Z wierzchu ładne, wewnątrz śladowe ilości jakże niezdrowego glutenu. Patrząc z boku na poczynania w tym sezonie można odnieść wrażenie, że mają papiery, aby zrobić zamieszanie na zachodzie. Pytanie nasuwa się jednak takie, czy ta maszyna rzeczywiście wszystkie zębatki ma ze sobą połączone w odpowiedni sposób?
O sile konferencji zachodniej nie trzeba nikogo przekonywać. W tym momencie dodatni bilans 3-2 nie daje tam nawet miejsca w czołowej ósemce, a zespołów, które w teorii mogą liczyć się w walce o play-offy można tam naliczyć nawet 11 lub 12. Rockets wygrali 3 z 5 swoich pojedynków, jednak dziur, które lepsze zespoły mogą wykorzystać w najbliższych meczach jest całkiem sporo.
Zacznijmy jednak od pozytywów. W Houston mają zdecydowanie najlepszy atak w lidze, który zdobywa średnio 125,6 punktów na spotkanie. To samo można powiedzieć o statystyce indywidualnej, w której równych nie ma sobie James Harden - autor 36,6 punktów na mecz. Problemy zaczynają się, kiedy na te liczby spojrzy się nieco szerzej. A do apogeum docieramy w momencie zagłębienia się w schematy defensywne zespołu. Jeżeli o takich w ogóle można mówić.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio #8: Iga Baumgart-Witan. Baba nie do zajechania
Harden do poprawy?
To brzmi dziwnie. Jak można poprawiać kogoś, kto jest odpowiedzialny za większość akcji zespołu, potrafi rzucić 59 punktów w meczu bez dogrywki i jest uznawany za jednego z najlepszych w swoim fachu? Można, jeżeli wiele z akcji Hardena w spotkaniu można zamienić z przeforsowanych i wymuszonych rzutów "na przełamanie" na podania do lepiej ustawionych kolegów lub zwyczajnie dłuższe konstruowanie akcji.
Czytaj także: EBL. PGE Spójnia Stargard znowu rozczarowała. Kluczowa pierwsza kwarta
Przykład (wideo): To bardzo częsty widok w arsenale "zagrywek" ofensywnych Rockets. Harden wyprowadza piłkę na połowę przeciwnika, czterech pozostałych zawodników najczęściej stoi i czeka na rozwój sytuacji. W tym przypadku, po zaledwie 4-5 sekundach akcji, James zdecydował się na wejście pod kosz, gdzie znalazł się w bardzo trudnej sytuacji 1 na 4. Na obwodzie dwóch niepilnowanych kolegów z zespołu i gdyby nie dobra reakcja Tysona Chandlera, akcja byłaby spisana na straty.
Harden od początku rozgrywek ma ogromny problem z celnością rzutów za trzy punkty. Prób oddaje średnio aż 14 na mecz (najwięcej w lidze), jednak trafia ich zaledwie 2,8, co daje skuteczność 20 proc. Warto zaznaczyć w tym miejscu, że najgorzej rzucający zespół w lidze (Memphis Grizzlies) ma tę statystykę na poziomie 20,1 proc.
Dużym problemem Hardena jest również jego zaangażowanie w obronę, które poprawiło się względem poprzednich sezonów, jednak wciąż momentami wydaje się zwyczajnie niechlujne. Cały zespół od początku sezonu radzi sobie lepiej w defensywie w momencie, kiedy Hardena nie ma na parkiecie (110 traconych punktów na 100 posiadań względem 116 punktów, kiedy Harden gra). James bardzo często nie idzie do końca za piłką i kiedy dystans do zawodnika oddającego rzut jest według niego zbyt duży, odpuszcza obronę.
Przykład (wideo): Najważniejszym błędem Hardena jest tutaj jego ustawienie w momencie, kiedy zawodnik z piłką zaczął wchodzić pod kosz w sytuacji 3 na 4. Spowodowało to sytuację, w której Harden był odpowiedzialny za dwóch zawodników na obwodzie, jednak stał on zbyt blisko kosza, aby móc zdążyć do gracza, który był dalej od niego. Ten z kolei otrzymał podanie i bez żadnego obrońcy trafił za 3 punkty. James powinien stać w okolicach 45 stopnia.
Brak schematu w obronie
Austin Rivers przyznał w jednym z wywiadów, że zespół gra bardzo słabo w obronie, bardzo często poszczególni zawodnicy nie mają pojęcia, gdzie w danym momencie powinni stać. Przypomina to bardziej improwizację opartą na przekonaniu, że czego nie dociągnie się w obronie, to dociągnie się w ataku. Pytanie, ile jeszcze taki schemat będzie zdawał egzamin? A jeśli zdaje teraz, to bardziej na trzy na szynach.
Co mówią liczby - Rockets pozwalają w tym sezonie swoim rywalom na 39,8 rzutów za trzy punkty w spotkaniu, co jest trzecim najgorszym wynikiem w lidze. Więcej swobody mają tylko rywale Milwaukee Bucks oraz Miami Heat (40,8). Gorzej robi się w momencie, kiedy spojrzy się na skuteczność tych rzutów, a w tym elemencie Houston wypadają już najgorzej w całej stawce. 17,2 trafione "trójki" na skuteczności 43,2 proc. to absolutne dno ligi.
Czytaj także: Sensacyjny lider Energa Basket Ligi. Trefl Sopot rewelacją rozgrywek
Równie kiepsko jest w statystyce pokazującej jak daleko od rzucającego "trójkę" jest najbliższy obrońca. Okazuje się bowiem, że na wspomniane 39,8 rzutów za trzy punkty rywali Rockets, prawie 70 proc. z nich odbywa się z obrońcą 1,2 metra lub dalej od rzucającego.
Przykład 1 (wideo): New Orleans Pelicans nie zaoferowali w tej akcji niczego nadzwyczajnego. Prosta zagrywka, w której czterech zawodników jest na obwodzie a jeden pod koszem. Znów najbardziej winnym był tutaj James Harden, który nie wiedzieć czemu pobawił się przez chwilę w centra. W efekcie, kiedy piłka krążyła po obwodzie, a Harden zdublował krycie z Clintem Capelą, zupełnie niepilnowany na obwodzie był Brandon Ingram.
Przykład 2 (wideo): Tym razem widać idealną sytuację, w której brakuje zaufania oraz komunikacji w obronie. Zawodnik kryty na początku akcji przez Erica Gordona (#10) ściął pod kosz, a gracz Rockets wskazał Hardenowi, aby ten dokonał zamiany w kryciu. Problem stworzył się jednak w momencie, w którym Gordon do końca patrzył w stronę kosza, zamiast ustawić się przy zawodniku, którego to on miał przejąć. Ciężko powiedzieć, co się dzieje w obronie Houston, jednak jeśli tak podstawowe zachowania nie będą u nich zautomatyzowane, to Brandon Ingram nie będzie jedynym w lidze, który wykorzysta takie błędy.
Póki co, spore braki w zespole są tuszowane bilansem 3-2, który jednak przy zachowaniu wymienionych wzorców może lada moment stać się zdecydowanie gorszy. Tym bardziej, że zachód w tym sezonie nie będzie czekał na "spóźnialskich" i przy tak silnie obsadzonej konferencji nie można pozwolić sobie na jakiekolwiek dłuższe przestoje, ponieważ odrabianie tego w późniejszych etapach rozgrywek może okazać się niemożliwe.