Mateusz Czupryn w sezonie 2019/20 grał w drugoligowym HydroTruck'u Radom II, natomiast w następnym sezonie w rozgrywkach głuchych w mistrzostwach Polski, pucharze Polski i w mistrzostwach seniorów oraz juniorów reprezentować będzie ŁKSG Łódź.
Na co dzień żyje w ciszy. I dopiero gdy wchodzi na boisko, może czuć się równy z innymi. To koszykówka pokazała mu, że nie ma żadnych granic, że może czuć się wolny.
- Lubi pan życie w ciszy? - To zależy. Gdy często przebywam w hałasie, lubię znaleźć się w jakimś miejscu, gdzie jest cicho. Bardzo lubię ciszę, szczególnie blisko natury. Często słucham muzyki. Dla mnie aparaty słuchowe to żadna przeszkoda - odpowiada Mateusz Czupryn. Na chwilę przerywa, ponieważ ćwicząc na rowerku stacjonarnym, pot zalewa jego aparat.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy
- Urządzenia przeszkadzają w uprawianiu sportu. Aparaty słuchowe nie są odporne na wodę i pot. U mnie często kończy się ich wymianą bądź naprawą, do tego zdarzało się, że ulegały zniszczeniu na boisku. Przez to uciekało mi wiele taktyk podczas spotkań, dlatego często byłem zmieniany i resztę czasu spędzałem na ławce.
Koszt? Kilkanaście tysięcy złotych.
- Wszystko z własnej kieszeni. Wydatki związane z naprawą aparatów liczone są w tysiącach. Teraz noszę opaskę na głowę, która zatrzymuje pot i powoduje, że nie wpływa do aparatów słuchowych. Mogę przez cały trening lub mecz skupić się na koszykówce - mówi dwudziestolatek.
Życie mierzone w decybelach
Wadę słuchu mierzy się w decybelach. Takie schorzenia ma około miliard ludzi na całym świecie. Szacuje się, że w samej Polsce uszkodzony słuch może mieć 900 tysięcy osób, a 45-50 tysięcy nie słyszy w ogóle. Niedosłuch pojawia się przede wszystkim u seniorów, ale z każdym rokiem diagnozuje się go także u coraz większej liczby dzieci.
- Zdrowa osoba słyszy na poziomie 20 DB. Głuchota jest od 90 - to już głęboki ubytek słuchu. 55 to osoba niedosłysząca, a 75 niesłysząca. Ja mam ponad 90 DB w jednym i drugim uchu - objaśnia Mateusz.
- Normalnie komunikuję się z osobami słyszącymi dzięki aparatom słuchowym. Porozumiewam się także w języku migowym. Gdy nosze aparaty, słyszę wszystkie dźwięki, ale słabo rozumiem mowę. Gdy nie mam na sobie aparatów, nie słyszę praktycznie nic. Wtedy można powiedzieć, że jest całkowita cisza - dodaje.
Mateusz urodził się zdrowy. Dramat rozpoczął się, gdy miał ponad 2 lata. Słuch stracił z dnia na dzień.
- Jest wiele takich przypadków, a historie ludzi różne. Moja jest taka, że nie wiem do dziś, jak to się stało, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. Powiedzieli tylko, że nic nie przywróci mi słuchu - wyjaśnia, dodając: - Pewnego dnia po prostu się wyciszyłem. Nie zwracałam uwagi na to, co się do mnie mówiło, byłem nieobecny. Chwilę wcześniej trafiłem do szpitala po tym, jak moją twarz podrapał kot. Do domu wróciłem jako inna osoba, a bliznę mam do dziś.
W czasach szkolnych Mateusz często spotykał się z brakiem szacunku i tolerancji. Nie miał przyjaciół. A jeśli już się pojawiali, to na chwilę. Każda znajomość kończyła się w ten sam sposób.
- Często byłem unikany, przerwy w szkole spędzałem sam. Gdy czegoś nie słyszałem, lub nie mogłem zrozumieć, po pewnym czasie wszyscy się odwracali. Zdarzało się, że w moją stronę były kierowane wyzwiska, byłem obiektem żartów. Wiele osób obgadywało mnie za moimi plecami, a nawet w tym samym pomieszczeniu - wydawało im się, że przecież i tak nie słyszę i nic nie rozumiem. Mimo że miałem świetne dzieciństwo, okresu kiedy chodziłem do szkoły nigdy nie będę miło wspominać.
Z drugiej strony to dawało mu "kopa". Zaczął stawiać sobie wyżej poprzeczkę.
- Często miewałem gorsze samopoczucie. Włączałem muzykę, starałem się o tym nie myśleć. Moją motywacją było to, by udowodnić ludziom, że mogę być jak oni. Wiele zawdzięczam moim rodzicom. To mama wspiera mnie najbardziej. Od samego początku przebywałem w normalnym środowisku. Tak naprawdę, o istnieniu niesłyszących dowiedziałem się w wieku 14 lat. Przez długi czas żyłem w przekonaniu, że jestem w tym wszystkim sam - wspomina.
Wolność i koszykówka
Lekiem na całe zło okazała się koszykówka. Ale nie była pierwszym wyborem. - Przygodę ze sportem rozpocząłem od piłki nożnej. Miałem grać na pozycji bramkarza. Zaspałem jednak na testy, a brat mnie nie obudził. Oczywiście nie słyszałem budzika. Zawsze na noc zdejmuję aparat - wyjaśnia Mateusz.
