Leuczanka to jedna z największych gwiazd białoruskiego sportu. Reprezentowała swój kraj na wielu międzynarodowych imprezach, na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i Europy w koszykówce. W sierpniu, po wyborach prezydenckich, które Aleksander Łukaszenka najprawdopodobniej sfałszowano, tak jak tysiące Białorusinów Leuczanka wyszła na ulicę, żeby wyrazić swój sprzeciw.
Została jedną z liderek SOS.by - Stowarzyszenia Wolnych Sportowców Białorusi. Zachęcała ludzi, by brali udział w pokojowych demonstracjach, pokazywała swoją twarz na protestach. Władza postanowiła ją przykładnie ukarać i skazała na 15 dni aresztu.
W rozmowie z WP SportoweFakty Leuczanka opowiada o dniu, w którym ją aresztowano i o fatalnych warunkach w Areszcie Śledczym Okrestina. Mówi o chwili, gdy najmocniej poczuła, jak podły jest reżim Łukaszenki. I o tym, jak Polacy mogą pomóc Białorusinom zwyciężyć w walce przeciwko temu reżimowi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za gol! Ręce same składały się do oklasków
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Wiesz, dlaczego ze wszystkich sportowców zaangażowanych w SOS.by to akurat ciebie władza postanowiła ukarać?
Jelena Leuczanka, reprezentantka Białorusi w koszykówce, olimpijka z Pekinu (2008) i Rio de Janeiro (2016), brązowa medalistka mistrzostw Europy 2007. Była zawodniczka Wisły Kraków i AZS-u Gorzów Wielkopolski: Może mam według rządzących jakieś cechy, o których sama nie wiem, a które stanowią dla nich wielkie zagrożenie? Z jakiegoś powodu intuicja podpowiadała mi, że tak się może stać, że jeśli ktoś z nas zostanie aresztowany, to ja będę pierwsza. Nie wydaje mi się, że to dlatego, że byłam w SOS.by największą gwiazdą. Członkami stowarzyszenia jest wielu sportowców z głośnymi nazwiskami.
Nie wiem, dlaczego właśnie mnie aresztowano. Staram się o tym nie myśleć, zwracać uwagę na dobre strony tej sytuacji. Na przykład możliwość rozmowy z tobą. Dzięki rozmowom z dziennikarzami dużo uwagi otrzymały obywatelskie protesty na Białorusi. Mówili i pisali o tym w mediach na całym świecie. Dla nas to niezwykle ważne, żeby świat wiedział, przez co przechodzimy.
Jak wyglądało twoje aresztowanie?
To stało się na lotnisku. Chciałam lecieć do Grecji i tam przejść zabieg. Przy wjeździe na lotnisko pomyślałam, że coś się szykuje, bo minął nas samochód policyjny. A jak często widzisz radiowozy w takim miejscu o 7 rano? Tata mnie odwoził, pożegnaliśmy się, zaczęłam pakować bagaże w plastikowe torby i wtedy poczułam klepnięcie w ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam dwóch policjantów. "Wybacz Jelena, musimy cię aresztować za uczestnictwo w nielegalnych demonstracjach" - powiedzieli. Byłam w szoku, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie odczytali mi moich praw, pozwolili wykonać tylko jeden telefon, a potem wsadzili do nieoznakowanego auta, w którym siedziało dwóch nieumundurowanych policjantów. Oni zawieźli mnie na komisariat.
Myślę, że Polska zrobiła do tej pory więcej, niż jakiekolwiek inne państwo. Pokazaliście, że jesteście naszymi dobrymi przyjaciółmi, choć Łukaszenka próbuje nam wmówić, że chcecie Białoruś dla siebie.
Co było dalej?
