[b]
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Informacje o zakończeniu przez panią sportowej kariery pojawiały się już w zeszłym sezonie. Oficjalnie ogłosiła to jednak pani dopiero kilka dni temu. Dlaczego tak późno?[/b]
Joanna Jóźwik (była reprezentantka Polski w biegu na 800 metrów): Były dwa powody. Po pierwsze, wcześniej obawiałam się do wypowiedzieć to na głos, bo czułam, że dopiero wtedy dojdzie do mnie, że ten etap jest definitywnie zamknięty. Po drugie, chciałam zakończyć karierę, gdy będę dokładnie wiedziała, czym będę się zajmować w kolejnych latach. Domyślałam się, że padnie mnóstwo pytań: "Asiu, co dalej?", a ja nie będę potrafiła na nie odpowiedzieć. Potrzebowałam czasu, by to wszystko sobie poukładać.
Czy w ciągu ostatniego roku pojawiły się myśli, by jednak zmienić decyzję i spróbować przygotować się do kolejnego sezonu?
Jesienią co prawda pojawiła się myśl, by trochę potrenować i wystartować jeszcze w jakichś zawodach na 400 metrów, ale nie przełożyłam tego na działania i nie byłam choćby na jednym treningu. Dopiero po roku odczułam chęć wyjścia na bieganie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawili argentyńscy piłkarze. Był tam też Messi
Przez ostatni rok odczuwała pani wstręt do sportu?
Byłam zmęczona wieloletnim reżimem treningowym i nie znałam życia bez codziennych treningów. Dopiero po roku przerwy doszło do mnie, że to jest nieodłączna część mojego życia. Podczas rocznych wakacji szukałam swojej nowej życiowej drogi.
Czy wie już pani, co będzie robić w życiu po zakończonej karierze?
Jestem dumna, że mogę odpowiedzieć na to pytanie i to wcale nie jednym zdaniem. Rozpoczęłam pracę jako dyrektorka kreatywna serwisu bieganie.pl, gdzie będę współprowadziła podcasty biegowe dla kobiet. Dodatkowo stworzyłam fundację, która jest na etapie pisania projektu, który chcemy realizować już jesienią tego roku. To projekt dla dzieci, głównie dziewczynek z mniejszych miejscowości. Przeszłam podobną drogę i dziś chcę wyciągnąć za uszy kolejne zdolne dziewczynki. Kolejna rzecz to szkółka motoryczna dla dzieci od szóstego roku życia, aby zachęcić je do uprawiania sportu, inspirować i sprawić, by dbały o swój organizm od najmłodszych lat.
Plany są ambitne. Mnie bardziej zastanawia pani rola w tym wszystkim. Zamierza pani aktywnie uczestniczyć w każdym projekcie, czy jednak zadowoli się pani rolą patronki tych przedsięwzięć?
W każdym z tych projektów będzie mnie bardzo dużo. Mam już dość odpoczynku i mocno biorę się za pracę. Już teraz jestem maksymalnie zaangażowana w każdy z pomysłów i zacieram ręce na myśl o nowych obowiązkach.
Wychodzi na to, że zamiast nieco zwolnić, pani po karierze jeszcze przyspieszy i będzie mieć więcej obowiązków niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie wyobrażam sobie, jak to jest, gdy ktoś orientuje się, że już nic w życiu nie musi robić. Moim zdaniem musi być najsmutniejsza rzecz na świecie. Nie chciałabym tak żyć i naprawdę nigdy nie marzyłam, by osiąść na laurach. Lubię uczucie, że ciągle muszę coś robić, by normalnie żyć. Zresztą wszyscy lekkoatleci po karierze wciąż muszą pracować. Nie jesteśmy jak piłkarze czy tenisiści.
Pani karierę sportową zakończyła ustawiona finansowa, czy dziś wszystko zaczyna pani zupełnie od zera?
Udało mi się zaoszczędzić trochę pieniędzy, a one pomogą mi teraz ruszyć z kopyta. W fundację czy szkółkę inwestuję swoje oszczędności.
Nigdy nie dokładała pani do swojej kariery?
Bywały momenty, gdy musiałam pożyczać pieniądze na szczoteczkę do zębów, czy dopłacić do czegoś, ale to były małe kwoty i dość krótkie okresy. Gdybym miała wykładać własne pieniądze na swoją karierę, to już dawno dałabym sobie z tym spokój. Wychodzę z założenia, że jeśli mam do czegoś dokładać, to będę to robiła tylko w przypadku dużego prawdopodobieństwa sukcesu. W sporcie nic nie da się przewidzieć, więc to kiepska rzecz do inwestycji. Mogłabym dopłacać do sportu tylko jeśli byłaby to dodatkowa pasja, a nie główne zajęcie.
Odczuwa pani strach przed rozpoczęciem zupełnie nowego życia?
