Enea Astoria dobiła do bram ekstraklasy. "Uwierzymy w EBL, jak zagramy w niej pierwszy mecz"

Dawid Siemieniecki
Dawid Siemieniecki
Był jakiś moment zwrotny w tym sezonie, może kluczowy?

Myślę, że kluczem była komunikacja, rozmowa, wiara w samych siebie, ale też i w kolegów. Pamiętam, jak po słabym początku, gdzie słów krytyki pod naszym adresem nie brakowało, i to zarówno w kierunku zawodników, jak i osoby trenera, mieliśmy krótkie, acz konkretne spotkanie. Nie było podczas niego mowy o jakichś naganach, tylko rzeczowa dyskusja o tym, że prezentujemy się dużo poniżej tego, co jesteśmy w stanie grać.

Później mieliśmy jeszcze rozmowę, podczas której wziąłem do siebie chłopaków przed meczem z Biofarmem Basket i powiedziałem im jedną rzecz. Że jak widzą osobę po swojej prawej stronie, to jej potrzebują, a jak widzą osobę po lewej stronie, to ona potrzebuje ich. I tylko razem można coś zdziałać. To był jeden mały kroczek na przełamanie, a drugim był w moim odczuciu wyjazd do Łańcuta. Pojechaliśmy po dwóch porażkach do zespołu wówczas niepokonanego, nie zagrał u nas kontuzjowany Grzegorz Kukiełka, a pomimo tego wygraliśmy ten mecz ponad 20-oma punktami. To był wg mnie moment, w którym zespół pokazał, ile jest wart, jeśli zagra naprawdę drużynowo. Później były wprawdzie mniejsze i większe wpadki, np. bardzo słaby mecz w Prudniku, ale były też mecze, w których - pomimo naprawdę słabej gry - potrafiliśmy wygrywać dzięki wszystkim naszym zawodnikom.

Naprawdę każdy z nich był w stanie dać wiele, i nie mówię już nawet o naszych liderach, a o innych. Najlepszym przykładem jest Bartosz Pochocki, który wrócił w trakcie sezonu po ciężkiej kontuzji i udowodnił, że należy mu się miejsce w tym składzie. W pierwszym finałowym meczu we Wrocławiu zdobył 15 punktów, nie myląc się z linii rzutów wolnych. Z kolei w trzecim pojedynku trafił swoje wszystkie trzy rzuty z dystansu. Naszą siłą była głębia składu. Jak tylko rywal odpuścił któregoś z graczy, był od razu przez niego karcony. Mogę jeszcze przywołać Doriana Szyttenholma, który w trzecim meczu w Poznaniu wszedł z ławki i zaczął robić takie rzeczy na parkiecie, że chyba wszyscy byli tym zaskoczeni, bo w pierwszych dwóch spotkaniach grał po 4 minuty.

To była właśnie największa siła tej drużyny. Liderzy oraz cała reszta ambitnych chłopaków, którzy udowodnili, że mają możliwości, aby grać na wysokim poziomie w I lidze.

Jak podchodzili sponsorzy do waszych coraz lepszych wyników w trakcie sezonu? Byli pomału przygotowywani do tego, że awans może mieć miejsce już teraz? Pytam pod tym kątem, że - nie ma co ukrywać - na grę w ekstraklasie potrzebne są zdecydowanie inne środki niż na I ligę.

Przed sezonem mieliśmy pewne wstępne rozmowy z Urzędem Miasta Bydgoszczy, kiedy jeszcze w ogóle nie myśleliśmy o awansie. Nieco teoretyzowaliśmy wówczas z panem prezydentem na temat tego, co byłoby, gdybyśmy wygrali I ligę i wywalczyli prawo gry w ekstraklasie. To dało nam pewną informację, co zadzieje się w tym lub w przyszłym roku, gdybyśmy wywalczyli awans. Dzięki temu mamy jakąś wiedzę, na temat tego, na jakiego rzędu środki możemy liczyć z UM. Z kolei podczas naszej konferencji prasowej, która odbyła się w styczniu, sam zadałeś pytanie do przedstawicieli firmy Enea, czy byliby gotowi na awans Astorii. Padły wtedy zapewnienia, że tak. Były to oczywiście rzeczy dość ogólne, ale dla nas bardzo istotne. Jest to bowiem dwójka naszych najważniejszych sponsorów - tytularny i gospodarz naszego miasta, więc to nas bardzo cieszy, że są oni gotowi na to, aby nasz klub był w EBL.

