie Hinds jest kozakiem. Lepszy klub i większe pieniądze już czekają

Na mnie duże wrażenie wywarł pana gest z oddaniem wynagrodzenia na cele charytatywne. Skąd pomysł na taki właśnie gest?

Kiedyś miałem takie marzenie, że jeśli jeszcze wrócę do PLK, to będę chciał zagrać charytatywnie. Stało się. Nie ukrywam, że bardzo lubię pomagać. Dawanie czegokolwiek osobom potrzebującym sprawia mi dużo radości. Ja dziękuję losowi, że jestem zdrowy i mogę robić to, co kocham. Nie każdy ma taką możliwość i zachęcam, aby ludzie sobie po prostu pomagali i doceniali to, co mają. Dla mnie najważniejsza jest koszykówka i możliwość walki o medale. Pieniądze zarabiam gdzieś indziej.

Na co dzień prowadzi pan także firmę deweloperską "IgnerHome". Jak łączyć obie funkcje? Jest to możliwe?

Wszystko da radę pogodzić, jeśli jesteś dobrze zorganizowanym. Jest to pewnego rodzaju zmiana w kontekście życia rodzinnego, ale przyjechałem tu na parę miesięcy. O firmę się nie martwię, bo pracuje z profesjonalistami, którzy doskonale wiedzą, co mają robić. Zresztą w dzisiejszych czasach przy możliwościach komunikacyjnych nie ma potrzeby, żebym musiał tam być na miejscu. Jestem ze wszystkimi informacjami na bieżąco. Nie mam żadnych obaw.

Jak rozwija się firma?

Jesteśmy dynamicznie rozwijającym się deweloperem. Na rynku w regionie jesteśmy jednym z liderów. Budujemy właśnie III etap Parku Zawiszów. Tam powstanie około 100 mieszkań i kilka lokali biurowych. Cały czas się rozwijamy i planujemy kolejne ciekawe inwestycje.

Jak traktować pana powrót do Energa Basket Ligi? To tylko na chwilę czy coś na dłużej?

Liczy się tu i teraz. Cieszę się, że wróciłem i znów mogę czerpać radość z gry w koszykówkę. Jestem pełen energii i woli walki, tak jak to było widać w środowym spotkaniu. Brakowało mi tego zmęczenia i ciężkiej pracy. Co będzie dalej? Na razie się nad tym nie zastanawiam. Chcę wycisnąć jak najwięcej z tego sezonu.

To prawda, że podczas rozbratu z koszykówką w ogóle nie oglądał pan meczów Energa Basket Ligi?

W pierwszych dwóch latach w ogóle nie śledziłem tego, co dzieje się w koszykówce. Po dwóch latach pojawiła się tęsknota. Wydaje mi się, że to przez mój udział w programie FIBA "Time-Out". Tam miałem okazję spotkać się z najlepszymi zawodnikami i zawodniczkami w Europie. Tam też odrodziła się trochę moja sympatia do koszykówki. Zacząłem oglądać w wolnym czasie filmiki z NBA i PLK i zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że moja głowa odpoczęła i wraca ta chęć do tego sportu.

Zobacz także inne teksty autora

Źródło artykułu: