Koszykówka. Koronawirus a zaplecze ekstraklasy. W 1.lidze mówią: "Przede wszystkim wzajemne zrozumienie i rozmowa"

Facebook / True Photo Agnieszka Żukowska  / Na zdjęciu: 1.liga, mecz STK Czarni Słupsk-Miasto Szkła Krosno
Facebook / True Photo Agnieszka Żukowska / Na zdjęciu: 1.liga, mecz STK Czarni Słupsk-Miasto Szkła Krosno

- Jeśli zawodnicy będą chcieli przetrwać razem z klubami, to przetrwamy. Natomiast jeśli będą postawy roszczeniowe, będziemy mieli duży problem, a przecież wszyscy jesteśmy w tym razem - mówi jeden z prezesów pierwszoligowego klubu.

Wszyscy przygotowywali się na najważniejszą część sezonu. Nikomu nie przeszło przez myśl, że w sportowej rywalizacji pojawi się nowy przeciwnik, wprowadzając własne przepisy.

Na tę sytuację bez precedensu w żaden sposób nie można było się przygotować. Rozgrywki zostały przedwcześnie zakończone, a pierwszym krokiem w zaistniałej sytuacji powinno być rozliczenie przerwanego sezonu. W PLK kluby zaczęły od jednogłośnych oświadczeń. W 1. lidze – od rozmów. Sytuacja epidemiologiczna już teraz mocno uderza w koszykarskie kluby do tego stopnia, że partnerzy finansowi wycofują się z ich sponsorowania, miasta wstrzymują dotacje na sport, a kluby zmuszone są do radykalnych rozwiązań.

- Odbyłem już rozmowę z trenerem naszego zespołu. Jeżeli chodzi o zawodników sytuacja jest taka, że będziemy rozmawiać z każdym z nich indywidualnie – mówił niedawno prezes sekcji koszykówki i hokeja w GKS Tychy, Krzysztof Woźniak. - Zapisy w kontraktach są różne – jedne obowiązują do końca sezonu, inne do ostatniego dnia kwietnia czy nawet maja. To jest kwestia bardzo indywidualna i z każdym z zawodników na pewno będziemy rozmawiać. Chcielibyśmy dojść do konsensusu.

ZOBACZ WIDEO: Mateusz Bieniek zawiedziony zakończeniem rozgrywek w Serie A. "Szkoda, bo byliśmy na pierwszym miejscu"

Tam, zostało już podpisane porozumienie między klubem a zawodnikami, zamykając sezon 2019/20. Górnośląski ośrodek nie miał wcześniej problemów z wypłacalnością. Mimo trudnej sytuacji dla obu stron, koszykarze mają jeszcze otrzymać część ostatniej, dziesiątej pensji. Na razie jednak trudno myśleć o przyszłym sezonie.

- Wiadomo, że jest obawa na temat tego co się dzieje w Polsce i na świecie. To dotyczy tak naprawdę wszystkich obszarów. Sport jest tylko jednym z elementów. Epidemia dotyka nasze kraj, miasta, przemysł, ale również samych mieszkańców. Każdy patrzy z oczekiwaniem, kiedy ta sytuacja się skończy i kiedy będziemy mogli wrócić do rozmów. Przed nami sporo dyskusji na temat kształtu przyszłego sezonu, terminu kontraktowania zawodników, jakie kluby będą grały i kiedy w ogóle wystartujemy. Wszystkim na pewno zależy na wypracowaniu optymalnego rozwiązania, ale najwięcej jest uzależnione teraz od panującej sytuacji – dodał.

Na rozwój wydarzeń czekają nie tylko sportowe kluby, ale również ich główni aktorzy. Za klubowymi drzwiami trwają rozmowy szukające złotego środka. Nie wszyscy chcą udzielić publicznej wypowiedzi, bowiem w niektórych miejscach do pojednania pozostała jeszcze daleka droga, usłana wieloma niewiadomymi.

Głos z parkietu mówi: - Na pewno nikt nie spodziewał się, że dotknie nas taka sytuacja i sezon zakończy się przedwcześnie. Dla wszystkich był to spory zawód, zarówno dla klubów, zawodników, jak i kibiców. Każdy szykował się powoli na najważniejszą część sezonu czyli play-offy. Cały czas liczyliśmy, że rozgrywki zostaną jednak wznowione, że uda się je chociaż dokończyć. Wiadomo, że teraz to nie wygląda zbyt dobrze i nie jest kolorowo. Sponsorzy odchodzą od zespołów, wycofują swoje pieniądze, a miasta zawieszają dotacje. Sport bardzo mocno na tym ucierpi, tym bardziej w niższych ligach, gdzie tymi sponsorami są przeważnie małe, lokalne firmy, a przede wszystkim – miasto.