Co do reszty, to są też dwie firmy, które są z nami bardzo długo. Polwell pana Waldemara Koteckiego oraz PKS Bydgoszcz pana Ryszarda Kołutkiewicza. Nie wyobrażam sobie, aby ich przy nas zabrakło. Na ile znam ich obu, to wierzę, że będą chcieli pozostać przy koszykówce i w miarę możliwości swoich firm, przekazać nam odpowiednie wsparcie. Widać też natomiast, że z każdym rokiem dołączają do nas nowi sponsorzy i to strategiczni. Od początku staramy się budować klub na ich dużej liczbie, bo uważam, że jest to bardziej bezpieczne. Na dziś są Enea i UM, ale jest też cała pozostała grupa, która zapewnia nam spore środki finansowe. Jest firma Synco, Karafka, Kotłorembud, dołączyła Arkada Invest, sponsorem ostatniego meczu była firma Abramczyk, jest z nami Simple, My Travel. Mógłbym tak wymieniać, ale tych podmiotów jest naprawdę bardzo dużo, bo ponad 70.

Kamil Łączyński: Nie przejmuje się tym, co piszą o mnie w internecie >>

Jest też kilka firm, które już w momencie półfinałów, same zaczęły nam komunikować, że niezależnie od tegorocznego wyniku sportowego, chciałyby zwiększyć środki lub po prostu wejść z nami we współpracę. Teraz, w momencie bycia w ekstraklasie, będzie nam się pewnie jeszcze łatwiej rozmawiało z tymi bardzo dużymi firmami. Jest też kilka tych mniejszych, które były z nami przez 4-5 lat i mają teraz obawy, czy będzie ich stać na ekstraklasę. Ja się jednak posłużę małą dygresją. Dlaczego nie zwiększyliśmy cen biletów na finał, skoro i tak było nimi takie zainteresowanie, że by się sprzedały? Z wielkiego szacunku do kibica. Do kibica, który był z nami nawet wtedy, gdy graliśmy play-outy. Wtedy też były to ważne mecze i płacili mniej albo więcej? Nie, cena była taka sama jak teraz. Gdybyśmy zwiększyli ją na mecz ze Śląskiem, zyskalibyśmy na tu i teraz, ale nie w perspektywie czasu. I tak samo jest ze sponsorami. Cieszymy się bardzo, że dochodzą nowi ze sporymi możliwościami finansowymi, ale pamiętamy cały czas o tych, którzy są z nami już długo, żeby każdy mógł powiedzieć, że dokłada swoją cegiełkę do rozwoju klubu Astoria.

Jak w głowie prezesa kreuje się skład na przyszły sezon?

Nie będę ukrywał, że mam jakąś swoją wizję na skład, ale ostateczna decyzja będzie należała do sztabu szkoleniowego. Jeśli będzie się to spinało finansowo, to zawsze ostateczne zdanie należy do trenerów. Musimy nauczyć się też finansów, panujących w realiach ekstraklasy. Wiedzieć, o jakich kwotach mówimy. Jesteśmy wstępnie zainteresowani paroma graczami, ale musimy wiedzieć ile, co i jak. Wszystko jest skorelowane wokół budowy budżetu, a są to rzeczy, które nas dopiero czekają. Na razie zatem moja wizja to jedno, a rzeczywistość może okazać się zupełnie inna.

