Są liderem PLK, ale nie myślą o medalach! Łączyński: To jak Anwil sprzed lat [WYWIAD]

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: koszykarze Anwilu Włocławek
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: koszykarze Anwilu Włocławek

- Mamy bilans 6:0 i wszystko się kręci. Anwil ma swoją tożsamość. Ale jeśli odfruniemy i zaczniemy mówić o mistrzostwie, medalach, to takie myślenie będzie bardzo złudne - mówi nam Kamil Łączyński.

[b]

[/b]Anwil Włocławek jest jedynym zespołem w rozgrywkach PLK, który może pochwalić się kompletem zwycięstw. Podopieczni Przemysława Frasunkiewicza wygrali sześć meczów, na swoim rozkładzie mają m.in. Stal (mistrz), Zastal (wicemistrz) i Śląsk (brązowy medalista).

To koszykówka, na którą patrzy się z dużą przyjemnością. U zawodników możemy dostrzec dużą determinację i waleczność. Kamila Łączyńskiego pytamy o podobieństwo Anwilu do tego, którego oglądaliśmy przed laty, gdy rozgrywający po raz pierwszy przyjechał do Włocławka (sezon 2015/2016). Wtedy zespół prowadzony przez Igora Milicicia dotarł do półfinału, a Łączyński był jednym z najważniejszych elementów w układance.

Rozmawiamy też o dużych zmianach w kadrze Polski. Jest nowy trener (Igor Milicić) i dyrektor Łukasz Koszarek. Ta druga nominacja była dla Łączyńskiego pewnym zaskoczeniem. - Nagle Łukasz Koszarek, który jest aktywnym zawodnikiem, staje się dyrektorem sportowym. To mnie mocno zaskoczyło. Wygląda to... nieco dziwne - komentuje doświadczony rozgrywający.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: spariodowała grę w tenisa. Padniesz ze śmiechu!


Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Tak aktywnego Kamila Łączyńskiego nie było od kilku tygodni. W Gdyni miał pan 10 punktów i 5 asyst, a w drugiej połowie zszedł pan z boiska jedynie na kilka sekund. To prawda, że ostatnio zmagał się pan z problemami zdrowotnymi?

Kamil Łączyński, zawodnik Anwilu Włocławek: Tak. Miałem pewne kłopoty, nawet nadal się z nim zmagam, ale jestem ostatnią osobą, która będzie się uskarżała na problemy. Staram się dawać drużynie tyle, na ile mi zdrowie pozwala. Choć nie jest tajemnicą, że koszykarsko zawsze jest trochę gorzej, gdy ciało fizycznie niedomaga. W Anwilu - w tym sezonie - jest podział ról i zadań i każdy wie, co ma robić. Wydaje mi się, że dobrze wywiązuje się z tych zadań, które mi trener Frasunkiewicz powierzył. Proszę pamiętać, że nigdy nie byłem brany pod uwagę jako pierwsza opcja w ataku pod względem punktów. W Gdyni zagrałem słabą I połowę i czułem, że muszę pokazać się z lepszej strony. Cieszę się, że dałem radę poprawić swoją grę.

Jaka jest rola Kamila Łączyńskiego w Anwilu? Pytam, bo widzę, że jest pan nieco schowany w ataku.

Moją rolą jest ustawianie gry i kreowanie pozycji dla innych. Tutaj się nic nie zmienia w porównaniu do tego, co robiłem u innych trenerów. Są jednak również momenty, w których jestem schowany i stoję w rogu, rozszerzając obronę. To może nie jest typowa gra rozgrywających, ale trener wierzy w mój rzut, powtarza, że jeśli mam wolne miejsce do rzutu, to mam się nie zastanawiać. Absolutnie nie ingeruje w założenia trenera. Mamy wielu zawodników dobrze grających z piłką w rękach i trener wie, że każdy może w danym momencie wykreować pozycję dla siebie lub kolegi w zespole. Podsumowując: mamy bilans 6:0 i wszystko się kręci. Na pewno nie będę narzekał. Mam nadzieję, że zdrowie się unormuje i będę ważnym elementem włocławskiej układanki.

6:0 to wynik, który wzbudza wielki podziw, ale też... duże zaskoczenie. U pana też?

Nie spodziewałem się tego. Mówię uczciwe, bo w sparingach nie wyglądało to nadzwyczajnie. Nie pokazywaliśmy tego, na co było nas stać. Ale widocznie wszystko zostawiliśmy na ligę. Jednak te dwa ostatnie spotkania są pewnym sygnałem ostrzegawczym. Brakowało koncentracji od początku, nieco odfrunęliśmy pod względem mentalnym.

Dobre występy sprawiły, że weszliście już w strefę komfortu?

