Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część II: Łuszyński, Darnikowski, Łyko

- Nie wiedziałem, w którym kierunku podążać. Młody chłopak, mający plany i marzenia, które w jednej chwili legły w gruzach. Musiał minąć rok, zanim zdecydowałem się usiąść na wózku - zaczął swoją opowieść grający trener reprezentacji.

Pamela Wrona
Pamela Wrona
Koszykówka WP SportoweFakty / Michał Domnik / Koszykówka

Zobacz pierwszą część: Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów: Balcerowski, Mosler, Bonio

Historia Piotra Łuszyńskiego

- Dotarłem do takiego momentu w swoim życiu, w którym nie wiedziałem w jakim kierunku podążać. Młody chłopak, mający plany i marzenia, które w jednej chwili legły w gruzach. Musiał minąć rok, zanim zdecydowałem się usiąść na wózku i spróbować swoich sił – wspomina 45-letni Piotr Łuszyński, grający trener koszykarskiej reprezentacji na wózkach.

Moja przygoda z koszykówką na wózkach rozpoczęła się w wieku 21 lat, w dość niewinny sposób, bo od zwykłego urazu kolana. Pewnego dnia, kiedy dochodziłem już do pełnej sprawności, kolejny raz doznałem poważnego urazu. Byłem u swojego wujka, miał taki weekendowy domek. Pomagałem mu ciąć drzewo. Trzymałem dużą gałąź, a siekiera oślizgnęła się o nią i spadła na moją stopę. Zmiażdżyła ją, a w rezultacie straciłem część stopy i palce. Upadając, przekręciłem kręgosłup, wyskoczył mi dysk i nabawiłem się przepukliny. Musiałem mieć włożone implanty między kręgi. Miałem wtedy 19 lat. Był to przełomowy moment, gdzie byłem zmuszony podjąć decyzję o zakończeniu mojej przygody z koszykówką na nogach. Był to bardzo trudny czas dla mnie, młodego człowieka, który z koszykówką wiązał spore plany i poświęcił jej całe swoje dotychczasowe życie. Niestety, życie pisze różne scenariusze.

ZOBACZ WIDEO: Losowanie Euro 2020. Kto trafi z barażu do grupy z Polską? "Będziemy faworytem niezależnie od przeciwnika"
Chciałem podążać za swoimi marzeniami, grać w koszykówkę, jednocześnie akceptując to, że nie będzie to w formie bieganej. Najtrudniejsze było pierwsze sześć miesięcy - były problemy z koordynacją ruchów, jest to jednak ciężka praca rękoma. Wiele bólu, bo szorując po oponach dłonie się ścierały, robiły się pęcherze, otwarte rany, które krwawiły. To było przeszkodą, potrzeba było trochę czasu, aby dłonie się przyzwyczaiły, bo początkowo rany były na tyle poważne, że nie można było dotknąć koła. Pierwsze miesiące walczyłem sam ze sobą, aby się nie poddać, zostać przy tym sporcie. Determinacją i ciężką pracą mi się to udało. Później, trafiłem też na dobrego trenera, który pomógł mi wszystko poukładać.

W tych chwilach, bardzo pomagała mi miłość do koszykówki - na pierwszym miejscu jest moja rodzina, a na drugim właśnie ona. Człowiek zobaczył, że nadal można się spełniać w sporcie. Miałem szczęście, że mój tata oraz znajomi z koszykówki bieganej, byli również przy koszykówce niepełnosprawnych. Mój tata był trenerem koszykówki w Wiedniu, był to wówczas aktualny mistrz Austrii. Właśnie tam po raz pierwszy usiadłem na wózku. Długo się wahałem, ale w końcu spróbowałem swoich sił. Dzięki temu czułem się jak zdrowy chłopak, nie czułem żadnych ograniczeń, mimo swoich urazów. Zobaczyłem, że można normalnie funkcjonować, nawet w sporcie. Zacząłem wtedy dużo trenować. Śmieję się, że miałem takiego szkoleniowca, który mnie w tej hali zamykał - mieszkałem tak blisko, trenowałem rano i wieczorem, że niewiele bywałem w domu. Zrobiłem duży progres, zacząłem się spełniać. Koszykówka na wózkach ma rozgrywki europejskie, krajowe - miałem kierunek, w którym mogłem podążać.

Wtedy, nawet nie myślałem o reprezentacji. Zaczynałem w drużynie austriackiej, a dopiero później zobaczyłem, że mamy swoją kadrę i jak to wszystko funkcjonuje w Polsce. Zacząłem się interesować, ciężko trenować, aż w 2002 roku dostałem swoje pierwsze powołanie - pojechałem wtedy na swoje pierwsze mistrzostwa Europy grupy B, które wygraliśmy. 7 lat później, w 2009 roku, startowałem w konkursie na trenera reprezentacji. Było chyba 5 lub 6 kandydatów. Udało mi się wygrać. Przedstawiłem swój czteroletni plan, który obejmował mistrzostwa Europy, mistrzostwa świata, oraz ten najważniejszy krok, czyli dostanie się na igrzyska paraolimpijskie. I tak to się potoczyło – opowiada Łuszyński, dodając: - Bardzo skomplikowane jest połączenie grania z byciem trenerem, aczkolwiek robię to już 10 lat, więc człowiek trochę do tego przywyknął. Teraz, na linii mam świetnego asystenta, Arkadiusza Chlebdę – także nie do końca jestem w tym sam. Ostateczna decyzja należy do mnie, ale przystosowaliśmy się do takiego systemu i funkcjonowania.

Obecnie gram w Polsce, w zespole Mustang Konin i idę już bardziej w jednym kierunku. Po tym intensywnym okresie, chciałem zrobić sobie przerwę, odpocząć jeden sezon. Obecnie nadal jestem zawodnikiem i trenerem, ale powoli chciałbym stać tylko przy linii.

Jako trener, od początku staram się uczyć, szczególnie młodych zawodników, ciężkiej pracy i dyscypliny, jednocześnie nie dając im odczuwać – co w moim mniemaniu jest bardzo istotne - że są osobami niepełnosprawnymi i mają jakieś ograniczenia. Takie rzeczy zostawiamy w domu. Może mówiąc tak potocznie, uważam, że nie można się nad kimś litować. Staram się mieć twardą rękę, jednocześnie mając wyczucie. Chcę im pokazać, że to jest prawdziwy sport, walka, że wszystko jest w głowie. Podbudować ich, nauczyć dyscypliny, i to naprawdę procentuje. Wtedy o wiele łatwiej pracuje się z takimi zawodnikami.

Koszykówka dała mi wszystko. Nauczyła walki do końca, determinacji, charakteru, ciężkiej pracy, samodyscypliny - podsumował Piotr Łuszyński, który po grze w tureckim Galatasaray Istambul, wrócił do Polski. W reprezentacji gra jako gracz 4,5-punktowy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×