Zaprowadzili mnie do pokoju, w którym jeden człowiek, potem był chyba świadkiem w mojej sprawie, kazał mi podpisać jakieś papiery. Powiedziałam, że niczego nie podpiszę i nic nie powiem, dopóki nie pojawi się mój prawnik. Długo nie chcieli go sprowadzić. Adwokat był obecny w czasie procesu, ale nic nie mógł zdziałać. Jestem pewna, że wyrok zapadł już wcześniej. W przypadku wielu osób biorących udział w protestach wydaje się wyroki na podstawie zeznań fałszywych świadków. Jednego dnia, kiedy byłam w areszcie, słyszałam przez ścianę rozmowy z takimi świadkami. "Przeciwko komu będziesz zeznawać? Bierzesz tę osobę czy może tę" - pytali ich.
Długo czekałaś w areszcie na proces?
Nie. Z komisariatu przewieziono mnie do aresztu, w którym można spędzić nie więcej niż 72 godziny. Byłam tam jeden dzień. Dwie godziny po przyjeździe zaczął się mój proces. Po jednej nocy zabrano mnie do Aresztu Śledczego Okrestina. Tam odbyłam cały wyrok.
Jakie były warunki w więzieniu?
Czteroosobowa cela miała może jakieś trzy metry długości, dwa i pół metra szerokości. Nie dali nam materacy i prześcieradeł, zostawili same metalowe ramy łóżek. Chcieli, żebyśmy spały leżąc na tych zimnych, poprzecznych prętach. Ogrzewanie nie działało, a to był przecież październik. Wypchałyśmy łóżka gazetami i swoimi ubraniami, ale kiedy jesteś w areszcie, nie masz ze sobą wiele ubrań. Spałam na takiej pryczy 13 nocy. Na szczęście miałam chociaż koc, który dali mi przyjaciele.
Pozwalano się wam kąpać?
Nie. Ani razu nie zabrano nas pod prysznice. A w celi były pchły - gnieździły się w naszych włosach i ubraniach. Kąpałam się tak, że zdejmowałam ubranie, stawałam blisko toalety i oblewałam się wodą. Któregoś dnia chciałam poćwiczyć. Wzięłam plastikowe butelki z wodą, których używałyśmy do spłukiwania toalety, bo spłuczka nie działała, włożyłam je do toreb i wykorzystywałam jako ciężarki. Szybko doszłam do wniosku, że nie mogę sobie pozwalać na duży wysiłek, bo cela jest mała, w środku jest mało tlenu, a okno możemy otworzyć tylko na kilka centymetrów. Nie miałabym też jak wyprać przepoconych ubrań, bo musiałabym to robić w zimnej wodzie, a w nieogrzewanej celi nie wyschną.
Jeśli chcecie pomagać, mówcie i piszcie o naszej sprawie. W serwisach informacyjnych, mediach społecznościowych, dawajcie Białorusinom miejsce na opowiadanie swoich historii.
Jedzenie pewnie też było fatalne.
Kasza gryczana, owsianka, kotlety niewiadomego pochodzenia. Do tego to, co dostawałyśmy w paczkach, ale ich było mało. Do niedawna w Okrestinie można było dostać do dwóch paczek tygodniowo. Jednak w czasie jednego z marszów protestujący przyszli pod areszt i domagali się wypuszczenia więźniów. Władze się rozgniewały i od tamtej pory pozwalają tylko na jedną paczkę w tygodniu.
Na początku, przez pierwsze trzy czy cztery dni, wielu osadzonych nie chce niczego jeść, ale w końcu przychodzi moment, gdy trzeba. Śniadanie dawali nam około siódmej rano. Około 14 był obiad, o 17.30 kolacja. Do następnego rana nie dostajesz już nic do jedzenia.
Kim były osoby, z którymi siedziałaś w celi?