Zawsze tak jest, to jest nieuniknione. Ta strefa komfortu jest z tyłu głowy, sęk w tym, by nie weszło to na całą głowę. Musimy czuć się pewni swoich możliwości i umiejętności, ale nie możemy zapominać o koncentracji. Bo jeśli trafilibyśmy na lepiej dysponowanych rywali, to mielibyśmy spore problemy z odniesieniem zwycięstw.

W kontekście Anwilu dużo mówi się o zaangażowaniu, determinacji. Pokazuje się obrazki, jak zawodnicy rzucają się na parkiet o piłkę. Jak udało się to wypracować? Trener coś zaszczepił w was, powiedział, a może pokazał jakieś wideo?

To przychodzi naturalnie. Są rzeczy, które można wypracować jak rzut, podanie czy kozioł, a są rzeczy, które wychodzą od samego siebie: walka, determinacja, zaangażowanie. Tego nie da się nauczyć. To musisz po prostu mieć. Trener od początku mówił, że chciałby budować skład w oparciu o zawodników, którzy umiejętności koszykarskie i wolę walki mają na wysokim poziomie.

Eksperci mówią: skoro na parkiet rzucają się obcokrajowcy, to o czymś to świadczy.

I to jest prawda. Anwil ma taką tożsamość w tym sezonie! Każdy ma walczyć, bo gramy o wspólny cel. I nie ma to znaczenia czy to jest Amerykanin, Polak, młody czy stary. Trener Frasunkiewicz od pierwszego dnia powtarza nam, że w zespole są podzielone role, każdy ma swoją robotę do wykonania. Spójrzmy choćby na Sebastiana Kowalczyka. Jest znany z tego, że umie rzucać, a ostatnio praktycznie nie oddaje rzutów. Ale jak walczy w obronie. Za dwóch walczy. A tego się nie dostrzeże w statystykach.

Czy ten obecny Anwil przypomina panu ten zespół, w którym po raz pierwszy był pan we Włocławku? Wtedy też nie mówiło się o wielkich celach, a finalnie udało się zająć dobre czwarte miejsce. Byliście dla wielu zaskoczeniem. Czy dostrzega pan podobieństwa?

Sytuacja w klubie przed oboma sezonami była podobna. Po jednych z najgorszych wyników historii rozpoczęło się tworzenie zupełnie nowego rozdziału. Czy nasza droga będzie podobna do tej, która miała miejsce wtedy, dowiemy się dopiero za kilka miesięcy. Na pewno wszyscy byśmy chcieli dojść do półfinału, ale jest zdecydowanie za wcześnie, żeby mówić czy jest na to szansa. Jeżeli miałbym wskazać podobieństwa obu ekip, to na pewno byłoby to: mieszanka doświadczenia z młodością oraz charakter i wola walki.

Czy teraz można już mówić o konkretnych celach?

Tak: zwycięstwo w każdym kolejnym meczu. Wiem, że nudzę, ale tak to wygląda. Bo jeśli odfruniemy i zaczniemy mówić o mistrzostwie, medalach, to takie myślenie będzie bardzo złudne. I już teraz możemy się z tymi celami pożegnać, jeśli tak zaczniemy myśleć. Twardo stąpamy po ziemi. Teraz zagramy o fotel lidera PLK z Czarnymi Słupsk. Musimy wyjść z odpowiednią koncentracją od samego początku.

Kto by się tego spodziewał, że w 7. kolejce meczem o fotel lidera będzie starcie Anwilu z Czarnymi. W lidze jak na razie dużo niespodzianek, trudno cokolwiek wytypować. To jest zaskoczenie?

Nie, w każdym roku jest podobna historia. Sytuacja uspokoi się na przełomie listopada-grudnia. Wtedy ustabilizuje się ligowa hierarchia. Do tego czasu będzie sporo zmian, przetasowań.

Igor Milicić jako trener kadry. Dobry pomysł?

Tak. Zmiana była potrzebna. Filozofia Mike'a Taylora już się wypaliła. Igor Milicić jest na tyle dobrym i doświadczonym trenerem, że wie, jak dopasować się do sytuacji i poukładać zespół w odpowiedni sposób. Choć nie wiemy, jak będzie wyglądała sytuacja kadrowa, bo wiele się zmienia. Nagle Łukasz Koszarek, który jest aktywnym zawodnikiem, staje się dyrektorem sportowym. To mnie mocno zaskoczyło. Wygląda to... nieco dziwne.

Teraz też grający dyrektor sportowy Łukasz Koszarek będzie pana oceniał.

Proszę bardzo. Niech ocenia!



Zobacz także:
Łukasz Kolenda: Bardzo mały margines błędu. Ale to dobrze! [WYWIAD]
"Anwil gra teraz najlepiej" - mówią eksperci. Ten gracz robi wielkie wrażenie!
Amerykanin wychwala polskiego trenera. Mówi, że Anwil to zespół wojowników!
"Kadra Taylora doszła do ściany". Ekspert mówi, czego oczekuje od Milicicia

Źródło artykułu: