Niesamowita historia Freda VanVleeta. Bez niego nie byłoby mistrzostwa Raptors

Newspix / ZUMA / Na zdjęciu: Fred VanVleet
Newspix / ZUMA / Na zdjęciu: Fred VanVleet

Kawhi Leonard. To on jest uznawany za ojca sukcesu Toronto Raptors w minionym sezonie. Nie sposób zaprzeczyć, że słusznie. W dalszej kolejności wymieniani są Kyle Lowry, Pascal Siakam i Marc Gasol. Wielu zapomina o ogromnej roli cichego bohatera.

W tym artykule dowiesz się o:

Jest nim Fred VanVleet. Człowiek, który dzięki swojej determinacji i sile woli zadał kłam opiniom większości osób ze świata ligi NBA, zdaniem których nie powinno nawet być w niej dla niego miejsca.

VanVleet, rozpoczynając każde spotkanie z ławki rezerwowych, rozegrał w czasie finałów NBA 2019 średnio ponad 32 minuty na mecz, w praktyce będąc absolutnie niezbędnym elementem układanki trenera Raptors Nicka Nurse'a. Odgrywał rolę zbliżoną do Manu Ginobiliego w czasach świetności San Antonio Spurs. VanVleet "złapał wiatr w żagle" w najbardziej odpowiednim, dla niego samego oraz zespołu z Toronto, momencie. W pierwszych 15 meczach tegorocznych play-offów, miał on bowiem ogromne problemy ze skutecznością. Grał fatalnie, zdobywając średnio zaledwie 4 punkty na mecz, trafiając niespełna 26 proc. rzutów z gry i 71 proc. z wolnych.

Te wskaźniki zapewne mogłyby skłonić wielu trenerów do oddelegowania takiego gracza na koniec ławki rezerwowych, zaprzestania korzystania z jego usług, jednak Nick Nurse dobrze zna VanVleeta i wie, do czego jest zdolny. Rzeczywistość przyznała rację trenerowi Raptors.

ZOBACZ WIDEO Głowacki - Briedis. Promotor Polaka zapowiada protest

Czytaj także: NBA. Kawhi Leonard.Sukces rodzi się w bólach. Czas na nowy klub

W 9 ostatnich meczach, od czwartego starcia finałów Konferencji Wschodniej przeciwko Milwaukee Bucks do końca finałów NBA z Golden State Warriors, bohater tej opowieści wyglądał jak zupełnie inny zawodnik, ktoś nowo narodzony w sensie koszykarskim. Notował prawie 15 punktów na mecz, przy skuteczności ponad 51 proc. z gry i niemal 53 proc. za 3, jak również blisko 86 proc. z rzutów wolnych. W 9 meczach tylko raz nie udało mu się przekroczyć granicy 10 punktów, a decydującym meczu numer 6 przeciwko Warriors miał na koncie aż 22 "oczka", czym ustanowił swój osobisty rekord kariery w fazie play-off, a także przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojej drużyny, w bardzo zaciętym meczu.

Jedną z osób, które dobrze znają pewność siebie, odporność psychiczną VanVleeta i jego zdolność do podnoszenia się niczym Feniks z popiołów, jest Dan Tolzman, asystent generalnego menedżera i dyrektor personelu zawodników Raptors. - Nigdy się nie zorientujesz, że on ma problemy z trafianiem do kosza. Zawsze jest taki sam. Kto wie co chodzi mu po głowie? Pewnie nad tym rozmyśla i wpada na pomysł oddania 500 dodatkowych rzutów, aby zacząć trafiać i wpaść w rytm. Nie pozwala jednak, żeby ktokolwiek o tym wiedział ani też aby to wpłynęło na sposób, w jaki podchodzi do gry. To niezwykle ważna umiejętność - mówi Tolzman.

VanVleet dodaje, że tego typu stabilność emocjonalna jest oznaką inteligencji, gdyż w przeciwnym razie załamałby się i stałby się bezużyteczny dla swojej drużyny - rozumie, że jego zadaniem w zespole jest dostarczanie energii poprzez seryjne zdobywanie punktów i umożliwienie tym samym odpoczynku innym obwodowym graczom Raptors, np. Kyle'owi Lowry'emu.

Wspomniany Lowry także nie szczędzi komplementów młodszemu koledze. - Po prostu przyjrzycie się mu! Nie jest zbyt wysoki, ani atletyczny, ale i tak daje radę. Spójrzcie na to co osiągnął w college'u. (dwukrotnie został wybrany Graczem Roku w konferencji Missouri Valley podczas gry na uczelni Wichita State, przyp. red.). To wymaga umiejętności, wiedzy i inteligencji. Dlatego właśnie dostał się do NBA. Łatwo dostrzec, że on ogląda wiele meczów koszykówki i stąd czerpie wiedzę, naprawdę rozumie ten sport, jest ogromnie bystry. - skomentował Lowry.