Najpierw dzieliłam cele z kobietami, od których czuć było silny zapach alkoholu. Z kolei gdy zamknięto mnie już w docelowym miejscu, wraz z innymi osobami skazanymi za udział w protestach, w mojej celi była pani, która pracowała w teatrze, prawniczka-wolontariuszka, urzędniczka z poczty, specjalistka od typografii. Jedna kobieta specjalnie przyjechała na protesty ze Szwajcarii, ponieważ nie mogła znieść tego, co dzieje się w jej ojczyźnie. Wciąż jest w areszcie. Może dostać nawet 2,5 roku więzienia, ponieważ próbowała zdjąć policjantowi maskę. Większość moich współosadzonych to były bardzo mądre, dobrze wykształcone osoby. Zdarzało się, że przez jakiś czas był ktoś aresztowany za pijaństwo. Była też jedna noc, gdy w czteroosobowej celi było nas pięć. Wtedy dwie dziewczyny spały na jednej pryczy.
Zżyłaś się z innymi osadzonymi?
Z jedną z nich rozmawiałam nawet dziś, z dwoma innymi wczoraj. Zaprzyjaźniłyśmy się, wspierałyśmy. Ale w Okrestinie solidarność nie dawała się zamknąć w jednej celi. Pamiętam, jak pierwszego dnia leżałam na pryczy, wciąż nie dowierzając, że tam jestem. I nagle usłyszałam, że dziewczyny w celi nad moją śpiewają "Kupalinkę", naszą ludową piosenkę. I to pięknie śpiewają. Wzruszyłam się, po policzkach poleciały mi łzy. Ściany były cienkie, więc inni też słyszeli ten śpiew. I zaczęli bić brawo. Niezapomniane przeżycie. Na Białorusi mówią, że rewolucja, która trwa, to rewolucja kobiet, bo one pokazują wielką siłę. Spośród osadzonych żadna ani razu nie powiedziała "nie dam rady", "boję się", "mam dość". Wszystkie wierzymy, że wygramy naszą walkę.
Rozpoznawały w tobie gwiazdę koszykówki? Uczestniczkę igrzysk olimpijskich, medalistkę mistrzostw świata?
Zdarzało się. Jednego dnia przyprowadzili dwie dziewczyny, kiedy się z nimi przywitałam, jedna z nich zaskoczona zapytała: "Ty jesteś Jelena Leuczanka?! O rany, nigdy w życiu bym nie pomyślałam, że będę z tobą w jednej celi!". Kilka dni później inna osadzona też się bardzo emocjonowała, powiedziała mi, że jej mąż to wielki kibic sportowy i oglądał wszystkie mecze reprezentacji, w których grałam.
Pierwszego dnia leżałam na pryczy, wciąż nie dowierzając, że tam jestem. I nagle usłyszałam, że dziewczyny w celi nad moją śpiewają "Kupalinkę", naszą ludową piosenkę. I to pięknie śpiewają. Wzruszyłam się, po policzkach poleciały mi łzy. Ściany były cienkie, więc inni też słyszeli ten śpiew. I zaczęli bić brawo.
Po piętnastu dniach wyszłaś na wolność bez żadnych trudności?
Miałam wyjść 15 października. Dzień wcześniej o piątej po południu strażnik kazał mi wyjść z celi. Podeszło do mnie dwóch mężczyzn bez mundurów, położyło na stole jakiś dokument i powiedziało, że toczy się przeciwko mnie kolejne postępowanie. Nie miałam pojęcia, o co im chodzi, ale wtedy wiedziałam już, że nie wyjdę następnego dnia o 7.20 rano, tak jak to miało wyglądać, że przetrzymają mnie dłużej. Znów odmówiono mi prawnika, nie pozwolono zadzwonić do rodziców.
Mama i tata, którzy mają po 70 lat, przyjechali wcześnie rano do Okrestiny, żeby mnie odebrać. Ja nie wychodziłam, a oni nie wiedzieli, o co chodzi. Możesz zobaczyć na moim Instagramie zdjęcie, jak mama płacze wtulona w tatę pod drzwiami aresztu. Kiedy ja je zobaczyłam, poczułam wściekłość. W tamtym momencie lepiej niż kiedykolwiek zdałam sobie sprawę, jak podły jest ten reżim. Jeśli coś do mnie macie, załatwiajcie to ze mną, nie męczcie starszych ludzi. Albo miejcie chociaż na tyle przyzwoitości, żeby powiedzieć im, co się ze mną dzieje i dlaczego do nich nie wychodzę.
