Koronawirus. Między boiskiem a szpitalnym oddziałem. "Wygrała chęć poświęcenia się medycynie"

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Aleksandra Łata
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Aleksandra Łata

- Z ostateczną decyzją musiałam zmierzyć się sama. W tamtym okresie właściwie nie wyobrażałam sobie życia bez koszykówki, z którą byłam związana przez 14 lat. Ostatecznie chęć poświęcenia się całkowicie medycynie wygrała - przyznaje Aleksandra Łata.

Pamela Wrona, WP SportoweFakty: Rok 2014. To wtedy święciła pani ze Ślęzą Wrocław sukcesy. Dla pani, był to również rok wyborów.

Aleksandra Łata, była koszykarka Ślęzy Wrocław. Lekarz (w trakcie specjalizacji z alergologii): Z pewnością była to trudna decyzja - teraz, z perspektywy czasu, widzę to nawet jeszcze bardziej. Mimo że zawsze mogłam liczyć na wsparcie bliskich, za co jestem im niesamowicie wdzięczna, z ostateczną decyzją musiałam zmierzyć się sama. W tamtym okresie właściwie nie wyobrażałam sobie życia bez koszykówki, z którą byłam związana przez 14 lat, zwłaszcza po wymarzonym awansie do ekstraklasy. Jednakże ostatecznie chęć poświęcenia się całkowicie medycynie wygrała. To z medycyną wiązałam swoją przyszłość, a koszykówka od zawsze była największą pasją.

Trudno było wówczas pogodzić koszykówkę z nauką?

Przyznaję, że tak. Niekiedy nie było czasu na właściwy odpoczynek, regenerację, szczególnie po meczu albo po kolokwium na studiach. Po meczu nauka, po nauce trening, i tak w kółko. W okresie, gdy były poranne treningi, musiałam wybierać - albo trening, albo zajęcia na uczelni. Mimo że trenerzy byli bardzo pomocni i wyrozumiali, musiałam w końcu wybrać.

ZOBACZ WIDEO: Polska medalistka olimpijska pomaga seniorom w czasie epidemii. "Jeździliśmy i pytaliśmy, kto jakiej pomocy potrzebuje"

Często jest tak, że sportowcy skupiają się na tym, co jest teraz. Skąd u pani takie podejście?

Moi rodzice są lekarzami, stanowią dla mnie wzór. Nie namawiali mnie na medycynę ani przez chwilę, natomiast dzięki nim widziałam, że to jest prawdopodobnie to, czym chciałabym się zajmować. Przekonałam się o tym już na studiach.

Wtedy poczuła pani, że to jest na pewno to, co chce robić w życiu?

Będąc w trzeciej klasie liceum pomyślałam, że chciałabym pójść na medycynę. Zdawałam sobie sprawę, że może być to ciężkie przy ilości czasu, który spędzałam na boisku... w praktyce było 10 razy gorzej (śmiech).

Podczas gdy nadeszły pierwsze zajęcia, gdzie towarzyszył mi kontakt z pacjentami, wiedziałam, że to jest to. Z biegiem czasu i nabieraniem doświadczenia oraz wiedzy, tylko upewniłam się, że jest to dokładnie to, co chcę robić już zawsze - leczyć ludzi.

Współpracując ze Ślęzą, nadal jest pani przy koszykówce, ale od innej strony.

Ślęza jest dalej bliska memu sercu. Staram się w każdym momencie być dostępna dla dziewczyn oraz sztabu, pomagać im w sprawach medycznych - co nie ukrywam, sprawia mi radość. Przyjmuje zawodniczki w przychodni, niekiedy konsultuję w szpitalu - wszystko, aby maksymalnie szybko "postawić" je na nogi.

Łatwiej jest zrozumieć potrzeby zawodniczek?

Myślę, że na pewno. Sama pamiętam z jakimi problemami zmagałam się podczas profesjonalnej gry, jak istotne było zachowanie odpowiedniej formy, aby trener mógł na mnie liczyć. Trzeba również, jako lekarz zespołu starać się, aby dziewczyny nie opuszczały treningów, ale także pamiętać, że to zdrowie jest najważniejsze i nie wolno szarżować, bo może przynieść to przykre implikacje.

Co w pani pracy zmieniło się wraz z przyjściem koronawirusa?

Nasze postępowanie uległo zmianie, niektóre nowe rozwiązania zostały wymyślone z uwagi na zaistniałą sytuację. Planowe przyjęcia zostały wstrzymane, na przykład te związane z diagnostyką alergologiczną na naszym oddziale. Również w przychodniach konsultacje specjalistyczne są znacznie ograniczone. Wdrożone zostały porady telefoniczne, bo trzeba pamiętać, że oprócz koronawirusa ludzie dalej zmagają się z innymi dolegliwościami.