Z kontraktami nie jest zbyt ciekawie. Większość klubów powołując się na siłę wyższą, uważa, że nie jest w stanie ich wypełnić. Z drugiej strony, mówi się tak o zawodnikach, ale my wykonaliśmy niemal 100% swojej pracy, dlatego należałoby spojrzeć na to w ten sposób, uwzględniając to, co każdy ma zapisane w umowach. Umowy są różne – zazwyczaj zawodnik podpisuje kontrakt na daną kwotę za rozegrany sezon, na przykład na 10 miesięcy. Z perspektywy zawodnika wygląda to tak, że godząc się na 10 rat, jestem teraz 3 wypłaty do tyłu, bo klub informuje, że nie ma środków na resztę kontraktu. Gdyby tych rat było jednak mniej, a kwoty byłyby jednocześnie większe – nie powinno być teraz problemu.

Nie powinno być tak, że po niespełna miesiącu klub jest bez grosza – a przecież planowo sezon miał jeszcze trwać, mógł zostać dokończony, co również wiąże się z kosztami. Proszę wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz. Nie wszyscy rozliczeni są i otrzymali swoje wynagrodzenia za poprzednie miesiące, niektórzy nawet i sezony, nie tylko za bieżący okres. Czy w takiej sytuacji domaganie się swoich pieniędzy jest nieuzasadnione i można mówić o pazerności? Niejednokrotnie idziesz klubom na rękę, podpisujesz ugody, jesteś wyrozumiały i czekasz dłużej na swoją wypłatę. Teraz, słyszysz, że nie masz co liczyć na żadne pieniądze – zdradza zawodnik. Drugi informuje, że wciąż czeka na przelew za miesiące styczeń i luty. Po zawieszeniu rozgrywek, otrzymał wypowiedzenie umowy, a odzyskanie całej sumy może być bardzo trudne.

- Inaczej wygląda to przy kontraktach do ostatniego meczu ligowego rundy zasadniczej, gdzie do tego momentu jest podstawowe wynagrodzenie, natomiast w play-offach liczone są przeważnie dniówki. Oczywiste jest to, że gdy kończy się granie, kończą się pieniądze. W takiej sytuacji nikt nie może domagać się pieniędzy. Zawodnicy postawieni są w bardzo ciężkiej sytuacji. Proszę mi wierzyć, że w 1.lidze nie ma zarobków, które nagle pozwolą sobie na płacenie kredytów, rachunków i utrzymanie rodziny przez pół roku, a może i więcej, bo nikt nie wie kiedy wszystko wróci do normy. W takich okolicznościach, znalezienie innej pracy też nie będzie łatwe.

Różne głosy z zewnątrz atakujące zawodników, że są chytrzy, że nie potrafią zrozumieć klubów, są po prostu niesprawiedliwe. Przede wszystkim, należy rozmawiać i wypracować jak najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie. Często z góry pada decyzja, że nie ma na co liczyć. Niestety, ale wygląda to jak szukanie oszczędności na kolejny sezon, który z pewnością będzie bardzo ciężki. Mamy świadomość, że wiele klubów nie wystartuje albo będzie w stanie wegetatywnym. Wielu zawodników zakończy granie i po prostu pójdzie do "normalnej" pracy – opowiada koszykarz.

Według naszych informacji, większość klubów zaplecza ekstraklasy wywiązała lub wywiąże się ze swoich zobowiązań wobec zawodników. Niemal wszyscy otrzymają honorarium za wykonaną pracę w sezonie zasadniczym. Dalszą spłatę wynikającą z kontraktów regulują ugody, które mówią o średnio 40-50% ostatniej wypłaty bądź tego, co jeszcze zostało. Jednak nie wszędzie udało się już dojść do konsensusu - gdzieniegdzie kontrakty zostały rozwiązane, a zawodnicy otrzymają wynagrodzenie jedynie za ostatni rozegrany miesiąc. Z co najmniej dwóch ośrodków docierają głosy, że i z tym będzie duży kłopot. Klubowe skarbonki już teraz świecą pustkami.

- Zawodnicy w dużej części rozumieją to, co się stało. Chcieliśmy zapewnić im jak najlepsze warunki w tym ciężkim okresie. Życie zmusiło nas do pewnych rozwiązań, ale nie są one drastyczne. Mimo tego, pewne ruchy musieliśmy poczynić. Udało nam się merytorycznie porozmawiać ze wszystkimi zawodnikami. Z niektórymi będziemy chcieli przedłużyć umowy, dlatego przedstawiliśmy swoją propozycję – moim zdaniem korzystną - mówił nam prezes Miasta Szkła Krosno, Janusz Walciszewski. To kolejny klub, który negocjacje z zawodnikami ma już za sobą. - Rozmowy przebiegły szybko, 2-3 przypadkach trwało to trochę dłużej, ale było widać obustronne zrozumienie. Nie chcieliśmy zostawić zawodników z niczym. Wiedzieli, że ustępstwa wobec klubu w tej sytuacji będą nieuniknione. Na tym polega kompromis - podkreśla.

