Sportowe rewolucje. Dream Team, czyli najlepsza drużyna, jaka kiedykolwiek istniała

Getty Images / Icon Sportswire / Na zdjęciu: Dream Team z igrzysk olimpijskich w Barcelonie 1992
Getty Images / Icon Sportswire / Na zdjęciu: Dream Team z igrzysk olimpijskich w Barcelonie 1992

Taka drużyna istniała tylko raz. Michael Jordan i inni koszykarze, którzy w 1992 roku zdobyli złoto olimpijskie, zmienili postrzeganie sportu. Tym artykułem zaczynamy cykl "Sportowe rewolucje" o ludziach i wydarzeniach, które zmieniały świat sportu.

Nie mogłoby się zdarzyć, że ktokolwiek wygrałby z "Dream Teamem". Byłoby to ogromnym nietaktem. Zamówieniem pizzy na grubym cieście w najlepszej włoskiej restauracji, podważeniem roli Królowej podczas kolacji w pałacu Buckingham, śmianiem się ze zwyczajów religijnych podczas audiencji u Papieża. Oczywiście, nawet gdyby kogoś bardzo kusiło, byłoby to po prostu niemożliwe.

Drużyna amerykańskich koszykarzy, która wygrała złoto podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, była najlepszą w historii. Nie koszykówki, ale sportu w ogóle. Jeśli ktoś ma inne zdanie, najzwyczajniej w świecie się myli.

Szaleństwo na ulicy

Któregoś dnia jeden z nich poszedł na spacer na słynną ulicę La Rambla. Jakaś młoda dziewczyna krzyknęła na cały głos: "To oooon, to Charles!!" i rzuciła się w jego stronę. Za chwilę dołączyli następni. To była długa droga dla Charlesa Barkleya, który co chwila podpisywał się na czymkolwiek i próbował iść dalej, jednocześnie rozmawiając z ludźmi i uśmiechając się do każdego. Gdyby tego dnia tą samą drogą przechodził jakiś medalista olimpijski w innym sporcie, nikt pewnie nie zwróciłby na niego uwagi, pewnie wziąłby za turystę.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski chwali przełożenie igrzysk. "Decyzja podjęta w trybie pokoju olimpijskiego"

Jack McCallum, który opisał tę scenę w swojej fantastycznej książce "Dream Team", zapytał Mike'a Barrowmana, złotego medalistę w pływaniu, czy przeszkadza mu, że cała uwaga została skupiona na koszykarzach. Ten odpowiedział: "To są igrzyska olimpijskie, a nie mistrzostwa NBA. Uwielbiam tych facetów. Chcę, żeby wyszli i załatwili wszystkich. Ale to jest nasza szansa na zrobienie czegoś dla naszego kraju. Mamy tę szansę tylko raz na cztery lata. A oni? Mają to codziennie".

To był żal wypowiedziany w imieniu wielu sportowców. Amerykanie zdobyli w Barcelonie 37 złotych medali. Nie można powiedzieć, że inni nie zostali zapamiętani, ale co tu dużo mówić, koszykarze przyćmili wszystkich.

Wyjście Barkleya do ludzi, podobnie jak i późniejszy przejazd metrem Larry'ego Birda wzbudziły sensację, bo przecież Amerykanie byli normalnie zamknięci w jednym z luksusowych hoteli centrum miasta, gdzie za noc trzeba było zapłacić 900 dolarów. Zawodnicy potem wspominali, że na basenie, gdzie lubili spędzać czas, można było natknąć się albo na skąpo ubraną dziewczynę, albo na faceta w garniturze i ciemnych okularach, z karabinem UZI. Albo na obie te osoby. Koszykarze jako jedyni nie mieszkali w wiosce olimpijskiej, bo mogliby stanowić wówczas zbyt łatwy cel dla potencjalnego zamachu terrorystycznego.

Wszystko zaczęło się cztery lata wcześniej. W Seulu, w 1988 roku, Amerykanie przegrali w półfinale z ZSRR. Były to dwunaste igrzyska olimpijskie, na których grano w koszykówkę, Amerykanie 9 razy sięgali po złote medale. Często grając zawodnikami z uniwersytetów. Złota nie zdobyli tylko trzy razy. W 1972 roku mieli najmłodszy skład w historii i przegrali w finale z ZSRR, w 1980 roku nie wystartowali na igrzyskach w Moskwie i właśnie w Seulu odpadli w półfinale. Był to policzek dla amerykańskiej koszykówki. Oczywiście uniwersyteckiej, bo w zespole nie było w tym czasie gwiazd NBA, co najwyżej kilka przyszłych jak David Robinson, Dan Majerle, Mitch Richmond czy Danny Manning. Ale byli to wciąż młodzi mężczyźni liczący nie więcej niż 23 lata.

