Finał NBA. Golden State Warriors - Toronto Raptors: wielki Kawhi Leonard, Raptors prowadzą 3-1 i są krok od mistrzostwa!

PAP/EPA / EPA/MONICA M. DAVEY / Na zdjęciu: Kawhi Leonard (w czerwonej koszulce) walczy o piłkę
PAP/EPA / EPA/MONICA M. DAVEY / Na zdjęciu: Kawhi Leonard (w czerwonej koszulce) walczy o piłkę

Toronto Raptors krok od napisania historii i zdobycia pierwszego tytułu w historii klubu, a także całej Kanady. "Dinozaury" pokonały w piątek Golden State Warriors 105:92 i prowadzą w finale NBA 3-1.

Co za niesamowita historia. Toronto Raptors pierwszy raz od powstania klubu w 1995 roku awansowali do finału NBA, a teraz zaledwie triumf dzieli ich od wywalczenia mistrzostwa. Drużyna z Kanady niespodziewanie dwukrotnie pokonała Golden State Warriors na ich terenie w Oakland i w serii do czterech zwycięstw, prowadzi 3-1. Genialny był znów Kawhi Leonard. Drużynie z Kalifornii nie pomógł nawet powrót Klaya Thompsona.

27-letni skrzydłowy w 41 minut zdobył 36 punktów, 12 zbiórek i cztery przechwyty, trafił 11 na 22 oddane rzuty z pola, w tym 5 na 9 za trzy oraz wszystkie dziewięć osobistych. Leonard przede wszystkim dominował po zmianie stron, kiedy jego Raptors odrabiali straty i sami wychodzili na prowadzenie. W kwarcie numer trzy rzucił 17 "oczek", a właśnie ta odsłona zadecydowała o sukcesie "Dinozaurów".

Początek czwartego meczu finałów w ogóle nie zwiastował problemów obrońców tytułu, bowiem GSW wypracowali sobie wynik 25:12, a następnie też 35:27. Premierowe 12 minut ułożyło się bardzo źle dla podopiecznych Nicka Nurse'a, Kawhi uzbierał 14 punktów, aczkolwiek reszta zespołu trafiła zaledwie 1 na 13 oddanych rzutów z gry. W konsekwencji Kanadyjczycy przegrali ten fragment 17:23. Okazało się jednak, że dla Warriors był to jeden z nielicznych pozytywów tego wieczoru.

ZOBACZ WIDEO Szalpuk o grze Leona w reprezentacji. "Nikt już tego nie zmieni. Wilfredo będzie dla nas grał i wszyscy to akceptują"

Gospodarze prowadzili do przerwy 46:42, ale następnie Kawhi Leonard dwa razy z rzędu trafił za trzy i to rywale mieli 48:46. Od stanu 61:59 na korzyść drużyny z Oakland zrobiło się 79:67 dla Toronto w niespełna pięć minut. Goście wygrali tę partię aż 37:21. Golden State trafili w niej zaledwie 7 na 20 wykonanych prób.

Kyle Lowry fantastycznie rozdawał podania, miał w sumie siedem asyst, a jego koledzy punktowali. Rozgrywający kilkukrotnie otworzył drogę do kosza dla Serge'a Ibaki, który był niezwykle ważnym zawodnikiem w drużynie Raptors. Kongijczyk, z hiszpańskim obywatelstwem w trzech pierwszych meczach finałów zdobył w sumie 18 punktów. Teraz w samym czwartym spotkania zapisał przy swoim nazwisku 20 "oczek", cztery zbiórki i dwa bloki w zaledwie 22 minuty.

Fred VanVleet musiał przedwcześnie opuścić parkiet, ponieważ został uderzony przypadkowo łokciem przez Shauna Livingstona i na jego twarzy pojawiło się rozcięcie, które skutkowało krwawieniem. Zdążył uzbierać osiem punktów i trafić rzut za trzy na otwarcie czwartej kwarty (82:67). Pascal Siakam zanotował 19 "oczek".

Czytaj także: Kolejna kontuzja Lowery'ego. Trwa wyścig z czasem

Golden State w końcówce spotkania udało się zniwelować straty do ośmiu punktów (89:97), ale Toronto Raptors byli zbyt konsekwentni i pewni siebie, żeby pozwolić przeciwnikom odwrócić losy meczu. Goście z Kanady zwyciężyli ostatecznie 105:92 i od wymarzonego mistrzostwa NBA dzieli ich tylko jedno zwycięstwo. - Nie chcę być bohaterem, nie gram też dla przyklasku kibiców. Gram, żeby wygrywać i tylko to się liczy. Chcę pomagać swojej drużynie w odnoszeniu sukcesów i mam satysfakcję, jeśli wygrywamy - komentował Leonard w rozmowie z reporterką ESPN Doris Burke.

Trzykrotni mistrzowie NBA na przestrzeni czterech ostatnich sezonów teraz są w tarapatach. Czy to koniec ich panowania? Jedynym zespołem, który w historii finałów wyszedł ze stanu 1-3 byli Cleveland Cavaliers LeBrona Jamesa w 2016 roku i to właśnie przeciwko Golden State Warriors. Drużyna z Kalifornii też była kiedyś w podobnym położeniu, bo Oklahoma City Thunder prowadzili z nimi 3-1 w finale Zachodu także w 2016 roku. Wtedy podopieczni Steve'a Kerra potrafili zwyciężyć trzy mecze z rzędu.

- To nie koniec. Oczywiście, w tej chwili nie czujemy się dobrze z tym, co mamy, ale byliśmy po obu stronach i wiemy, że cały istnieje dla nas szansa - komentował na pomeczowej konferencji Stephen Curry. - Dlaczego mamy nie stworzyć swojej własnej historii? Byłem już w podobnej sytuacji - dodawał Draymond Green, pytany przez dziennikarzy.

Golden State zdobyli w piątek zaledwie 92 punkty - najmniej w tegorocznych play offach. Klay Thompson wrócił po problemach z mięśniem tylnym uda, ale jego 28 punktów na niewiele się zdało. Curry uzbierał ich 27, chociaż trafił też tylko 2 na 9 rzutów za trzy. Draymond Green skompletował 10 "oczek", dziewięć zbiórek i 12 asyst. Gospodarze popełnili 17 strat i umieścili w koszu tylko 8 na 27 prób zza łuku i 14 na 21 osobistych.

Piąty mecz finału NBA odbędzie się w hali Scotiabank Arena w nocy z poniedziałku na wtorek o godz. 3:00 czasu polskiego. - Musimy być cierpliwi, nie popełniać strat i walczyć z całych sił - powiedział reporterce ESPN Doris Burke Kawhi Leonard. Przed Raptors historyczna szansa, aby wywalczyć mistrzostwo i to na oczach swoich kibiców. Golden State potrzebuje Kevina Duranta bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Czytaj także: Quinton Hosley: Nie żałuję powrotu. Wynik? Na nic więcej nie zasłużyliśmy

Wynik:

Golden State Warriors - Toronto Raptors 92:105 (23:17, 23:25, 21:37, 25:26)
(Thompson 28, Curry 27, Green 10, Looney 10 - Leonard 36, Ibaka 20, Siakam 19)

Stan serii: 3-1 dla Raptors

Źródło artykułu: