[b]
Dawid Siemieniecki, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie, zostać jednogłośnie okrzykniętym MVP przez kibiców Enea Astorii?[/b]
Marcin Nowakowski, rozgrywający Enea Astorii Bydgoszcz: Bez wątpienia to bardzo miłe uczucie. Niezmiernie się cieszę, że mogłem być jednym z ważniejszych zawodników zespołu, który awansował do ekstraklasy. To jest właśnie clou sportu. Moim zdaniem nie jest przyjemne być świetnym zawodnikiem w drużynie, która o nic nie gra. Najlepsze uczucie to być właśnie bardzo ważną częścią ekipy, która bije się o duże rzeczy.
Początek sezonu był dla was dość ciężki. Bilans 1-2 nie był tragiczny, ale oberwało się wam nieco od kibiców. Słusznie czy niesłusznie?
Na pewno słusznie, bo nie wyglądało to tak, jak sobie tego wszyscy w Bydgoszczy życzyli. My sami zresztą byliśmy świadomi tego, że źle zaczęliśmy, ale było też kilka powodów takiego, a nie innego stanu rzeczy. Na papierze skład był bardzo mocny, ale z drugiej strony kibice nie wiedzieli tego, co się u nas działo. Ja pierwsze mecze sezonu grałem tuż po kontuzji, bowiem przez trzy tygodnie zmagałem się z naderwaniem łydki. Kuba Dłuski przystąpił do rozgrywek po miesiącu bez treningu, a Grzesiu Kukiełka doszedł do nas dopiero pod koniec okresu przygotowawczego. Tych spraw było bardzo dużo, a że my akurat byliśmy tymi graczami, którzy do zespołu dołączyli, to musieliśmy to wszystko zgrać i najzwyczajniej złapać rytm. W końcu to wszystko zaskoczyło, a osobiście uważam, że te dwie porażki z początku sezonu, dały nam porządnego kopa i motywację do tego, że jesteśmy zespołem, który nie będzie wygrywał samymi nazwiskami, tylko który musi się wziąć do mocnej pracy, by grać jak najlepiej.
ZOBACZ WIDEO El. Euro 2020. Brzęczek zdecydował kto wystąpi w bramce. "Już w marcu mówiłem, że mamy dwóch równorzędnych bramkarzy"
Później wasza gra przekonywała bardziej lub mniej i chyba przełomem okazał się wyjazd do Łańcuta, gdzie wygraliście bardzo wyraźnie. Przynajmniej tak to wyglądało z boku.
I rzeczywiście tak było. To były chyba właśnie dwa najważniejsze momenty. Początek pokazał nam, że nie jesteśmy wcale tak wielcy, jak to niejednokrotnie było o nas pisane i że dobry na papierze skład, wcale nie wystarczy, aby wygrywać. I to był o tyle ważny punkt sezonu, że pokazał nam, jak wiele jeszcze przed nami ciężkiej pracy na treningach, koncentracji i poświęcenia na 100 procent. Z kolei mecz w Łańcucie pokazał nam samym, że jako zespół mamy naprawdę dużą siłę. Zdominowaliśmy wtedy bardzo mocno rywala, który miał bilans 9-0 i w dodatku graliśmy na wyjeździe. Ten pojedynek dał nam więc dużą pewność siebie.
Czy Marcin Nowakowski czuł się liderem Enea Astorii?
Liderem może nie, ale jako pierwszy rozgrywający, czułem się na pewno bardzo odpowiedzialny za zespół. Tak mogę to ująć, ale liderem się nie czułem.
Na pewno? Bo były mecze, gdy to właśnie pan brał ciężar gry i wynik na siebie.
Ja nie bałem się wziąć odpowiedzialności w żadnym meczu i to pokazał sezon. Jeśli drużyna tego potrzebowała, to brałem piłkę i w końcówce starałem się zrobić coś, co by spowodowało, że te mecze zostaną wygrane. Po tylu latach gry w ekstraklasie, gdzie nie miałem takiej roli, to było dla mnie super uczucie, że jako rozgrywający, mogę mieć taki wpływ na zespół.
Koniec sezonu dla Michała Ignerskiego >>
W Krakowie wyglądało to chyba zupełnie inaczej...
W ogóle ostatnie lata dla mnie były trudne. Najpierw dwa nieudane sezony w Koszalinie, gdzie nie chciałbym już do tego wracać, bo to już jest za mną, a na dodatek jeszcze ten rok w Krakowie. Nie ukrywam, że szukaliśmy z agentami możliwości mojej dalszej gry w ekstraklasie, ale nie udało się to i już dość późno, bo na przełomie października i listopada podpisałem kontrakt w R8 Basket. I na początku nie było mi łatwo, bo wchodziłem do zespołu, który był już ze sobą dość zgrany, a poza tym wejście do I ligi wcale nie było takie proste, jak przypuszczałem. Później doszły do tego wszystkiego jeszcze kłopoty finansowe, bo ostatnie cztery miesiące graliśmy praktycznie bez wynagrodzenia i powinęła nam się noga w play-offach. Nie był to więc tak sezon, jak sobie założyłem.
