[b]
Pamela Wrona WP Sportowe Fakty: Jeszcze nie tak dawno naciągnął pan mięsień w łydce przez zbyt mocne wciśnięcie sprzęgła, a w sobotę, na parkiecie był pan nie do zatrzymania - mecz zakończony linijką: 33 punkty, 3 zbiórki i 3 asysty. [/b]
Grzegorz Mordzak, zawodnik KS Pogoń Prudnik: (śmiech). Powera mam bardziej w rękach, w nogach już coraz mniej. Jak to zawsze mówię, nawet ślepej kurze trafi się ziarno. Jedyne co mogę uznać za wielki plus to fakt, że mecz wygraliśmy, a ja się dosyć mocno do tego zwycięstwa przyczyniłem. Z Pogonią jesteśmy w dużym dołku, ale mam nadzieję, że od tego momentu będziemy piąć się w górę. Mamy doświadczony zespół, ale zawsze brakowało tej kropki nad "i", szczególnie w końcówkach, które nie powinny się wydarzyć.
Ten sezon zaczęliśmy słabo, więcej porażek niż zwycięstw. Na razie nie mamy powodów do radości. Odpukać, kontuzje omijają, ale liczę na to, że te lepsze chwile nadejdą. Tabela jest spłaszczona, przy odrobinie szczęścia i kilku zwycięstwach, może uda nam się jeszcze o tę ósemkę pobić. Każde zwycięstwo buduje, a z porażek trzeba wyciągać wnioski.
ZOBACZ WIDEO: Stacja Tokio #2: Historyczny wynik koszykarzy. Cezary Trybański zdradza przyczyny sukcesu
Według Pulsu Basketu, ostatni taki wyczyn miał miejsce w 2009 roku. Czy następny taki mecz za kolejne 10 lat?
Kurczę, chciałbym, ale wydaje mi się, że tyle już nie wytrzymam. Chociaż z drugiej strony, mam dylemat, bo moje buty już się przecierają. Zastanawiam się, czy kupować nowe, bo jeśli je kupię, to wypadałoby ze trzy sezony w tej jednej parze pobiegać (śmiech). Po takim meczu człowiek ma większą wiarę, niż wtedy, gdy się słabiej wypadnie. Nie popadam w hurraoptymizm, ale jestem zadowolony.
Nawet nie wiedziałem, że akurat 10 lat temu taki mecz się trafił. Szczerze mówiąc, myślałem, że częściej, ale chyba jednak nie (śmiech).
Można powiedzieć, że jest pan odpowiednikiem Vince Cartera - on również w styczniu skończy 43 lata. Potwierdza pan, że wiek to tylko cyfry?
Co mogę powiedzieć? Współczuję mu, bo wiem jak ja się czuję, ale mam jednak nadzieję, że on czuje się lepiej ode mnie (śmiech). To trochę daleko idące porównanie, ale łączy nas na pewno to, że jeżeli we dwójkę się złączymy to jesteśmy razem bardzo bogaci (śmiech).
Zobacz także: Okiem media managera - social media i marketing w koszykarskich klubach
To jak się pan czuje?
Obecnie mam trochę problem z lewym barkiem, trwa to ponad miesiąc i nie mogę tego wyleczyć. Ciężko, przy takiej intensywności, dlatego walczę z bólem. Jeżeli chodzi o inne rzeczy - oprócz głowy - to wszystko u mnie w porządku (śmiech).
Jaki jest przepis na koszykarską długowieczność?
Młodszym kolegom mówię, że kluczem jest dobre prowadzenie - trzeba pić po pół przez całą noc, a nie po całym przez pół nocy (śmiech). Ciężko powiedzieć, jeśli mam być szczery, nie jestem gejzerem odżywiania czy pracy, ale też wydaje mi się, że to jest dość ważne. W tych czasach, szczególnie trzeba zwracać uwagę na żywienie, ale z drugiej strony istotna jest genetyka, że te kontuzje omijały moją osobę. Gdybym jeszcze się lepiej prowadził, to mógłbym powiedzieć co jeszcze ma na to wpływ, czy odżywki, czy spanie - a ja ani odżywek, ani spania, bo mam dwoje dzieci (śmiech). Jedynie z uśmiechem mówię, że trzeba się nawadniać.
"Ciężka praca zabija talent"?
(Śmiech). To takie moje powiedzenie, które wzięło się z tego, że miałem wielu trenerów, którzy powtarzali tylko "praca, praca, praca". I chyba dlatego takie powiedzenie zostało mi w głowie. Na pewno, trzeba trenować, ciężko pracować, ale wiadomo, że trener do tego nakłania, a zawodnik niekiedy nie chce. Chociaż jakbym mocniej trenował i miałbym więcej talentu, to pewnie nie grałbym w pierwszej lidze. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Koszykówkę trzeba traktować jako dodatek do życia, a nie całe życie. Ja tak mam. Bardzo to lubię, ale trzeba też pamiętać, że oprócz tego jest jeszcze rodzina. I na to lepsze prowadzenie się jest mniej czasu.
To jedno z wielu pana powiedzeń. Gdyby miał pan napisać kieszonkowy tomik ze wszystkimi cytatami i anegdotami, czego nie mogłoby w nim zabraknąć?