Poprzednie lata, jeśli chodzi o innych beniaminków, pokazują, że zostawienie wszystkich graczy, którzy wywalczyli awans, nie zawsze okazywało się słuszne. Sentyment nie zawsze był po prostu dobry dla zespołu.

Myślę, że tegoroczny sukces został osiągnięty dlatego, że w ostatnich latach przestaliśmy mieć sentymenty i podchodziliśmy bardzo racjonalnie, o czym już wspominałem. Natomiast jeszcze nie może być mowy o konkretach, ponieważ jesteśmy bardzo krótko po awansie i dopóki nie porozmawiamy sobie ze sztabem trenerskim, z zawodnikami, jak oni sami to widzą, to nie ma o czym mówić. Na pewno o wszystkim oni dowiedzą się jako pierwsi. Może być też przecież tak, że ktoś po prostu nie będzie chciał się zdecydować na grę w EBL, bo zna swoje możliwości, mocne i słabe strony i wie, że o ile na I lige jest bardzo wartościowym graczem, o tyle w ekstraklasie może być mu bardzo trudno choćby o minuty.

Enea Astoria Bydgoszcz zostaje w Artego Arenie. Już wiemy, że taki jest pana cel. A jak będzie w rzeczywistości?

Obecnie czekam na spotkanie z prezesem PZKosz, panem Radosławem Piesiewiczem. Chcę z nim porozmawiać o wielu kwestiach, dotyczących gry w ekstraklasie i jedną z kwestii będzie właśnie aspekt hali. Moje zdanie, jako już nawet nie prezesa, ale Bartłomieja Dzedzeja, jest takie, że nie wyobrażam sobie gry jako beniaminek poza Artego Areną! Podkreśliłem to także podczas spotkania u pana prezydenta Bydgoszczy. Uważam, że jest to nasz olbrzymi atut i zabieranie sobie tej atmosfery, którą tworzą kibice, zwłaszcza w pierwszym roku gry w EBL, byłoby bardzo dużym błędem.

Ja patrzę też bardzo realnie na potencjał koszykówki w Polsce i ostatnie statystyki frekwencji pokazują, że Anwil wyraźnie przoduje, za nim jest Stelmet, Polski Cukier i TBV Start, które jednak nie przekraczają trzech tysięcy, choć hale mają większe. Jak zatem słyszę, że w Łuczniczce mielibyśmy mieć po 4 tysiące widzów, to przepraszam - nie powinno to tak zabrzmieć w ustach prezesa, ale nie do końca w to wierzę. Jeśli przyjedzie Anwil lub Polski Cukier, to może, bo przywiozą ponad tysiąc swoich fanów na derby. Bydgoskich kibiców też będzie więcej z tego samego powodu, plus nasza stała grupa sympatyków. Ale ja osobiście chcę, żebyśmy grali przy zawsze pełnej Artego Arenie niż przy pustawej Łuczniczce.

Co sądzi pan o zniesieniu przepisu o dwóch Polakach i zastąpieniu go nową formułą - minimum 7 graczy rodzimych oraz maksymalnie 5 obcokrajowców?

Ja od zawsze uważałem, że przepis o dwóch Polakach jest błędem. On powodował, że często w ekstraklasie występowali zawodnicy, którzy nie prezentowali odpowiedniego poziomu. To klub powinien wybierać sobie zawodników. Czy sukces naszej reprezentacji i awans na MŚ został zbudowany dzięki temu przepisowi? Nie wydaje mi się. Ja jestem zwolennikiem tego, aby kluby same decydowały o tym, jak chcą kompletować swoje kadry. Jak to będzie u nas? Czas pokaże. W najbliższym czasie wyjdzie to też przecież z wizji trenerów. Nie mogę przecież powiedzieć, że chcę polski zespół, a później nałożę na trenera odpowiedzialność za wynik. To byłaby spora hipokryzja.

Czy Enea Astoria Bydgoszcz utrzyma się w EBL w sezonie 2019/20?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×