Po raz pierwszy z koszykówką zetknął się na przełomie 2. i 3. klasy szkoły podstawowej. Podczas wychowania fizycznego nauczyciel zauważył, że szybko biega i zaprosił go na trening. Od tego się zaczęło.
- W Radomiu było 6 drużyn w moim roczniku. Jedna nazywała się MKS Piotrówka Radom. Rywalizowaliśmy między sobą, a wiele osób rezygnowało z koszykówki z powodu ciężkich treningów. Zostałem ostatnią osobą z Piotrówki Radom II, skąd później przeniesiono mnie do głównej Piotrówki. Teraz zostało tylko 3-5 grających koszykarzy na wyższym poziomie. To mnie napędza, bo zdołałem przebić się do czołowej drużyny, pomimo tak dużej liczby chłopaków grających w koszykówkę - podkreśla.
Mateusz nie ukrywa, że z pomocą przyszły nowoczesne aparaty słuchowe. - Gdyby nie one, nie uprawiałbym sportu na wyższym poziomie. Już od trzeciego roku życia aż do 1. klasy liceum, chodziłem systematycznie do logopedy, co sprawiło, że wyraźnie mówię i lepiej słyszę - opowiada.
Co daje mi koszykówka? - zastanawia się. - Daje mi satysfakcję z rozgrywania meczów. Taką siłę w codziennym życiu. Poprawia mi nastrój i sprawia, że jestem szczęśliwy. Buduje charakter. Dzięki niej staję się lepszym człowiekiem. Dopiero wtedy, gdy wchodzę na boisko, mogę czuć się równy z innymi. Nie ważne czy jestem głuchy czy słyszący. Koszykówka pokazuje, że nie ma żadnych granic. Na parkiecie każdy daje z siebie wszystko i jest taki sam. To bardzo mi się podoba.
Koszykówka niesłyszących ma jednak swoje zasady. - Przed wszystkim nie wolno grać w aparatach słuchowych. Grozi to dyskwalifikacją całej drużyny i walkowerem. Komunikacja odbywa się za pomocą języka migowego, jednak są sytuacje, kiedy nie można "migać", bo przeciwnik wykorzysta nieuwagę i zdobędzie punkty. Na pewno jest ciężej, ponieważ w trakcie meczu nie ma możliwości, żeby się ze sobą porozumiewać. Trenujemy wszystko wcześniej, by nie doszło do jakichś niejasności z zawodnikami. Musimy przygotowywać się z wyprzedzeniem, bo to poprawia nasze relacje i pozwala lepiej dogadywać się podczas meczów - tłumaczy Mateusz i wylicza kolejne różnice pomiędzy koszykówką osób słyszących i tych z niedosłuchem.
- Osoby niesłyszące są bardziej agresywne. Gdy sędzia gwiżdże, to ponad połowa osób, w tym ja, i tak gra dalej, bo go nie słyszy. Arbiter musi machać rękoma, ale to sprowadza się do tego, że trzeba wszystko obserwować. Jako osoba niedosłysząca, mam bardzo wyostrzony zmysł wzroku, szeroki zakres widzenia. To pomaga w koszykówce. Mogę zobaczyć więcej rzeczy niż zdrowa osoba, która opiera się na zmyśle słuchu i wzroku jednocześnie. Mam także lepszą pamięć. Pamiętam nawet piosenkę, którą usłyszałem zaraz po tym, jak pierwszy raz założono mi aparat słuchowy - mówi.
W Polsce funkcjonuje reprezentacja Polski w koszykówce niesłyszących, ale nic poza tym.
- Jakiś czas temu próbowałem rozpowszechnić informację o głuchych koszykarzach. Chciałem, by kluby w normalnym środowisku dały szanse takim osobom na rozwój. Próbowałem stworzyć taką ligę w Polsce, chociażby jak jest na wózkach, mimo że poziom nie jest satysfakcjonujący. Litwa, Rosja, Hiszpania, Ukraina czy USA mają to profesjonalnie zorganizowane, jak w reprezentacji. U nas tego nie ma, tak jak i nie udało się utworzyć ligi, a dofinansowania nie są wystarczające. Ludzie nie są zainteresowani tym, aby motywować dzieci do uprawiania sportu w szkołach dla osób głuchych. To mogłoby poprawić wyniki w kadrze Polski. Zawodników jest coraz mniej, więc za kilka lat możemy już nie funkcjonować. Myślę, że może wynikać to z braku zaufania od trenerów, braku cierpliwości. Co pozostaje? - pyta Mateusz - Pozostaje zakończyć grę w koszykówkę, jeśli nie ma się możliwości trenowania w klubach. Mam to szczęście, że gram na wyższym poziomie w klubach słyszących, dlatego mogę czerpać radość z koszykówki. Taką szansę powinni mieć wszyscy.
I choć żyjąc w ciszy wiele razy marzył o innym życiu, cieszy się z tego co ma. Bo przecież bez tego nie miałby swojej "supermocy".
Zobacz także:
Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część I: Balcerowski, Mosler, Bonio
Koszykówka na wózkach. Historie reprezentantów, część II: Łuszyński, Darnikowski, Łyko