Kim Dzong Un i sport, czyli niecodzienna miłość

- Jeśli Kim nie czuje się dobrze, to modlę się o jego zdrowie - powiedział wyraźnie zasmucony Dennis Rodman. Jak to się stało, że była wielka gwiazda NBA nazywa dyktatora Korei Północnej swoim przyjacielem?

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
Kim Dzong Un Getty Images / Mikhail Svetlov / Kim Dzong Un
Cały świat zastanawia się nad stanem zdrowia Kim Dzong Una. Dyktator Korei Północnej nie był widziany od dwóch tygodni, co wzbudza podejrzenia, a plotki nabierają na sile. Pojawiły się już doniesienia o śmierci przywódcy komunistycznego państwa, a także hipotezy o poważnej chorobie czy przebytej operacji.

Tymczasem wsparcie Koreańczykowi przekazał Dennis Rodman, który zapewnił, że będzie się modlił o jego zdrowie. I choć brzmi to jak żart, legendarny i znany z zamiłowania do szokowania opinii publicznej koszykarz nazywa Kim Dzong Una swoim przyjacielem.

Jak doszło do tego, że obaj nawiązali tak bliską relację?

ZOBACZ WIDEO: Powrót PKO Ekstraklasy namiastką normalności. "Piłka nożna ma duży oddźwięk w społeczeństwie"

O życiu Kim Dzong Una trudno znaleźć oficjalne informacje, nie jest znana data jego narodzin, nie wiemy nawet, w jakim jest wieku. Kilka lat temu do ciekawych faktów na temat jego życia dotarł jednak "Washington Post", który odnalazł jego rodzinę i przyjaciół z okresu dzieciństwa. I okazało się, że marzeniem Koreańczyka nie była polityczna kariera, ale NBA.

- Potrafił godzinami rysować w zeszycie podobizny Michaela Jordana. To był jego idol - mówił jego kolega ze szkolnej ławki, Joao Micaelo. Obaj uczyli się w szkole w Bernie, gdzie wychowywał się przyszły dyktator. Już wtedy jego życie miało być mistyfikacją, a przedstawiane jako jego rodzice małżeństwo było tylko jego krewnymi. Ponadto posługiwał się innym imieniem i nazwiskiem.

Jako nastolatek miał być zafascynowany koszykówką, która w latach 90. przeżywała potężny boom na całym świecie. - To był cały jego świat. Jeśli nie grał na boisku, to siadał przed konsolą do gier. Tak spędzał każdy dzień - tłumaczył reportowi gazety Micaelo.

W 1997 roku Kim Dzong Un miał nawet zobaczyć swojego idola i wielką ekipę Chicago Bulls na żywo podczas meczu charytatywnego w Paryżu. Z Francji miał przywieźć ze sobą zdjęcie z innymi zawodnikiem Byków, Toni Kukocem, i wschodzącą gwiazdą NBA Kobe Bryantem. Do dziś nie została wyjaśniona autentyczność tej historii.

I choć kilka lat później przyszły następca tronu zniknął ze szkoły, a od 2011 roku niepodzielnie panuje w Korei Północnej, miłość do koszykówki nie zniknęła. Już dwa lata po objęciu stanowiska postanowił zaprosić do siebie światową gwiazdę sportu. Do Pjongjang zawitał właśnie Dennis Rodman, wówczas panowie się poznali.

Swoje udziały w całym przedsięwzięciu miała też specjalizująca się w prześmiewczych reportażach telewizja Vice News. A że Rodman był w trudnym momencie swojego życia i wydawane przez niego biografie nie schodziły z półek, potrzebował czegoś nowego. Dzięki wizycie u Kim Dzong Una jego popularność znów wzrosła.

Tematem ich pierwszych rozmów miała być właśnie koszykówka. - To wciąż dzieciak, gdy mówi o baskecie - ujawniał potem Rodman. - Z jakiegoś powodu mi zaufał i mnie lubi. Na pewno nie z powodu polityki, bo na ten temat w ogóle nie rozmawialiśmy.

Jak jednak ujawnił później słynny "Robak", pierwszym wyborem dyktatora był wspomniany już Jordan. Najlepszy koszykarz w historii NBA dostał zaproszenie na przylot do Korei Północnej, jednak miał odmówić. Wtedy dopiero padło na jego kolegę z Bulls.

Koszykówka ma nie być jedynym sportem, na którym zależy dyktatorowi. Po igrzyskach olimpijskich w Pjongczang, gdzie Korea Północna wysłała swoich zawodników, Kim Dzong Un miał być zafascynowany imprezą i innymi dyscyplinami. Nieoficjalne doniesienia były takie, że podjęto decyzję o wysłaniu Koreańczyków z północy także na letnie igrzyska do Tokio.

Komunistyczny reżim ma to do siebie, że używa sportu w celach propagandy. Mogliśmy się o tym przekonać w 2010 roku - wówczas Korea Północna przegrała wszystkie trzy mecze grupowe na mistrzostwach świata w RPA, jednak przekazy były tak przeinaczone i zmontowane, że pokazano obywatelom triumf ich reprezentacji w całym turnieju.

Wówczas jeszcze Kim Dzong Un był następcą swojego ojca, jednak mógł się szybko nauczyć, jak sportowymi sukcesami można kontrolować nastroje społeczne. Mniej istotne, że zmyślonymi. On sam też postanowił zaangażować się w futbol. Kariera Kwang-song Hana, który jest największym piłkarskim talentem z północnej Korei, znajduje się ponoć pod specjalnym nadzorem najważniejszego człowieka w kraju.

Han był zawodnikiem Cagliari, dobrze radził sobie w Perugii, trafił nawet do Juventusu. I choć nie zadebiutował w pierwszej drużynie, jego talent dostrzeżono w Anglii. Arsenal i m.in. Everton chciały go u siebie, jednak zgody nie wyraził reżim. Obawa przed zdradą tajemnic była zbyt wielka. Obecnie Han występuje w Katarze.

- Han bał się w ogóle rozmawiać z nami, bo mógłby go spotkać nakaz powrotu do kraju - ujawniał kulisy Massimiliano Santopadre, prezes Perugii.

Kim Dzong Un jest ponoć wielkim fanem Interu Mediolan. Kilka lat temu pojawiły się plotki, że chciałby on sprowadzić Nerazzurrich do siebie na mecz towarzyski. - Byłby szczęśliwy, gdyby Inter przyleciał do Pjongjangu na mecz towarzyski i zagrał przeciwko Korei Północnej przed 200 tysiącami ludzi - mówił jeden z jego współpracowników (więcej TUTAJ).

Nie ma wątpliwości, że szybko znalazłoby się i pół miliona ludzi, by zapełnić każdy stadion w Korei. Najpierw jednak trzeba odnaleźć samego Kim Dzong Una.

To dlatego Juventus zabiega o Milika. Czytaj więcej--->>>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×