[b]
Pamela Wrona, WP Sportowe Fakty: Niedługo minie rok, odkąd został pan pierwszym trenerem zespołu ze Słupska. Co się zmieniło przez ten czas?[/b]
Mantas Cesnauskis, trener STK Czarnych Słupsk: Myślę, że niewiele się zmieniło. Może doszło doświadczenie, na wiele sytuacji patrzę bardziej spokojnie. To tak naprawdę rok, w dalszym ciągu jestem początkującym trenerem, uczę się wszystkiego. Podoba mi się to, gdzie jestem. Próbuję po prostu stawać się lepszym.
Pan się jakoś zmienił?
Nie, jestem nadal tym samym człowiekiem. Miałem od samego początku swoją wizję, próbuję chłopakom, zwłaszcza tym młodym i nowym pokazać swój system. Obserwuję jak reagują, to jest normalny proces.
Odnosi pan wrażenie, że bycie koszykarzem jest jednak łatwiejsze od bycia trenerem?
Zdecydowanie (śmiech). Od wszystkich swoich kolegów takich jak na przykład Frasunkiewicz czy Budzinauskas, słyszałem wcześniej wiele na ten temat, ale szczerze, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Kiedy zostałem trenerem, od razu napisali mi wiadomości z gratulacjami i na końcu dopisali "zobaczysz, teraz to się dopiero zacznie" (śmiech). To jest prawda. Zawodnik po prostu idzie na trening i nic go nie interesuje. Wychodzi, ma swoje życie prywatne. Wiadomo, myśli się o koszykówce, ale nie w takim stopniu. Teraz jako trener musisz przygotować trening, musisz przygotować zawodników taktycznie, zrobić scouting, cały czas myślisz o tym, co należy udoskonalić, analizujesz mecze, ponosisz za wszystko większą odpowiedzialność. Ma się naprawdę więcej pracy. Poniekąd wiedziałem czego się spodziewać. Tyle lat siedzę już w koszykówce, widziałem niejednokrotnie jak reagują trenerzy - próbuję niekiedy kogoś skopiować, od każdego wziąć coś pozytywnego.
ZOBACZ WIDEO MŚ w koszykówce. Polacy zagrali świetny turniej! Czas na igrzyska olimpijskie? "To będzie piekielnie trudne zadanie"
Jakim był pan zawodnikiem?
Wszyscy trenerzy powtarzali, że w najważniejszych fragmentach spotkań, byłem spokojny. Mogłem wtedy podjąć dobrą decyzję. Oczywiście, byłem bardziej zawodnikiem, który może dobrze podać i rzucić z dystansu. Ale moim atutem było to, że potrafiłem mieć chłodną głowę. W trudnych momentach można było na mnie polegać.
Ta chłodna głowa towarzyszy również na ławce trenerskiej?
Wydaje mi się, że tak. Zacznę od tego, że pierwsza liga naprawdę mnie zaskoczyła. Poziom jest wysoki, a przedtem nie myślałem, że aż tak wysoki. Sądziłem, że jest tutaj o wiele niższy poziom, ale to nie jest wcale tak łatwo. Wszyscy mi to mówili, ale mam już tak, że muszę przekonać się na własnej skórze. Jest ciekawie, są interesujące nazwiska. Na plus działa to, że w ekstraklasie zmieniono przepis o dwóch Polakach. Trzeba uczyć się i naprawdę starać, aby cokolwiek wygrać.
To jakim jest pan trenerem?
Myślę, że przez zawodników jestem odbierany jako sprawiedliwy. Przyznaję, że jak mnie nie słuchają to nie mają łatwo (śmiech). Mimo wszystko, mam ze swoim zespołem bardzo dobry kontakt.
Reaguje pan emocjonalnie, ale jednocześnie nie jest pan wariatem. Trudno w dzisiejszych czasach trzymać nerwy na wodzy?