Strach faktycznie był, gdy nie wiedziałam jeszcze, czy na świecie istnieje coś, co da mi taką satysfakcję, jak wyjazd na zawody i walka o medale. Zadawałam sobie to pytanie setki razy. W końcu odpowiedziałam sobie, że taką motywację do pracy może dać mi inspirowanie innych. Jeżeli zobaczę, że moja działalność będzie pozytywnie wpływała na innych, to będę miała takie skrzydła, że nie wiem czy zmieszczę je do mieszkania.
Jest pani spełnioną zawodniczką?
Nigdy nie stawiałam sobie wysokich celów, nie myślałam o medalach na igrzyskach, czy mistrzostwach świata. Nie wiem, czy to wynika z mojej przesadnej skromności, z którą walczę, czy może z czegoś innego. Jestem spełnionym sportowcem, bo osiągnęłam więcej niż oczekiwałam. Byłam na wszystkich najważniejszych zawodach lekkoatletycznych i kończyłam rywalizację w nich na wysokich miejscach. Medal z igrzysk, czy mistrzostw świata, nie jest najważniejszy. Przez całe życie robiłam to, co kocham i jestem szczęśliwa.
Czy zeszłoroczna decyzja o zawieszeniu startów to efekt właśnie chłodnej analizy, czy jednak decyzja była wymuszona kolejną kontuzją?
W zeszłym roku postanowiłam jeszcze raz spróbować kontynuować karierę, pojechałam na obóz i doznałam kontuzji. To był dla mnie jasny znak, że mój organizm już nie chce trenować. Doznałam tendinopatii ścięgna achillesa i uznałam, że trzeba słuchać własnego ciała.
Treningi z tą kontuzją były niemożliwe?
Mogłabym trenować, ale wiedziałam, że nie mam szans walczyć o pobicie swoich najlepszych wyników. Przeciętność na tym etapie zupełnie mnie nie satysfakcjonowała. Jak biegać zawodowo, to tylko na wysokim poziomie. Dlatego odpuściłam.
Poważne kontuzje przewijały się praktycznie przez całą pani karierę. Który uraz wspomina pani najgorzej?
Faktycznie było ich mnóstwo, a najgorszym było oczywiście zmęczeniowe złamanie krętarza kości udowej. To bardzo poważna kontuzja, nigdy jeszcze nie opisana w literaturze fachowej, więc lekarze nie wiedzieli, co ze mną zrobić. W każdej pozycji czułam ból, nie mogłam spać i bywało, że płakałam całe dnie. Po tej kontuzji wracałam do zdrowia przez dwa lata. Oprócz tego miałam naderwany mięsień pośladkowy średni, również zmęczeniowo. Doznałam praktycznie wszystkich możliwych kontuzji w obrębie biodra. Poza tym miałam kontuzje związane z piętą, ścięgnem achillesa, kaletkami, kolano biegacza w lewej i prawej nodze. To nie są dla mnie przyjemne wspomnienia.
Sporo jak na 16 lat kariery. Zdarzały się pani w ogóle momenty, w których nic panią nie bolało?
Mówimy o pojedynczych treningach i przygotowaniach do igrzysk w Rio. Wtedy faktycznie nic mnie nie bolało i biegało mi się fantastycznie. Jeśli mówimy o karierze, to myślę, że 70 procent czasu walczyłam z bólem i zaciskałam zęby, by w ogóle trenować.
Co pomaga najbardziej w ciągłej walce z bólem?
Środki przeciwbólowe, ale przede wszystkim cel i motywacja. To strasznie męczące, ale trzeba sobie wmówić, że jak boli, to trzeba robić wszystko, by nie bolało jeszcze mocniej. Przed igrzyskami w Tokio walczyłam z kontuzją kaletek. W 2021 roku wygrałam z Patrykiem Dobkiem World Relays, a potem miałam półtora miesięczną przerwę, podczas której mogłam biegać tylko w wodzie.
To prawda, że przez jakiś czas trenowała pani także z pękniętą kością udową?
Zmagając się z tą kontuzją, w 2017 roku pobiegłam w Toruniu halowy rekord Polski.
Nie bolało?
Brałam wtedy mocne leki przeciwbólowe. Miałam to szczęście, że bolało głównie, gdy biegałam. Gdy kładłam się do łóżka, ból był znacznie mniejszy.
Zadawała pani sobie pytanie, dlaczego tak często urazy przytrafiają się akurat pani?
Rozumiałam, że taki mam organizm. Zdawałam sobie sprawę, że jestem bardziej narażona na urazy niż inni.
Gdy ruszały przygotowania do kolejnego sezonu, w pani głowie pojawiało się pytanie, jaka kontuzja przytrafi się tym razem?