Do Barcelony Amerykanie pojechali najsilniejszym możliwym składem. No prawie. Nie pojechał Isaah Thomas, wielki lider Detroit Pistons, który miał osobiste zatargi z zawodnikami Chicago Bulls, Scottie Pippenem i przede wszystkim Michaelem Jordanem. To on miał powiedzieć Rodowi Thornowi, odpowiedzialnemu za selekcję: "Jeśli jedzie Thomas, to ja nie". A Jordan, ze względów marketingowych, być musiał. I Thomas nie pojechał.

Zamiast niego wybrano Clyde'a Drexlera. Sam Jordan mówił o zawodniku Portland Trail Blazers, że jest w jakimś sensie jego odbiciem. Gdyby ten najlepszy zawodnik świata potrzebował sobowtóra do niebezpiecznych scen w filmie, z pewnością byłby to właśnie "Clyde the Glide".

Słabszym ogniwem był Christian Laettner, przedstawiciel koszykówki uniwersyteckiej. Został wybrany kosztem Alonzo Mourninga i przede wszystkim Shaquille'a O'Neala, co z perspektywy czasu pokazuje jak trudno zlokalizować talent w sporcie. Oczywiście Laettner okazał się ostatecznie dobrym zawodnikiem NBA, zagrał nawet w drużynie gwiazd w 1997 roku, ale do tych największych było mu daleko.

Absolutna deklasacja

Amerykanie przywitali się ze światem pokonując na dzień dobry Angolę różnicą 68 punktów. Chyba nikt nie miał w tym momencie wątpliwości, że pozostałe drużyny przyjechały na turniej tylko i wyłącznie po to, by stoczyć walkę o srebrny medal. Nawet jeśli mówi się, że "to tylko sport i wszystko może się zdarzyć", to tym razem tak nie było.

Jeszcze kilka miesięcy przed igrzyskami Jordan mówił: "Jeśli mamy wziąć pod uwagę talent drużyn, z którymi mamy zagrać, to jest jakaś masakra. Nie mają szans. To my ich uczyliśmy koszykówki. To u nas są zawodnicy, którzy mają największe umiejętności i predyspozycje. Mówimy o najlepszych obecnie koszykarzach na świecie i najlepszej drużynie, jaką kiedykolwiek stworzono. Kto miałby nas pokonać? Japończycy? Chińczycy? Nie są w stanie sprostać naszej sprawności fizycznej. Nie wspominam o przewadze psychologicznej, którą będziemy mieli dzięki temu, że mamy w składzie Magica czy kogokolwiek, kto będzie grał na pozycji rozgrywającego. Mamy Stocktona, Barkleya, mnie, Robinsona, Birda... Przestańcie. To wszystko są ludzie, których Europejczycy podziwiają, więc jakim cudem mieliby z nami wygrać? Jeśli w jakimś meczu nie dojdzie do pogromu, już samo to będzie ich moralnym zwycięstwem".

Arogancja i brak szacunku dla rywala? Raczej realne spojrzenie na sytuację. Podczas turnieju "moralnych zwycięzców" nie było. Najmniejszą różnicą - 32 punktów - przegrali w finale reprezentanci Chorwacji. Może i nie było tego elementu niepewności, który musi być w sporcie, może to bardziej przypominało cyrk, armię Guliwerów najeżdżających krainę liliputów. Zresztą na to liczono. Dla nas, ludzi, którzy dopiero co wyjrzeli zza żelaznej kurtyny, czynnik sportowy - ta nieprzewidywalność, którą na zmianę kochają i nienawidzą ludzie na całym świecie - miał drugorzędne znaczenie. Ludzie chcieli zobaczyć to monstrum. Dowiedzieć się, co będzie, jeśli najlepsi zagrają razem. Zwłaszcza w czasach gdy NBA wchodziła na ekrany polskich telewizorów i młodzi ludzie zarywali noce, by oglądać najlepszych z najlepszych.

- Patrzyłem na prawo i był tam Michael Jordan, patrzyłem na lewo, byli Charles Barkley albo Larry Bird. Nie wiedziałem, do kogo podać piłkę! - śmiał się Magic Johnson. Również ze względu na niego był to turniej szczególny. Kilka miesięcy wcześniej okazało się, że "Magic" ma HIV, co spowodowało panikę w szeregach zawodników z najlepszej ligi świata. Jeszcze w latach 80. sądzono, że to choroba dotykająca głównie osoby homoseksualne, a Magic zaprzeczał, jakoby był jedną z nich. Teraz wielu zawodników zdało sobie sprawę, że bawiło się na tych samych imprezach co on, często z tymi samymi dziewczynami. Tak sugeruje Roland Lazenby, autor znakomitej biografii Michaela Jordana. Dla świata był to szok, przecież w tym samym okresie zmarł Freddie Mercury. Zastanawiano się, czy on powinien grać. A co będzie, jeśli się skaleczy i dojdzie do zakażenia innego zawodnika. A jednak zagrał. - Fakt, że może on grać z innymi na profesjonalnym poziomie rok po wykryciu wirusa, były szokiem dla świadomości świata - zauważa Adam Romański, dziennikarz Polsatu Sport, zajmujący się od lat koszykówką.

