33-latek wrócił do pracy z trenerem Włodzimierzem Michalskim, z którym osiągał największe sukcesy w karierze. Szkoleniowiec postawił przed swoim zawodnikiem twarde warunki i oczekiwał nie tylko pełnego podporządkowania, ale także nakazał całkowity powrót do podstaw skoku o tyczce.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Po kilku trudnych latach znów ma pan ochotę na powrót do elity. Jak wyglądają przygotowania do sezonu?
Paweł Wojciechowski (mistrz świata w skoku o tyczce z 2011 roku): Trener Michalski zabrał mnie do piaskownicy i praktycznie wszystko zaczynamy od początku. Trener stwierdził, że po tylu słabszych sezonach chce mieć pełną kontrolę nad całym okresem przygotowawczym i znów nauczyć mnie wszystkich podstaw. Zaczęliśmy od wzmacniania mięśni brzucha, grzbietu, rozciągania, a ja czuję się jak młody chłopak, nad którym stoi trener i wszystko mu pokazuje.
Skąd pomysł na powrót do współpracy z trenerem Michalskim? Nie chciał pan zaryzykować i spróbować czegoś zupełnie nowego?
Każda zmiana trenera w wieku 33 lat, to ogromne ryzyko. Uznałem jednak, że muszę poszukać kogoś, kto dobrze mnie zna i z kim miałem już okazję trenować. Trener Michalski okazał się niezbyt chętny i naprawdę długo musiałem go namawiać na wznowienie współpracy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?
To wszystko co działo się wokół pana w ostatnich latach, czyli kontuzje i słabe wyniki, musiało odbić się na pana psychice. Czy jako były mistrz świata jest pan w stanie zaakceptować powrót do podstaw?
Spaść z wysokiego konia zawsze jest trudno. Wydawało mi się, że już zawsze będę stał na zeskoku i skakał. Okazało się jednak, że znów muszę zacząć naukę od zera. Na razie jednak jestem zupełnie zdrowy, mogę trenować i czuję, że te metody się sprawdzają. Chcę wrócić do skakania podobnego, jak to w 2011 roku. Wiadomo, że nie jestem już tym samym zawodnikiem, więc ciekawe, na ile pozwoli mi głowa.
Trener wierzy w sukces?
Trener stawia sprawę jasno: albo będę skakał, albo on idzie do domu. Nie mam więc wyjścia i muszę ustawiać cele wysoko. W tym sezonie chciałbym skoczyć przynajmniej 5,70 m w hali i 5,80 m na stadionie. Nie daje to co prawda szansy na walkę o medale, ale byłaby to dobra pozycja wyjściowa przed igrzyskami.
Domyślam się, że w ostatnich latach musiał pan rozważać zakończenie kariery. Faktycznie była taka myśl?
Kolejne porażki faktycznie były bardzo przykre, ale raczej dodawały mi motywacji. Ciągle wierzyłem, że jestem w stanie skakać znacznie lepiej. W ostatnich sezonach pokonywali mnie ci, z którymi do tej pory z łatwością wygrywałem. Ten okres jest już jednak zakończony i liczę, że już w hali będzie to widać. W zeszłym sezonie miałem jedne dobre zawody w Grecji, ale tam sam nie wierzyłem, że mogę skakać tak dobrze. Wróciłem do domu i potem już nie byłem w stanie powtórzyć takich skoków.
Przez słabe wyniki stracił pan stypendium. Jak udało się panu pogodzić to wszystko finansowo?
Na szczęście jestem zatrudniony w wojskowym zespole sportowym, a gdyby nie to, to już dawno przestałbym być sportowcem. Po prostu nie byłoby mnie na to stać. Oczywiście chciałbym wrócić do wysokiego skakania, bo to bardzo by pomogło.
Wspólnie z trenerem często wracacie myślami do 2011 i konkursu na MŚ w Daegu?
Częściej wraca trener. On wypadł trochę ze skoku o tyczce, a przez ostatnie lat trenował siatkówkę i skok wzwyż. Gdy pojawiłem się z propozycją współpracy, to trener podszedł do tego bardzo niechętnie. Ostatecznie się jednak zgodził, pod warunkiem, że powtórzymy wszystko, co robiliśmy razem przed 2011 rokiem. Wracam więc do tego co kiedyś się sprawdziło.
Wyjazd na HME do Stambułu to pierwszy tegoroczny cel?
Minimum na tę imprezę jest bardzo wysokie, a zawody są już całkiem niedługo. Moim celem na sezon zimowy jest skoczenie 5,70 i dopóki tego nie zrobię, nie zejdę ze skoczni. Wyjazd do Stambułu byłby super, ale nie nastawiam się.
Ma pan pomysł, kiedy dokładnie zaczęły się wszystkie pana problemy?
Igrzyska wojskowe w Wuhan w 2019 roku są główną przyczyną wszystkich późniejszych moich niepowodzeń. Co prawda wygrałem te zawody, ale to właśnie tam pękła mi tyczka i złamałem kciuka. Od tego czasu mam ciągłe problemy z tyczkami i nie mogę znaleźć tej właściwej. Firma niby wyprodukowała tyczki, które miały być takie same, ale nie były. Próbowałem czegoś zupełnie nowego, ale znalazłem dopiero teraz. Po tamtym konkursie z tyłu głowy została obawa i wciąż boję się skakać na sto procent. Wciąż muszę pracować, by się tego pozbyć.
Ostatni sezon zakończył się dla pana dość wcześnie. Co działo się później?
Zrobiłem sobie najdłuższe wakacje w życiu i przez dwa miesiące nie robiłem zupełnie nic. Po miesiącu miałem już dosyć, ale trener nie pozwolił mi na skrócenie tego czasu. Powrót do treningów był okropny. Co chwilę pojawiały się jakieś bóle i właśnie z tego powodu wróciliśmy do podstaw.
Ma pan 33 lata. Skupia się pan tylko na tym sezonie, czy wyznaczył sobie dłuższą perspektywę?
Obiecałem żonie, że moja kariera potrwa jeszcze dwa lata. Wywalczyłem sobie także dodatkowy rok, pod warunkiem, że w czasie igrzysk udałoby się awansować do finału. Trzy lata to jednak absolutne maksimum.
Czy wierzy pan, że jest jeszcze w stanie skoczyć 5,93, czyli tyle ile wynosi pana rekord życiowy?
Często zadaję sobie to pytanie, a moją inspiracją pozostaje mój menedżer Jeff Hartwig. On w wieku 40 lat skakał 5,80, a jako 35-latek skakał sześć metrów. Okazuje się więc, że powrót na najwyższy poziom jest możliwy.
Jak podchodzi pan do rywalizacji z Piotrem Liskiem?
Ta rywalizacja przez lata mocno mnie napędzała. Myślę, że już nie zdążę przegonić jego osiągnięć, ale cieszę się na tę rywalizację i liczę, że będę w stanie kilka razy go jeszcze pokonać.
Myśli pan już czasami o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery?
Szczerze mówiąc nie wiem tego jeszcze na sto procent, ale przyznam, że dość mocno rozważam zostanie trenerem. Na razie skupiam się jednak tylko na tym, by skakać wyżej. Mam jeszcze sporo do udowodnienia i liczę, że w tym roku pokażę, że wciąż stać mnie na wiele.
Czytaj więcej:
Były zawodnik reprezentacji mówi o kandydacie na trenera
Ciąg dalszy problemów Grzegorza Ś.