Nie wszędzie temat został już zamknięty, jednak duże chęci rozliczenia się z zawodnikami w całości, przejawiają się między innymi w Łowiczu. Bez wsparcia partnerów i miasta, nie będzie to jednak możliwe. - Rozmawiamy z agentami, chcielibyśmy wywiązać się ze wszystkiego w 100%. Ale chcieć, a móc, to są dwie różne rzeczy. Dotacje zostały wstrzymane, nie ma rozgrywek i nie możemy korzystać z tych środków. Na pewno nie będziemy wydawać oświadczeń. Zawodnicy wykonali swoją pracę, zabrakło dwóch spotkań, pomijając play-offy, w których mogli sprawić niespodziankę. Mimo tego, zrobili swoje, osiągnęliśmy sukces i należą się im te pieniądze - podkreśla Robert Kucharek, członek sztabu Księżaka Łowicz.

- Kluby chcą się ratować, zawodnicy muszą z czegoś żyć i my to rozumiemy. Będziemy starać się rozwiązać to polubownie i zrobić tak, aby żadna ze stron nie była pokrzywdzona. Nie będę ukrywał, że jest ciężko. Firmy zwalniają pracowników, zawieszają swoją działalność. Żyjemy w dużej niepewności. Trzeba być dobrej myśli - dodaje.
 
Z piekła do nieba? Niekoniecznie. Przedwczesne zakończenie rozgrywek dla nikogo nie jest komfortowe. Nawet jeśli znalazłeś się na ostatnim miejscu w ligowej tabeli. - To spadło na wszystkich jednakowo. Przez to, że nie rozegraliśmy trzech ostatnich meczów, zaoszczędziliśmy parędziesiąt tysięcy złotych. Przy napiętym budżecie, skończyły się opłaty za hale i inne rzeczy, co dało nam mały oddech - mówi Jerzy Koralczyk, prezes Energi Kotwicy Kołobrzeg.

Porozumieliśmy się z zawodnikami. Nie wypłacimy im wszystkiego, jeżeli nie gramy, nie ćwiczymy od połowy marca, a większość zawodników miała kontrakty do końca kwietnia. To nie jest ani z ich winy, ani z winy klubu. Nie wypełniają już pewnych zadań ujętych w umowach, dlatego chcieliśmy znaleźć rozsądne rozwiązanie, bo z czegoś żyć muszą. Bardzo mnie zbudowało to, jak podeszli do sytuacji nasi chłopcy, jestem wdzięczny za taki sposób podejścia. Żaden z zawodników nie powiedział, ani nawet nie zawahał się podczas rozmów, że się nie zgadza na naszą propozycję. To świadczy o ich dojrzałym podejściu. Rozumiem, że mając rodziny i własne zobowiązania, nie jest to wcale proste. To są świetni goście i partnerzy do rozmowy. Przede wszystkim wzajemne zrozumienie, rozmowa – dodaje Koralczyk.

- Nie wiemy co będzie dalej i co się będzie działo. Wiele się pozmienia, kluby będą miały zdecydowanie mniejsze budżety – od miejskich dotacji, po sponsorów, którzy wspierają kluby. Dzieje się źle, upada mnóstwo gałęzi, ale trzeba myśleć optymistycznie - przekonuje.

- Jesteśmy cały czas w kontakcie z Energą, sportowcy propagują aktywność fizyczną w domach. Miasto Kołobrzeg ma pieniądze z sezonu turystycznego. Jeżeli nie ma kuracjuszy, nie mówiąc już o wczasowiczach, podatków od firm, to nie ma pieniędzy i budżet będzie na pewno dużo mniejszy. Myślę, że miasta mogą odsunąć remont gminnej drogi, w której dziury można ominąć, a dadzą na sport - bo to jest jednak życie - i jeśli będą pewne zaniedbania, będzie trudno to odbudować. Wszystko jest ze sobą powiązane i nie można o tym zapomnieć. Chcę w to wierzyć. Jeśli zawodnicy będą chcieli przetrwać razem z klubami, to przetrwamy. Natomiast jeśli będą postawy roszczeniowe, będziemy mieli duży problem, a przecież wszyscy jesteśmy w tym razem - zauważa.

Nie ulega wątpliwości, że przed nami wyjątkowo trudny okres i walka o przetrwanie. Już teraz, niektórzy mają przed sobą niepewną przyszłość, nie wiedząc, kto wyjdzie z tego zwycięsko. A to dopiero początek tego nierównego meczu, w którym wszyscy przecież powinni grać na jeden kosz.

Zobacz także: 

Koszykówka. Filip Małgorzaciak: Nie było meczu, żebym sobie czegoś nie zarzucił

Koszykówka w dobie koronawirusa. Jerzy Koszuta: Niedługo możemy mieć naprawdę duży problem

Komentarze (0)