Za każdym razem ruszałam z czystą kartą i byłam przekonana, że poprzednia kontuzja była już moją ostatnią w karierze. Z każdej kontuzji wyciągałam naukę i pamiętałam, by robić więcej ćwiczeń prewencyjnych. To jednak nie działało, bo zwykle chwilę później doznawałam innej kontuzji. Teraz to mnie śmieszy.
Wróćmy jeszcze do zmęczeniowego pęknięcia kości uda. Przyznała się pani, że wracając do zdrowia, wpadła pani w depresję. Było aż tak źle?
Przez bardzo długi czas nie wiedzieliśmy, co mi jest, nie wiedzieliśmy, jak to leczyć, a rekonwalescencja trwała zdecydowanie za długo. W tym czasie pojawiły się myśli, że to może już koniec, że noga będzie mnie boleć do końca życia. Wielu ludzi było przy mnie, gdy były sukcesy, ale gdy miałam problemy, to większość z nich zerwała kontakt, a ja zostałam z kontuzją praktycznie sama. To spowodowało, a właściwie pogłębiło mój smutek. Na szczęście okazało się, że ze wszystkiego można się wylizać.
Zastanawiała się pani, czy sport w pani życiu więcej rzeczy dał, czy jednak więcej odebrał?
To trudne pytanie, ale patrząc na to wszystko co zdobyłam, to zdecydowanie więcej dał. Byłam na wielu fantastycznych zawodach, poznałam mnóstwo ciekawych osób, sport poprawił moją pewność siebie, dał możliwość zwiedzenia prawie całego świata.
Nie żałuje pani, że nie udało się zrealizować marzeń o studiach z architektury wnętrz, czy psychologii?
Nie sądzę, bym po architekturze wnętrz przeżyła takie emocje jak podczas sportowej kariery. Nie pojechałabym na igrzyska, nie występowała przed 60 tysiącami ludzi na stadionie, a setkami milionów przed telewizorami. Z tego powodu nigdy nie zapomnę igrzysk w Rio i tego zaskakującego spokoju oraz radości, jaki towarzyszył mi podczas tego startu. Sport jest przez chwilę i do sportu nie da się wrócić, a do architektury zawsze można wrócić i to jest chyba argument, którego nic nie przebije.
Na igrzyskach w Rio przegrała pani medal z trzema kobietami ze znacznie podwyższonym poziomem testosteronu, które kilka lat później zostały wykluczone ze sportu. Zawsze mówiła pani o tym ze spokojem i specjalnie nie protestowała. Tak łatwo było się z tym pogodzić?
Wiedziałam jakie są zasady, a żałować można jedynie, że taka sytuacja przytrafiła się akurat w momencie mojej najwyższej formy. Szybko wytłumaczyłam sobie, że medal olimpijski nie był dla mnie. Uznałam, że wolę żyć spokojniej, bez frustracji i pogodziłam się z tym faktem.
Wychowała się pani w maleńkiej wiosce na Podkarpaciu, a trenować bieganie zaczęła pani dopiero jako 15-latka. Miała pani kompleks dziewczyny ze wsi?
To było głównie w mojej głowie, musiałam mocno z tym walczyć, ale z czasem zrobiłam z tego atut. W pierwszych latach treningów nie miałam lekko, bo koleżanki z grupy treningowej mocno mi dokuczały. Dzisiaj się z tego śmieję, bo przecież te dziewczyny, które myślały o sobie z taką wyższością, wychowywały się nie w żadnej metropolii, ale w Stalowej Woli. Teraz wiem, że po prostu musiały się czegoś przyczepić, bo po zaledwie 2-3 miesiącach treningów wygrywałam z nimi bez większych problemów. Szukały innych słabych punktów i dlatego zaczęły mi dokuczać. Wydaje mi się, że dzięki tym doświadczeniom miałam tak dużo motywacji w trakcie kariery.
Co by było, gdyby została pani na wsi?
Na pewno nie osiągnęłabym tak dużo i zapewne miała nieco zawężoną perspektywę patrzenia na świat.
Mówiła pani, że zamierza pani wciąż biegać tyle, że amatorsko. Ma pani jakieś plany startowe?
Półmaratony, czy maratony na pewno nie są dla mnie, ale myślę, że będę pojawiała się podczas krótszych biegów ulicznych. Mam też nadzieję, że może uda się jeszcze kiedyś wyjechać z moją byłą grupą treningową do Portugalii. Ja poleciałabym tam jednak przede wszystkim dla towarzystwa i trenowała z nimi raz dziennie. Ostatnio zafascynowała mnie jazda rowerem, może w przyszłości sprawdzę się w triathlonie czy duathlonie. Myślę też o dokształceniu się pod kątem trenerskim, by prowadzić kiedyś amatorów. Planów na życie po karierze mam naprawdę sporo, więc nudzić się nie będę.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Przewaga Igi Świątek maleje. Zobacz najnowszy ranking
Kubacki wysłał wiadomość Granerudowi