Czytaj także: Kevin Durant zerwał ścięgno Achillesa. Jest już po operacji

Droga VanVleeta do NBA, jak również całe jego wcześniejsze życie, nie były usłane różami. Jego ojciec, Fred Manning, był utalentowanym koszykarzem, jednak zarazem miał poważne problemy z narkotykami i gangami. Pewnego razu w 1999 roku, gdy Fred junior miał zaledwie 5 lat, jego ojciec został śmiertelnie postrzelony podczas handlu narkotykami. Jego matka Sue znalazła później innego partnera - został nim policjant i były żołnierz Joe Danforth. Fred wspomina, że początkowo nienawidził swojego ojczyma, a to dlatego, że jako dziecku, nie podobała mu się dyscyplina i wymagania, jakie ten wobec niego miał. Wśród nich znajdowało się regularne sprzątanie, dbanie o inne domowe obowiązki, jak również wstawanie o czwartej nad ranem, a następnie ciężki trening kondycyjny pod postacią np. biegania po schodach czy udziału w zajęciach sportowych w YMCA (Young Men's Christian Association - Związek Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej).

Po latach, VanVleet w zupełnie innym świetle stawia relacje ze swoim ojczymem. Docenia etykę pracy, jaką ten w nim zaszczepił. Dzięki temu możliwe stało się dla Freda osiągnięcie sukcesu w zawodowym sporcie. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu późniejszych gwiazd sportu, był on także jednym z wyróżniających się uczniów, jednak ostatecznie zdecydował poświęcić się koszykówce.

VanVleet stał się liderem wszech czasów w swoim rodzinnym mieście Rockford (stan Illinois) pod względem liczby zdobytych punktów. Nie tylko w swojej szkole (czyli Auburn High School), ale biorąc pod uwagę także trzy pozostałe publiczne szkoły średnie w Rockford. Mimo tego, nie otrzymał zbyt wielu propozycji stypendiów z czołowych uniwersytetów. W sumie otrzymał ich sześć, ale z mniej znaczących uczelni. Zdecydował się wybrać Wichita State, gdzie spędził cztery sezony. Stał się w tym czasie także wysoko cenionym mówcą publicznym, po wygłoszeniu przemówienia w czasie ceremonii ukończenia nauki przed uczniami szkoły średniej, której jest absolwentem.

Co prawda gra na małej uczelni nie była w ostatnich latach przeszkodą na drodze do zrobienia w NBA wielkiej kariery dla kilku graczy na pozycjach obwodowych, np. Stephena Curry'ego (Davidson), Damiana Lillarda (Weber State) czy CJ McColluma (Lehigh), jednak kariera w NBA nie zapowiadała się zbyt obiecująco dla VanVleeta, jeżeli w ogóle miał kiedykolwiek taką szansę otrzymać. Nie został bowiem wybrany w drafcie 2016 przez żaden klub NBA.

Odrzucił dwie oferty gry w G-League, 20 tysięcy dolarów za dwa lata gry. Otrzymał w końcu ofertę występów w Lidze Letniej NBA od Toronto Raptors, ostatecznie jako ostatni, piętnasty zawodnik, wszedł w skład tego klubu na sezon 2016-17. Dzięki ciężkiej pracy jego rola w jedynym kanadyjskim zespole NBA, stopniowo rosła.

W debiutanckim sezonie, ówczesny trener Raptors Dwane Casey tylko sporadycznie korzystał z jego usług, jednak już w kolejnych rozgrywkach, stał się regularnym elementem rotacji i niemal trzykrotnie wzrosła jego średnia zdobywanych punktów, zaś jego trzeci sezon w lidze był zarazem trzecim sezonem postępów. Po raz kolejny wzrosła jego rola w zespole (w rozgrywkach zasadniczych 2017-18 notował średnio 20 minut na mecz, w 2018-19 już 27,5). Trudno przewidzieć, jak wysoko znajduje się szczyt możliwości VanVleeta, jednak wydaje się, że uskrzydlony wielkim sukcesem z finałów NBA, będącym dodatkowym zastrzykiem pewności siebie, być może będzie mógł liczyć na ponad 30 minut w meczu w następnym sezonie, a jego średnia punktów na mecz znów może wzrosnąć, do około 14 lub 15

VanVleet na swojej stronie internetowej zamieszcza motywacyjne hasła, takie jak np. "Tylko Ty sam naprawdę wiesz, na co Cię stać", "Pracuj nad swoim rzemiosłem, włóż w to wiele czasu, przejmij kontrolę nad swoim losem", "Wierzę w krew, pot i łzy. Wierzę w Ciebie".

Komentarze (2)
tmRow
18.06.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
facet naprawdę się tak nazywa Fred van Flet? a co jest zabawnego w imieniu qtas wielgus? 
avatar
radek_w
17.06.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Nikt nie zapomina, Toronto kocha Steady Freddie! :-)