To jest tak, że musisz dać do zrozumienia swojemu zespołowi, że kontrolujesz mecz, że nie tracisz całkowicie głowy. Oczywiście, trzeba reagować, okazywać emocje. Jednak prawda jest taka, że nie można zapominać o tej chłodnej głowie. Trener nie powinien reagować na pojedyncze sytuacje. To jest najgorsza rzecz, kiedy trener reaguje na jedną sytuację, na przykład, gdy ktoś zrobi stratę. I on rypie tego zawodnika za jedną stratę, myśli tylko o tym. Trzeba podchodzić do tego w ten sposób, że strata była, można coś powiedzieć, ale nie skupiać się na tym zbyt długo, tylko pomyśleć, co można zrobić, aby polepszyć kolejną akcję, jak zagrać w obronie, co w niej zmienić. Czasami trzeba patrzeć na takie rzeczy trochę z boku.
Nie wszystkim to się jednak udaje.
To zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od samego pojęcia o koszykówce, od tego gdzie ktoś był i co widział, jak się szkolił. Moim zdaniem, tak samo jak nie każdy człowiek może być zawodnikiem, tak samo nie każdy człowiek po prostu może być trenerem. Emocje często się udzielają. Wszyscy zapewne widzieli fragment ostatniego meczu CSKA z trenerem Obradoviciem w akcji na time-oucie… (śmiech).
Jakie ma pan doświadczenie z trenerami, gdy pan sam był zawodnikiem? Czy pracował pan kiedyś z jakimś trenerem, o którym myślał w sposób: „nie chciałbym być taki jak on”?
Aż takich trenerów nie miałem, ale od każdego próbowałem wyłapać dobre cechy. Kiedy już sam zostałem trenerem to dużo myślałem o tym, jakich miałem trenerów, czego się od nich nauczyłem i z czego sam mogę teraz skorzystać. Co było najważniejsze, co najlepsze. A przez całą swoją zawodniczą karierę naprawdę miałem wielu szkoleniowców, którzy teraz są w dobrych klubach. Mam nadzieję, że to, że miałem okazje z nimi pracować teraz skutkuje, a dzięki temu dostrzegam te rzeczy, których inni mogą nie widzieć.
Na przykład u trenera Griszczuka była dyscyplina, której nie widziałem u żadnego innego trenera – wszyscy chyba wiedzą doskonale o czym mówię. Adomaitis był taki pół na pół. Kairys, który obecnie jest asystentem trenera w Olympiacosie, był wariatem, ale z bardzo dużą wiedzą. Żył w Stanach, był kiedyś litewskim scoutem – było widać, że dużo czasu spędzał przed komputerem, dużo czytał, doskonalił się. Dostrzegał wiele taktycznych rzeczy, z papierka. Pewne rzeczy po prostu działają i trzeba się wyłamywać.
Czy do pracy trenera da się jakoś przygotować?
U mnie było tak, że w ostatnich latach sportowej kariery zacząłem myśleć, że może spróbuję pójść w tym kierunku. Ale nie przewidziałem kiedy to dokładnie nastąpi. Było spotkanie zarządu, na które poszedłem jako zawodnik, a wyszedłem już jako trener. Pomyślałem sobie: „i co, to już koniec? To już jest ten moment? Czy ja właśnie zakończyłem swoją sportową karierę?” (śmiech). Ale nie żałuję niczego.
Sporządza pan notatki?
Oczywiście! Moim zdaniem, posiadanie takiego zeszytu to jedna z najważniejszych rzeczy trenera. Czasami oglądam Euroligę, NBA, wszystkie inne ligi i podpatruję. Niekiedy biorę zagrywki nawet z niższych lig, zagrywki słabszych zespołów, bo po prostu dostrzegam w nich coś fajnego, podobają mi się. A myślę, że mam zawodników, którzy wykonają je lepiej. To nie jest tajemnica, że musisz mieć zagrywki pod zawodników. Nie ma czegoś takiego, że masz zagrywki i kierujesz się zasadą: "grajcie jak chcecie". Jeśli widzisz, że w niżej lidze lub w potencjalnie słabszym zespole robią zagrywkę, która idealnie pasuje pod twoich zawodników, to dlaczego z niej nie skorzystać?