Wiem, że moje cytaty krążą w koszykarskim środowisku (śmiech). Wprawdzie, nie są wszystkie mojego autorstwa ale często je powtarzam. W formie anegdoty oczywiście na przykład: "lepiej być królem jednej nocy niż przez całe życie nikim" (śmiech) lub "kangury wysoko skaczą, a w basket nie grają" albo "każde podanie to potencjalna strata".
Celnym określeniem będzie, że sam jest pan jak chodząca książka pełna ciekawych opowieści.
Niektórzy mówią, że jeśli wydałbym książkę, to wiele mogłoby się zmienić u ludzi związanych z koszykówką. W związku z tym, nigdy jej nie wydam (śmiech).
A lubi ją pan?
Tak, lubię i książki i siebie. Uważam, że oprócz tego, trzeba się jeszcze akceptować. Podchodzić do siebie z dystansem i luzem. W życiu trzeba być radosnym. Życie trzeba przyjmować takie jakie jest. Jeżeli przestaniemy przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu, może będzie nam łatwiej.
Niemal rok temu rozmawialiśmy o pana barwnej karierze. Gdyby miał pan ją teraz przekartkować - co najbardziej zbudowało, co było najlepszym momentem i przeciwnie?
Z każdego klubu i sezonu człowiek coś wynosi, staje się mądrzejszy - chociaż nie wiem, czy w moim przypadku (śmiech). Na pewno ważne jest zdobyte doświadczenie. Zawsze na myśl przychodzi mi pierwszy awans z Turowem Zgorzelec - to była fajna współpraca, świetna atmosfera, awans do ekstraklasy.
Były też jakieś 2-3 zwolnienia z klubów z różnych względów. Nie zwalając winy na nikogo, ona zawsze leży po obu stronach. Nie chodzi tylko o sukces, ale żeby człowiek dobrze czuł się w pracy, moim zdaniem, trzeba mieć wokół siebie ludzi, którzy się ze sobą dogadują, chcą ze sobą przebywać. Oprócz umiejętności koszykarskich, ta psychologia i osobowości są równie ważne. Sami jesteśmy odpowiedzialni za pewne rzeczy. Przez te wszystkie lata widzę, że trener oczywiście, ma zawsze rację, ale w cudzysłowie. Zawsze ma ostateczne zdanie, aczkolwiek z drugiej strony jak nie będzie miał w zespole ludzi, którzy chcą ze sobą grać, to będzie ciężko cokolwiek z powodzeniem zbudować.
Przechodziłem przez różne epoki, sama koszykówka bardzo się zmieniła - stała się bardziej motoryczna, dynamiczna, atletyczna. Do kosza trzeba jednak trafiać, więc to się nie zmienia. Wiele nauczyła - postępowania w życiu, utwierdziła, że pewne rzeczy są ważniejsze niż samo wyszkolenie techniczne i koszykarskie. Sprawy charakterologiczne są istotne, jeżeli mowa o specyfice sportu, bycie życiowym, w przyszłości pomaga to, aby nie odpuszczać, być zawsze walecznym, ambitnym, z porażek wyciągać wnioski. Nauka przez sport jest ważnym elementem życiowym, bo technologia to wszystko zabija. Może kiedyś to zrozumiemy.
Trzeba to lubić, aby nie zwariować, podchodzić jak do pasji. Nawet jak jest ten okres jałowy, kiedy kończy się sezon i jak to mówię chodzić z chłopakami "z parafii" na salę porzucać, aby być ciągle w obiegu. Nie można traktować tego jako zło konieczne. Dużo pomaga to, że nie jest się fanem technologii, tak jak ja. Z technologią, która nam wszystko przysłania jest jak z powiedzeniem: "kozak w necie, ci...a w świecie" (śmiech). Każdy może później wybrać swoją drogę, ale dzieciom od małego powinno się wpajać ten sport, pewne nawyki. Wychowanie przez sport jest dobrą formą.
Wszyscy potwierdzą, że Grzegorz Mordzak co sezon powtarza, że "to ten ostatni" - ten jednak ma dla pana nieco inny charakter, bo jest pan grającym asystentem trenera. Zaczyna pan zbierać doświadczenie?
Na ten moment ciężko powiedzieć, jak jeszcze biegam za piłką. Z chłopakami jestem w szatni i na boisku, popełniam błędy. Nie jest łatwo, jak coś zepsuję, powiedzieć, że ktoś coś źle zrobił. Jest dystans, a póki jeszcze się gra, ciężko go złamać. Wydaje mi się, że może w przyszłości będzie nie tyle lepiej, ale po prostu inaczej.
Mimo wszystko, fajnie byłoby spróbować trenerskiego aspektu i stanąć przy bocznej linii, ale jak będzie, zobaczymy.
Czyli nie mówi pan jeszcze ostatniego słowa i szuka nowych butów?
Z tymi butami mam problem, bo w obecnych chyba już nie dogram do końca rozgrywek (śmiech). Jak jeszcze będą, to nie mówię "nie". Jestem już bardziej skłonny powiedzieć, że jeżeli zdrowie pozwoli wytrwać do końca sezonu, mogę już powoli te buty odwieszać. Ale z koszykówką nie skończę na pewno, jedynie z bieganiem po parkiecie. Może jeszcze amatorsko. 1 procent nadal sobie zostawiam, gdy przyjdą rozterki i dylematy: "a może jeszcze?". Jeśli ktoś będzie jeszcze chciał takiego starucha to pewnie się zastanowię... (śmiech).
Zobacz także:
Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część I: Balcerowski, Mosler, Bonio