Wypuścili cię tego dnia, którego miałaś wyjść, czy zostałaś w areszcie dłużej?
Przyszli po mnie o godzinie 11. Zaprowadzili do pokoju, w którym był jeden z mężczyzn, którzy rozmawiali ze mną poprzedniego dnia. Znowu miał jakieś papiery. Na stole stał komputer, żebym mogła wziąć udział w rozprawie przez Skype. Byłam pewna, że skażą mnie na kolejne 15 dni aresztu. Wcześniej, z samego rana, spisałam sobie wszystko, co chcę powiedzieć w czasie tej rozprawy. Opisałam warunki, w jakich nas trzymano. Uznałam, że tamten proces jest dla mnie jedyną szansą, jedynym oknem między wyrokami, żeby o tym opowiedzieć. Miałam nadzieję, że na sali sądowej te słowa usłyszą mnie moi przyjaciele i media. Usłyszeli. Sędzia też. I wiesz, co powiedział, kiedy skończyłam czytać przemówienie? Że to nie ma nic wspólnego ze sprawą. Spodziewałam się, że tak będzie.
Nie dali nam materacy i prześcieradeł, zostawili same metalowe ramy łóżek. Chcieli, żebyśmy spały leżąc na tych zimnych, poprzecznych prętach. Ogrzewanie nie działało, a to był przecież październik.
O dziwo nie przedłużono mojego pobytu w areszcie, tym razem ukarano mnie grzywną. Cieszyłam się, że zobaczę rodziców, ale nie pozwolono mi na to. Wsadzili mnie do auta, w którym obok mnie usiadło dwóch zamaskowanych mężczyzn, jakbym była jakimś mordercą, i zawieźli na ten sam komisariat, na który trafiłam po aresztowaniu na lotnisku. Tam rozmawiał ze mną zastępca komendanta komisariatu. Mówił rzeczy w stylu: "Twoje uwolnienie oznacza, że rząd wciąż ci ufa. Mam nadzieję, że to rozumiesz". Albo że ja nie rozumiem, co naprawdę dzieje się na Białorusi, że dochodzi do prowokacji, a policja robi, co może, żeby zapanować nad sytuacją.
Odpowiedziałam: "Myślisz, że widząc, co robicie z tym krajem i po tym, jak mnie potraktowano, jak spędziłam dwa tygodnie w fatalnych warunkach, będę słuchać twoich pouczeń i przestanę protestować? Puść mnie już do domu. Bardzo chciałabym wziąć prysznic, bo wiesz co? Przez ostatnie dwa tygodnie mi na to nie pozwoliliście". Jak skończyliśmy rozmawiać, dał mi wreszcie zadzwonić do rodziców, ale zabronił mówić gdzie jestem, bo bał się, że wszyscy ci ludzie, którzy na mnie czekali, przyjdą pod jego komisariat.
Wkrótce po uwolnieniu wyjechałaś do Grecji. Za drugim razem nie robili ci problemów?
Na lotnisku najpierw kobieta wyciągnęła mnie z kolejki, pytała, ile mam pieniędzy i co mam w bagażu. Potem moja kontrola paszportowa ciągnęła się w nieskończoność. Byłam ostatnią osobą, która wskoczyła do samolotu. Dopóki samolot nie wystartował, byłam niespokojna. Dopiero w powietrzu odetchnęłam. Przespałam całą podróż.
Nie ma powrotu do tego, co było. Białoruś już nigdy nie będzie tym samym krajem. Za sprawą naszych protestów reżim Łukaszenki się chwieje. A co zrobi ten reżim, kiedy nie będzie miał pieniędzy, żeby płacić policjantom? Policja, służby specjalne, to ostatnie, co mu zostało.
Co robisz w Grecji?
Wynajmuję mieszkanie, przechodzę rehabilitację i mam nadzieję, że znajdę tu jakiś klub.