Co u pana jest w tym zeszycie?
Oprócz zagrywek, piszę dużo o zawodnikach. Piszę, który koszykarz mi się podoba, wypisuję zarówno jego mocne, jak i słabe strony. Patrzę ogólnie na całą ligę, niektórych zapisuję nawet na przyszłość. Obserwuję. Zapisuję, jak czasami w różnych sytuacjach reaguje mój zespół, jak pracowaliśmy, co udało nam się wykonać podczas konkretnego meczu, a czego nam brakuje. Wszystko w nim piszę, bo później otwierając ten zeszyt jest mi o wiele łatwiej wszystko analizować. Bardzo często do niego sięgam. Jest dla mnie na tyle niezbędny, że mam go cały czas przy sobie. Jest nawet ze mną teraz, tutaj obok mnie (śmiech).
Wcześniej wspomniał pan o dobrym kontakcie z zawodnikami. Jak ważne są odpowiednie relacje w szatni?
To jest bardzo ciężka sprawa. Podpisując zawodników, nigdy nie wiesz jak będą ze sobą żyli, jak będą funkcjonować w takim zespole. Jest to kawał ciężkiej pracy, aby stworzyć mocny kolektyw, aby Ci zawodnicy się lubili. My wszyscy mamy wiele cech wspólnych. Wszystko zależy od zawodnika, czy on będzie bardziej otwarty, czy raczej typem osoby zamkniętej w sobie. Są zawodnicy, którzy nie odzywają się niemal przez cały sezon - znam wiele takich przypadków. Przyjeżdżali z Ameryki, przychodzili na trening, robili swoje i wychodził, nie łapiąc z nikim żadnego kontaktu. A drugi był duszą towarzystwa, wpływał na atmosferę w szatni, budował relacje. Wiele zależy właśnie od graczy. To jest bardzo ważna rzecz. Uważam, że nie sztuką jest zbudować zespół. Sztuką jest zbudować taki zespół, aby wszystko przekładało się później na boisko, było widać tak zwane "team spirit".
Każdy trener chciały dbać o tę atmosferę i odpowiednie relacje, ale to jest też tak, że trener do szatni nie wchodzi. Podczas swojej kariery nie widziałem i nie znałem takich zawodników, którzy brzydko mówiąc kablują (śmiech). Ja mówię chłopakom, że to jest ich szatnia, to jest ich miejsce. Dbam o prawidłowe relacje z moimi graczami poza nią, bo jest to ważne. Ostatnio nawet była sytuacja, kiedy jeden zawodnik spóźnił się na trening. Mamy taki zwyczaj, że za karę, każdy kto się spóźni musi przynieść tort. Mówili: "trenerze, chodź z nami do szatni na kawałek". Ale byłem przy swoim, że "nie, szatnia jest wasza, tam możecie na mnie gadać i ja tam nie wchodzę"(śmiech).
Ma pan też do przekazania wiele swojego boiskowego doświadczenia. Czy to, że był pan wcześniej zawodnikiem pomaga?
Zależy mi najbardziej na tym, aby to doświadczenie przekazać szczególnie młodym zawodnikom. Na przykład jak grać pick&roll’e - mnie tak uczyli trenerzy, którzy naprawdę wiele w życiu osiągnęli i posiadali dużą wiedzę. Mam też swoją filozofię, swoje doświadczenie, którym chętnie dzielę się z innymi. Ciężko tak naprawdę powiedzieć, czy trener będący wcześniej zawodnikiem ma łatwiej. Są trenerzy, którzy osiągają sukcesy, a wcześniej nie grali zawodowo w koszykówkę. Jednak wydaje mi się, że taki trener musi wziąć na siebie więcej pracy, bo nie ma właśnie tej boiskowej wiedzy. Są szkoły dla trenerów, różne kursy, kliniki, na które przyjeżdżają najlepsi. Oczywiście, można iść do przodu, szkolić się, zdobywać wiedzę. Ale naprawdę trzeba wykonać dużo więcej pracy, jeżeli nie było się wcześniej koszykarzem. Gdy jesteś zawodnikiem, wiele rzeczy jest po prostu naturalnych. Do tego dokładasz różne cechy, umiejętności, bazujesz na własnym doświadczeniu.