Można powiedzieć, że świat trochę zwolnił. Odnosi pani wrażenie, że dla lekarzy czas wręcz przyspieszył?

I przyśpieszył, i zmienił, ale my staramy się dostosować do aktualnych potrzeb. Nie ma czasu na narzekanie, ani na błędy. Trzeba działać. Ja pracuję zarówno w szpitalu, gdzie mamy przyjęcia internistyczne ostrodyżurowe, jak i w przychodni, gdzie udzielam telefonicznych porad pacjentom. To ważne, aby zadbać o świadomość pacjentów, że mają do kogo zwrócić się o pomoc.

Bywają trudne momenty? Trzeba niekiedy odreagować?

Trudne momenty towarzyszą wszystkim ludziom przez całe życie. U mnie bywały w czasie gry w koszykówkę, są obecne również teraz, jeśli chodzi o medycynę. Dla mnie zawsze sposobem na odreagowanie był i jest sport - to moja odskocznia. Zarówno koszykówka, jak i pływanie czy po prostu ćwiczenie na siłowni pozwala mi na chwilę odetchnąć od medycznych problemów i nabrać sił.

Kiedy jest najciężej?

Najciężej bywa w nocy, kiedy po całym dniu pracy trzeba dalej zaopiekować się pacjentem nie patrząc na godzinę czy towarzyszące zmęczenie.

Jaki powinien być lekarz?

Z pewnością cierpliwy i tolerancyjny. Dla mnie pewne rzeczy są oczywiste, ale zdaję sobie sprawę, że nie są dla pacjentów. W tym zawodzie trzeba się ciągle edukować, nadążać za nowościami. Myślę, że umiejętność radzenia sobie ze stresem oraz odpowiednia komunikacja na linii lekarz - pacjent też jest bardzo ważna. Ale przede wszystkim chęć - chęć pomocy.

Koszykówka kształtuje charakter. Pewne cechy z boiska przydają się w pracy lekarza?

Wiele cech! Wytrzymałość i determinacja. Pamiętam, gdy po meczu wracając autobusem do Wrocławia, bardzo chciałam odpocząć, jak reszta, ale jednocześnie następnego dnia rano czekało mnie kolokwium. Musiałam się uczyć, nie było wyjścia, nie było czasu na relaks. Do tej pory pamiętam tę chwilę kiedy myślałam "muszę dać radę", nie patrząc na ogromne zmęczenie. Ponadto, pewne zdolności analizy - rozpracowywanie zagrywek przeciwnika czasami przypomina mi rozwiązywanie problemów medycznych pacjentów. Bardzo często chcąc załatwić pewne sprawy, niemalże biegam między oddziałami - to chyba też zostaje z boiska (śmiech).

Nie brakuje samej gry, treningów?

Adrenaliny, związanej z grą na wysokim poziomie na pewno brakuje. Uwielbiałam to, czas około meczowy był czymś wyjątkowym. Doskonale pamiętam jak jechałam na mecz słuchając odpowiedniej muzyki, satysfakcję i endorfiny po wygranych meczach, ale również złość po przegranych i motywację, by być jeszcze lepszym zespołem. Pamiętam jak wielokrotnie z moim tatą analizowaliśmy moje błędy, które następnie eliminowałam... właściwie, próbowałam eliminować (śmiech). W końcu trening czyni mistrza. Obecnie gram w Amatorskiej Dolnośląskiej Lidze Koszykówki, co sprawia mi ogromną radość i jest namiastką poprzednich zmagań. Zawsze uważałam i dalej uważam, że aktywność fizyczna gra bardzo dużą rolę w moim życiu i wszystkich zachęcam do ruchu.

Zawsze będzie miejsce dla koszykówki?

Koszykówka była, jest, i pozostanie w moim sercu bez względu na okoliczności. Odkąd przestałam grać profesjonalnie, tak naprawdę ciągle mam z nią kontakt - grając w drużynie uniwersyteckiej, w amatorskiej lidze, czy na boisku na zewnątrz. Tak jak prawdziwa pasja - to zostaje na zawsze.

Zobacz także: Koszykówka. Mecz, który przeszedł do historii. Maciej Zieliński: Przypomniały mi się wszystkie zagrywki

Koszykówka. Turów i jego "Ojcowie Chrzestni". Film dokumentalny o historii koszykarskiego Zgorzelca

Komentarze (0)