I chyba właśnie dlatego miał pan spore nadzieje, przychodząc do Bydgoszczy.
Nie ukrywam, że tak. Byłem w zespole od samego początku i otrzymałem w nim sporą rolę. Czułem się dzięki temu po prostu dobrze i - tak jak już wspomniałem - bardzo odpowiedzialnie względem zespołu. No a finalny wynik można uznać za jak najbardziej satysfakcjonujący.
Trenerzy innych klubów najlepszym rozgrywającym sezonu zasadniczego uznali Marcina Fliegera, podczas gdy nasz portal wybrał właśnie Marcina Nowakowskiego. Pokazał pan, że to my mieliśmy rację.
Jako rozgrywający, zawsze chcę być rozliczany za wynik zespołu. I osiągnięty przez nas ostatecznie rezultat sprawił, że nikt nie może mi nic zarzucić. Niejako zamknąłem usta wszystkim. Astoria jest w ekstraklasie, a czy ja bym rzucał po 20 punktów co mecz, czy też mniej, to ma mniejsze znaczenie, skoro zespół wygrywa. I to mnie broni najbardziej. Jedni mogą powiedzieć, że to Marcin Flieger jest lepszy, natomiast inni że Marcin Nowakowski. Nie mi to oceniać, ale wynik drużyny zawsze jest kluczowy.
Czego gracz z tak wielkim bagażem doświadczeń w ekstraklasie, może się nauczyć w I lidze?
Czego się nauczyłem, to nawet trudno mi powiedzieć, ale wiem czego nabyłem na nowo. To pewność siebie, którą nieco straciłem w ostatnich latach. W Bydgoszczy mogłem wielokrotnie przesądzać o wynikach meczów i bardzo liczę, że to mnie ponownie zbuduje i że przeniosę to na grę w ekstraklasie. Sport to nie są tylko zwycięstwa. Aby znaleźć się dokładnie w tym miejscu, w którym jestem teraz, musiałem przejść sporo i doświadczyć wielu porażek. To jednak mocno mnie zmotywowało i teraz zamierzam udowodnić w EBL, że tam jest moje miejsce.
Wielokrotnie kibice widzieli niezadowolonego Marcina Nowakowskiego i to nawet po meczach wygranych. Z czego to wynikało?
Od zawsze byłem bardzo emocjonalnym zawodnikiem, który mocno przeżywa swoją grę. Mam tak do dziś, że wielokrotnie oglądam swoje akcje, później je kilka razy analizuje i przerabiam w głowie. Wiem, że zawsze mogłem coś zrobić lepiej. Owszem, mecze wygrywaliśmy, ale zawsze starałem się wszystko chłodno kalkulować. Ponadto nie potrafię się cieszyć, do momentu gdy zadanie nie będzie w 100 procentach wykonane. Jedno mogą powiedzieć, że jest to dobre, inni że niekoniecznie, bo jestem zawsze nieuśmiechnięty, natomiast taki już jestem.
Czy był to najcięższy sezon w karierze? Liczby wskazują, że tak - ponad 1200 rozegranych minut.
Przede wszystkim psychicznie był to ciężki czas. Play-offy dużo tu jeszcze dołożyły, a zwłaszcza ta seria z Sokołem Łańcut, która była dla nas pełna wzlotów i upadków. Przegrywaliśmy już 1-2 i w czwartym meczu musieliśmy wręcz pokazać dużą siłę. Fizycznie myślę natomiast, że byłem dobrze przygotowany. Już 3 sierpnia stawiłem się praktycznie gotowy do meczów ligowych, a tu przed nami był dopiero okres przygotowawczy. To zaprocentowało tym, że byłem gotowy na 100 procent, w sezonie praktycznie nie opuszczałem treningów i ominęły mnie większe kontuzje. Myślę, że chyba mogę jeszcze pograć.
Jak żyje się panu i pana bliskim w Bydgoszczy?
Nie jestem osobą, która lubi na siłę się komuś przypodobać i nie zamierzam tu cukrować, ale uważam, że Bydgoszcz jest jednym z lepszych miast, w których w trakcie mojej kariery przyszło mi mieszkać i mówię to z czystym przekonaniem. Nie brakuje nam tu niczego. Moja żona znalazła dobrą pracę, syn ma super przedszkole, otaczają nas bardzo mili i ciepli ludzie, a samo miasto nie jest ani za duże, ani też nie za małe. W porównaniu do Krakowa, nie ma tu wielkich korków.
I na koniec pół żartem, pół serio. Ile razy pomylono Marcina Nowakowskiego z Michałem?
Na pewno była taka sytuacja raz. Pamiętam, że zadzwonił ktoś do mnie w wakacje i zaproponował mi kontrakt. Zaczął przedstawiać warunki i powiedział, że widzą mnie w klubie jako rzucającą czwórkę. Wtedy grzecznie przeprosiłem i sprostowałem, że jestem zawodnikiem na pozycję numer jeden. Zatem potwierdzam, że taka sytuacja miała miejsce i ktoś najwyraźniej musiał pomylić mój numer telefonu z tym należącym do Michała.
Gwiazdy ligi NBA zainteresowane grą na mistrzostwach świata >>