Prosty przykład, przez te lata grania w koszykówkę, mam w głowie tyle różnych rzeczy, że spontanicznie podczas meczu jestem w stanie sobie wszystko wyobrazić. Potrafię jakąś zagrywkę narysować na poczekaniu z głowy, z każdego punktu widzenia, na każdą pozycję, bo po prostu przez wszystkie lata miałem ich naprawdę bardzo dużo. A czy moi zawodnicy to wykonają? To już jest ich praca (śmiech).
Jakim zespołem są STK Czarni Słupsk?
Scharakteryzowanie zespołu zależy od zawodników, jakich mam u siebie. Ponownie w tym sezonie mamy rozgrywającego Adriana Kordalskiego, który jest jednym z najlepszych graczy na tej pozycji w lidze. On trzyma ten zespół, od niego bardzo dużo zależy.
Gramy szybko, a kiedy nie, staram się nie grać, jak to mówią "street ball'a lub "run and gun". Gra to wiele zespołów. Żeby szybko grać, zespół musi być mądry, musi nauczyć się odróżniać szybką grę plus muszą wiedzieć kiedy muszą ustawić zagrywkę. To jest bardzo ważne dla wszystkich, że kiedy jest szybko, jest przewaga, należy starać się od razu ją wykorzystywać. Jeśli nie, to uspokoić grę i realizować zagrania. Ale nie byle jak, tylko tak jak trzeba - sprintami, dobre zasłony, wyjście na pozycję.
W poprzednim sezonie miał pan 2-3 założenia w obronie. Preferuje pan taki prosty system?
W tamtym sezonie rzeczywiście było tak, że ustaliliśmy jedną obronę i cały czas ją ćwiczyliśmy. Mam przekonanie, że jeżeli będzie się ćwiczyć ciągle tą samą obronę, będzie się ją udoskonalać, to ona zadziała. Teraz zaczynam trochę to zmieniać. Co więcej, nadal ćwiczymy to samo co wcześniej, jednak zacząłem wprowadzać nowości, trochę eksperymentuję i patrzę, jak zespół na to reaguje.
Jak to się sprawdza? Jest pan zadowolony z dotychczasowego sezonu?
Myślę, że mogę być zadowolonym. Jeśli przed sezonem miałbym wziąć w ciemno wynik taki, jaki jest, to bym brał go bez żadnego zastanowienia. Przegraliśmy dwa razy przeciwko dobrym zespołom na wyjeździe. Wygraliśmy to, co mieliśmy wygrać. Do tej pory naprawdę wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Jakby zrobiłby pan rachunek, to co na plus, a co na minus?
Odpowiedź będzie bardzo łatwa. Na plus jest nasza zimna głowa, umiejętność wykorzystywania tego na koniec spotkań. Niejednokrotnie byliśmy w naprawdę ciężkiej sytuacji, a chłopacy pokazali i serce i opanowanie, wygrywając mecze w tych nerwowych końcówkach. A przecież mogło być różnie.
Co do poprawienia? Mówię chłopakom o utracie koncentracji. Gramy dobrze, gramy bardzo dobrze, wyprowadzamy na przykład 12 punktów przewagi, po czym przez półtorej minuty następuje brak koncentracji, zespół wraca do gry. To mi się nie podoba. Pracujemy nad tym, to jest nasz największy minus tego sezonu.
Pierwsza liga zaskoczyła bardziej niż w poprzednim sezonie?