Bez Magica te igrzyska nie byłyby takie same. Mimo że grywał znacznie mniej. Publiczność wspierała go, witała owacjami, a on sam stał się inspiracją dla chorych na całym świecie.

- To było tak, jakbyśmy zapakowali razem Elvisa i Beatlesów. Podróż z Dream Teamem była czymś takim, jakbyśmy podróżowali z 12 gwiazdami rocka. To jedyne porównanie, jakie przychodzi mi do głowy - podsumował Chuck Daly, trener drużyny. Może niezbyt lotne, ale jakże prawdziwe.

- Dream Team idealnie wpisał się w kolejny etap telewizacji świata, NBA była idealnym produktem ery telewizji satelitarnej, a drużyna była oknem wystawowym NBA - mówi Adam Romański.

Machał do fotoreporterów, żeby zrobiono mu zdjęcie

Relacjonowanie kolejnych meczów z tego turnieju mija się z celem, bo wszystkie miały podobny przebieg. Podczas jednego ze spotkań można było zobaczyć zawodnika kryjącego Magica Johnsona i machającego do fotoreporterów, jakby upewniającego się, że dobrze wyjdzie na zdjęciu. Może to i zabawne, ale po prostu dla tych zawodników możliwość gry z Jordanem, Johnsonem czy Patrickiem Ewingiem była wystarczającą nagrodą za ich dotychczasową karierę.

Mecze Dream Teamu

PrzeciwnikWynikRóżnica punktów
Angola 116:48 68
Chorwacja 103:70 33
Niemcy 111:68 43
Brazylia 127:83 44
Hiszpania 122:81 41
Puerto Rico 115:77 38
Litwa 127:76 51
Chorwacja (finał) 117:85 32

Największym wyzwaniem był dla amerykańskich koszykarzy sparing wewnętrzny, nazywany przez amerykańskie media "Najlepszym meczem, którego nikt nie widział". Zespół został podzielony na białych i niebieskich. Ci drudzy, dowodzeni przez "Magica", w składzie z Barkleyem, Davidem Robinsonem, Chrisem Mullinem i Laettnerem prowadzili wysoko, ale w końcu ekipa Jordana z Karlem Malonem, Ewingiem, Pippenem i Birdem zaczęła odrabiać straty i wygrała 40:36. Drexler i John Stockton nie zagrali z powodu kontuzji, ale to ma w tej historii znaczenie drugorzędne. Najważniejsze było zwycięstwo Jordana nad Johnsonem, symboliczne przejęcie władzy w światowej koszykówce.

Jordan był panem świata. Jego koledzy mówili, że poza treningiem głównie pali cygara, gra w karty. Bo trzeba pamiętać, że był już mocno uzależniony od hazardu. A potem wychodzi na boisko i niszczy rywali. Przewagę robił na treningu, gdzie jego poziom koncentracji i zaangażowania osiągał szczyt, podczas gdy inni bazowali głównie na talencie i "tylko" ciężkiej pracy.

Po latach wielu koszykarzy z całego świata powtarza, że dla nich był to przełom, inspiracja. Warto zobaczyć, jak bardzo zmieniła się struktura NBA. - Dla samej koszykówki był to przełom, bo zawodnicy z całego świata dotknęli czegoś, co mieli tylko w telewizji i następne 10 lat było okresem najszybszych przemian koszykówki w historii - zauważa Adam Romański.

W sezonie 1991-92 w najlepszej lidze świata było zaledwie 23 obcokrajowców z 18 krajów świata, 10 lat później było tych zawodników 74 i pochodzili z 35 krajów. Dla porównania dziś jest to 108 zawodników z 38 krajów.

- Warto pamiętać, że wszystko ma miejsce krótko po upadku komunizmu. Dream Team wprowadził na igrzyska "brutalny zawodowy dolarowy sport". Okazało się, że można i za chwilę poszli za tym inni. Wkrótce cały sport na całym świecie stał się zawodowy - podsumowuje komentator Polsatu.

Skład Dream Teamu

4. Christian Laettner (Duke Blue Devils)
5. David Robinson (San Antonio Spurs)
6. Patrick Ewing (New York Knicks)
7. Larry Bird (Boston Celtics)
8. Scottie Pippen (Chicago Bulls)
9. Michael Jordan (Chicago Bulls)
10. Clyde Drexler (Portland Trail Blazers)
11. Karl Malone (Utah Jazz)
12. John Stockton (Utah Jazz)
13. Chris Mullin (Golden State Warriors)
14. Charles Barkley (Phoenix Suns)
15. Magic Johnson (Los Angeles Lakers)

ZOBACZ Koszulka Jordana z 1992 roku na aukcji
ZOBACZ Jak polski dziennikarz zadawał pytania Jordanowi
ZOBACZ inne teksty autora

Finałowy mecz USA - Chorwacja

Źródło artykułu: