W niedzielnym meczu Energa Basket Ligi HydroTruck Radom przegrał pechowo we własnej hali z PGE Spójnią Stargard 73:75. Po penetracji Jabariego Hindsa gospodarze doprowadzili do remisu 73:73, jednak na dwie sekundy przed końcem kluczowy rzut trafił Jay Threatt i to przyjezdni mogli odetchnąć z ulgą.
Zasłużone zwycięstwo gości, pomimo "zrywów" radomian
- Gratulacje dla PGE Spójni, są teraz "na fali", mają bardzo dobry czas, zagrali bardzo dobry turniej w Lublinie, przeciwko nam też zaprezentowali dobrą koszykówkę - rozpoczął swoją wypowiedź Robert Witka. - Prowadzili przez większą część spotkania, my byliśmy z tyłu, ale gratulacje też dla moich zawodników za walkę do końca, mimo iż momentami przegrywaliśmy dziesięcioma punktami. Prowadzenie minimum pięcioma punktami utrzymywało się przez większą część spotkania - zwrócił uwagę trener HydroTrucku.
Kilkukrotnie miejscowi niwelowali jednak dystans. Zabrakło "przełamania" równo grającego rywala. - Byliśmy w kontakcie, mieliśmy swoje szanse, których nie wykorzystaliśmy. Mam tu na myśli przede wszystkim nasze fundamenty, jeśli chodzi o nasz system obrony oraz wychodzenie pod piłkę pod presją. Wtedy, kiedy dochodziliśmy rywali na jedno posiadanie, traciliśmy w taki sposób piłkę i rywal bez wielkiej pracy zdobywał łatwe punkty. To było frustrujące przez cały mecz. Ostatnie posiadania Spójnia wykorzystała lepiej. Prowadziła przez ponad 31 minut w tym meczu, więc zasłużenie wygrała - nie ukrywał Witka.
ZOBACZ WIDEO: Liga Mistrzów. Michał Mieszko Gogol: Mogliśmy ugrać więcej z Zenitem
Spudłowane wolne "pogrzebały" HydroTruck
Radomska drużyna bardzo słabo spisała się na linii rzutów osobistych, wykorzystując zaledwie 11 z 27 prób. To okazało się głównym powodem porażki. - Jednego możemy być pewni - zawodnicy chcą trafiać rzuty, na tym im najbardziej zależy, to jest element, na którym najbardziej się skupiają i do którego przykładają największą wagę na treningach. Można ponarzekać, że nie trenujemy zbyt często w tej hali, ale to na pewno nie jest usprawiedliwienie, bo w meczach wyjazdowych przecież też rzucamy wolne - szkoleniowiec nie chciał szukać wymówki.
- Osobiste to nie jest nasza mocna strona i nie jesteśmy drużyną, która dobrze wykonuje ten element. 40 procent to jest zdecydowanie za mało, szczególnie, gdy przegrywa się dwoma punktami, jednym rzutem - wtedy to boli podwójnie - podkreślił Witka.
Piechowicz i Zegzuła nie pomogli
Kolejny mecz, pomimo blisko 30 minut spędzonych na parkiecie, z zerowym dorobkiem punktowym zakończył Marcin Piechowicz, który był jednym z liderów HydroTrucku w pierwszej części rozgrywek. - Bardzo nam pomagał i "ciągnął" tę drużynę w pierwszej części sezonu. Miał większą rolę w zespole i więcej grał z piłką. Po przyjściu Jabariego te proporcje trochę się zmieniły, Marcin gra więcej bez piłki, ale gra poprawnie, robi to, co ma robić. Gdyby wpadły w tym meczu dwa-trzy rzuty, to poczułby się pewniej i podejmowałby odważniejsze decyzje w drugiej połowie - stwierdził Witka.
Piechowicz nie trafił żadnej z pięciu oddanych prób z gry. Swojemu zespołowi nie pomógł również Filip Zegzuła, który na parkiecie spędził zaledwie niespełna dziewięć minut. W jego przypadku o słabszej dyspozycji zadecydowały jednak inne względy. - Filip miał duże problemy żołądkowe. Chciał grać, ale w pewnym momencie ból był na tyle silny, że musiał opuścić boisko i nie był w stanie kontynuować występu - zdradził trener gospodarzy.
Czytaj także:
>> Rafał Juć, skaut NBA: W PLK potrzeba dyrektorów sportowych [WYWIAD]
>> Koszykówka. Co za skuteczność! Znakomity występ Tomasza Gielo w Hiszpanii