Znałem pierwszą ligę, ale jak już wcześniej wspomniałem, nie wyobrażałem sobie jej poziomu. A teraz jest on jeszcze większy. Zazwyczaj znałem wszystkich, którzy grali w ekstraklasie, a tutaj, nie znałem chyba połowy nazwisk. Scouting robi cuda (śmiech). Robisz go, oglądasz dużo meczów, pokazujesz chłopakom, to bardzo szybko się uczysz. I nagle, przez pół sezonu już mało co było mi obce. Teraz wiem już dużo więcej, o każdym zawodniku mogę powiedzieć jakie są jego mocne i słabe strony.
Wyobrażałem sobie, że ten sezon będzie tak wyglądać. Zrobiliśmy dobry zespół, ale wiedziałem już wcześniej, że to nie będzie tak, jak wszyscy mówili, że pozamiatamy ligę. Już ją poznałem - jest to bardzo dziwna liga, jest mało klubów. Nie jest łatwo i nie ma znaczenia z kim grasz, czy grasz na wyjeździe. Jak gramy w domu, wszyscy przyjeżdżają do Słupska, patrzą na halę, być może znają historię tego klubu. Gryfia wypełniona jest po brzegi. Śmiejemy się, że u nas grają takie mecze, że nie wiedzieliśmy, że tak mogą grać (śmiech). To jest normalne. Kiedy przychodzisz i jest pusta hala, jesteś śpiący, a kiedy przychodzisz i jest 2000 osób, którzy krzyczą, kibicują, angażują się w doping, robią atmosferę, to każdy zawodnik chce od siebie dać więcej, każdy jest bardziej pobudzony, ten klimat aż niesie. Ale czasami to nie pomaga. Jeśli nie grasz dobrze, ludzie wywierają na Tobie presję. Ale ludzie, wywierając presję, dają jednocześnie impuls, który pcha do przodu. Naprawdę, czasami jest tak, że jesteśmy w trudnej sytuacji, na przykład jak w tamtym roku. Były momenty, kiedy przyszła czwarta kwarta, było widać zmęczenie po obu stronach parkietu. Kibice zaczęli tak kibicować, że chyba dzięki temu to po prostu wzięliśmy. Dają takiego powera, jakbyśmy wypili coś energetycznego (śmiech).
Odczuwa pan presję, nałożoną przede wszystkim zeszłosezonowym wynikiem?
Jest presja z tyłu głowy. Ale tej presji nie zrobiliśmy sami z siebie - zrobiło ją otoczenie, cała koszykarska Polska, kibice, okoliczności. W poprzednim sezonie zajęliśmy trzecie miejsce, stawiając wyżej poprzeczkę. Jest to profesjonalny sport, jest to nasza praca. Musimy sobie z tym radzić. To jest normalne. Mamy dobry zespół, musimy wygrać, oczywiście nie wszystko, ale to co się uda. W tej chwili jest tak, że jeśli Czarni przegrają, to jest zaskoczenie na cały kraj, jest sensacja. My w tej lidze nie jesteśmy nad kimś. My jesteśmy dobrym zespołem, który ma braki, ale nie boi się nikogo. Będziemy walczyć w każdym meczu o zwycięstwo. Nie czujemy się lepsi przez miejsce w tabeli.
Mimo tego, stawiani jesteście w roli faworyta.
W Słupsku jest duża presja, wszyscy rozumieją koszykówkę. Tu ludzie chodzą całymi rodzinami na mecze, w przeszłości oglądali lepszą koszykówkę niż teraz. Im zależy i ważne jest to, czy drużyna walczy i wtedy mogą odpuścić. Jeśli jest inaczej, drużyna nie walczy i przegrywa, to jest problem. Presja w tym mieście była zawsze, na każdego, zwłaszcza na zawodników. Kiedyś tłumaczyłem im, żeby mieli świadomość, gdzie podpisują kontrakty. To nie jest tak, że idziesz, przegrasz i jest OK. Tu presja jest na prezesa, trenera, graczy. Na każdego.
Grałem na Litwie i w różnych krajach, i gdzie nie byłem, to niemal wszędzie było to samo. Nawet, gdy kiedyś grałem na Cyprze, presja była ogromna. W Rosji, pamiętam, jak kiedyś w meczu towarzyskim udało nam się wygrać jednym punktem, wszystko było w porządku. Następnym razem przegrywaliśmy z Ülker Istanbul, euroligowym zespołem, i od razu było spotkanie. Prezes pytał: "co to ma być?!". Presja to nieodłączny element w sporcie. Przeszedłem długą drogę i podchodzę do tego w inny sposób. Jest jak jest, trzeba koncentrować się na swojej pracy i nie bać się niczego.
Mało tego, każdy sezon jest inny. W tamtym roku ruszyliśmy z formą dopiero w końcówce rozgrywek. W tym, idziemy powolutku do przodu, zobaczymy jak będzie później. Mam tylko nadzieję, że kontuzje będą nas omijać i zdrowie będzie dopisywać. Na razie, niestety, jest inaczej.
W Słupsku, taki klimat sprzyja?
W Słupsku pracują ludzie, którzy mieli przedtem styczność z ekstraklasą. Wiedzą jak to wszystko należy robić. Dzięki temu, nie musimy budować niczego od podstaw, bo to wszystko zbudowane zostało wcześniej przez lata. To jest wielki plus, a nie było wcale łatwo. Ludzie przychodzili na mecze pokoleniami, z małymi dziećmi, zapełniali Gryfię. To wszystko przechodziło z pokolenia na pokolenie. Koszykówka w tym mieście jest bardzo długo. To wiele ułatwia, nawet w obliczu tego, że ekstraklasy już nie ma i wiemy co się niedawno stało. Mimo, że działamy jako inny klub, niektóre osoby nadal oczekują od nas pieniędzy… Od podstaw byłoby nam bardzo ciężko cokolwiek stworzyć. Koszykówka w Polsce nie jest sportem narodowym, to jest duży problem, który wręcz trochę wszystko utrudnia.
Jesteście gotowi na ekstraklasę?
Sprostuję od razu - nakładanie na nas presji, awans, ekstraklasa, wszystko jest z boku. Klub w tej chwili nie jest gotowy na ekstraklasę, nie jesteśmy jako klub przygotowani żeby do tej ekstraklasy pójść. To nie zmienia tego, że nasze priorytety będą inne, bo nadal będziemy chcieli osiągnąć jak najlepszy wynik. Na pewno ze strony miasta czy włodarzy klubu, nie będzie tragedii, jeżeli nie uda nam się awansować w tym sezonie i nikt nie powie, że ten sezon nie był udany. Nie myślimy o awansie, nigdy nie mówiliśmy o tym głośno. Ludzie z boku pchają nas, mają pewne oczekiwania. My też byśmy tego chcieli, ale wszystko trzeba zbudować małymi kroczkami. Jak mówiłem, klub nie jest na to teraz gotowy. My nie chcemy iść do ekstraklasy tak jak na przykład klub z Kutna. Weszli do PLK z małym budżetem, pojawiły się długi, spadek do 1.ligi, a teraz klubu już nie ma. I takich przykładów niestety jest mnóstwo. Słupsk ma wszystko - jedyne czego nam brakuje, to wystarczającego budżetu. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Co będzie priorytetem w dalszej części rozgrywek?
Zawsze patrzę na to, jaki jest najbliższy mecz i co możemy zrobić, aby go wygrać. Dla mnie najważniejsze jest to żeby wszyscy byli zdrowi. Nie wszystko jest zależne od nas i nie tylko my mamy ten problem.
Zobacz także: Filip Dylewicz wrócił do EBL. I liga zaskoczyła doświadczonego koszykarza
Zobacz także: EBL. Robert Witka o sensacji we Włocławku: Pieniądze nie grają