Nie masz wrażenia, że społeczne protesty, które były tak silne w sierpniu i we wrześniu, nie mają już tej energii?
Czego oczekujesz, jeśli reżim traktuje protestujących z taką brutalnością? Na początku policja i inne służby nie były tak brutalne, pewnie nie mogły uwierzyć, że aż tylu Białorusinów ma dość. Że co niedziela na ulice Mińska wychodzi 250-300 tysięcy osób. Jednak z czasem przemocy ze strony służb było coraz więcej. Zaczęto stosować granaty hukowe, gumowe kule, bić ludzi na ulicy, aresztować coraz więcej osób. Kilka tygodni temu w samą niedzielę aresztowano prawie 1300 osób. Nie ma się co dziwić, że część demonstrantów się wystraszyła.
Możesz zobaczyć na moim Instagramie zdjęcie, jak moja mama płacze wtulona w tatę pod drzwiami aresztu. Kiedy ja je zobaczyłam, poczułam wściekłość. W tamtym momencie lepiej niż kiedykolwiek zdałam sobie sprawę, jak podły jest ten reżim.
Nie zgadzam się jednak, że protesty gasną. Po tym, co działo się pod koniec lata i na początku jesieni, ludzie poczuli jedność, stali się sobie bliżsi niż wcześniej. Teraz nie chodzą w jednym marszu, a organizują mniejsze protesty w swoich dzielnicach. Jeśli zebrać ich wszystkich razem, wciąż skala tych demonstracji jest bardzo duża. Poza tym protesty to nie tylko marsze. Każdy wyraża sprzeciw na swój własny sposób. Dla mnie takim sposobem jest rozmowa z tobą. Chcę, żeby o Białorusi się mówiło, żeby ludzie w innych krajach wiedzieli, że wciąż walczymy o swoją wolność.
Boisz się, że Łukaszence znów uda się przetrwać? Że utrzyma się przy władzy?
Nie ma powrotu do tego, co było. Białoruś już nigdy nie będzie tym samym krajem. Za sprawą naszych protestów reżim Łukaszenki się chwieje. Nikt już nie chce dawać mu pieniędzy. Unia Europejska i Stany Zjednoczone na pewno tego nie zrobią, Chiny też nie. Rosja trochę dała, ale gospodarka i tak jest w coraz gorszym stanie. A co zrobi ten reżim, kiedy nie będzie miał pieniędzy, żeby płacić policjantom? Policja, służby specjalne, to ostatnie, co mu zostało. Ale ktoś, kto rządził przez 26 lat, nie podda się tak łatwo. Nie myślisz chyba, że zrobi to po dwóch miesiącach. Ta zmiana wymaga czasu.
Jak Polacy mogą pomóc waszej sprawie?
Myślę, że Polska zrobiła do tej pory więcej, niż jakiekolwiek inne państwo. Pokazaliście, że jesteście naszymi dobrymi przyjaciółmi, choć Łukaszenka próbuje nam wmówić, że chcecie Białoruś dla siebie. Osoby represjonowane przez reżim znajdują w Polsce schronienie, nasi lekarze mogą przyjeżdżać i pracować u was. Znajoma pokazywała mi zdjęcia plakatów z biało-czerwoną białoruską flagą na polskich ulicach.
Jeśli chcecie pomagać, mówcie i piszcie o naszej sprawie. W serwisach informacyjnych, mediach społecznościowych, dawajcie Białorusinom miejsce na opowiadanie swoich historii. Mamy też fundacje, które pomagają osobom represjonowanym. Tym, którzy tracą pracę, albo są skazywani na wysokie grzywny. Takim fundacjom przyda się każde finansowe wsparcie. Ale powtórzę, Polska i tak dużo już dla nas zrobiła.
Czytaj także:
Białoruś. Sportowcy z zakazem krytykowania rządu. Wydano specjalny dekret
Wstrząsająca relacja Artura Udrysa z Mińska. "Stałem osiem godzin pod aresztem. Widziałem, jak wyglądali wypuszczani"