Zdradza kulisy współpracy ze Swobodą. "Czasem obydwie mamy siebie dosyć"

Ewę Swobodę pierwszy raz zobaczyła, gdy nasza sprinterka miała 12 lat. - Od razu zwróciłam uwagę na jej talent. Nie przypuszczałam jednak, że osiągnie tak dużo - mówi trenerka wicemistrzyni świata na 60 metrów Iwona Krupa.

Mateusz Puka
Mateusz Puka
Ewa Swoboda i Iwona Krupa Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / Na zdjęciu: Ewa Swoboda i Iwona Krupa

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy na początku sezonu wierzyła pani, że Ewa Swoboda faktycznie może zostać medalistką halowych mistrzostw świata w Glasgow?

Iwona Krupa, trenerka Ewy Swobody i kadry narodowej: Oczywiście, że wierzyłam. Całe przygotowania i mała liczba startów w sezonie halowym była ustawiona właśnie z myślą o zdobyciu medalu mistrzostw świata. Gdy leciała do Glasgow, Ewa miała drugi wynik na świecie, więc to oczywiste, że taki sukces wydawał się bardzo prawdopodobny. Widziałam, w jakiej dyspozycji była na treningach i choć może byłam pewna, to za duże słowo, ale bardzo mocno wierzyłam w sukces.

Z pani słów wynika, że same mistrzostwa były dla pani dość spokojne.

To tylko tak brzmi. Każdy start Ewy, czy to w eliminacjach, półfinałach, czy finale, był dla mnie dużą dawką stresu. Staram się tego nie pokazywać, bo mogłabym w ten sposób niekorzystnie wpłynąć na zawodniczkę. Trzymam się mocno aż do momentu pożegnania się z Ewą. Ona idzie wtedy do tzw. call roomu, a ja na trybuny. Gdy wychodzi do swojego biegu, serce przyspiesza mi niesamowicie.

ZOBACZ WIDEO: "Awaria transmisji". Ludzie przecierali oczy ze zdumienia

Czy to oznacza, że takie mistrzostwa to dla trenera zawodnika tej klasy to czas nieprzespanych nocy?

Podczas takich zawodów myśli jest bardzo dużo. Mówimy o ściganiu się na 60 metrów, a na tak krótkim dystansie nie ma miejsca na błędy. Wszystko się może zdarzyć.

Przed finałem zrobiła pani "rachunek sumienia"? Pojawiały się myśli, że coś w treningu można było zrobić lepiej?

Na samych zawodach już się o tym nie myśli. Nie ma to żadnego sensu.

Jaką zawodniczką do prowadzenia jest Ewa Swoboda? Wszyscy znamy jej wyjątkowy styl poza bieżnią, ale jaka jest podczas treningów?

Teraz pracuje się z nią fantastycznie. Jest w pełni świadoma, pracowita. Ona już doskonale wie, o co walczy, więc nie trzeba z nią dużo rozmawiać, czy dodatkowo motywować. Czasem zdarzają się treningi, kiedy próbuje negocjować. Chodzi nawet nie o samą długość treningu, ale po prostu namawia mnie, by pobiec inne odcinki, zmienić nieco ich układ. Czasem lubię sobie z nią tak pogadać i wiem, że to ważne.

Ulega jej pani w takich momentach?

W listopadzie i grudniu zdarza mi się wejść w takie negocjacje i czasami dam się namówić na delikatną korektę planu. Kiedy jednak sezon wkracza w decydującą fazę, a do zawodów zostaje coraz mniej czasu, to nie ma żadnych negocjacji i na każdym treningu realizujemy sto procent planu. Ewa zresztą doskonale to rozumie, a w tym roku już nawet w grudniu nie próbowała nic zmieniać.

Kiedyś Ewa Swoboda nie była aż tak zdyscyplinowana?

Ona po prostu dorosła i dziś już doskonale zdaje sobie sprawę, o co walczy.

Co pani poczuła, gdy usłyszała, jak Ewa Swoboda w telewizji zadeklarowała, że wasza umowa obowiązuje do końca kariery, a ona nie wyobraża sobie, by mogła kontynuować bieganie z innym opiekunem. Na tak wysokim poziomie to bardzo rzadko spotykana deklaracja.

Wiele razy słyszałam już od niej takie deklaracje i jest to bardzo miłe. Czasem nawet zastanawiam się, jak ja będę za te parę lat wyglądać i funkcjonować. Nasza współpraca jest jednak bardzo wdzięczna i czerpię z niej dużą przyjemność.

Nie macie słabszych momentów, w których myślicie, że to nie ma sensu?

Oczywiście, że czasem obydwie mamy siebie dosyć. To jednak normalne, bo spędzamy ze sobą ponad 200 dni w roku. Jeździmy wspólnie na zgrupowania, widzimy się dwa razy dziennie na treningach. Funkcjonujemy jednak w takim układzie bardzo dobrze, a co ważniejsze - odnosimy sukcesy.

Gdzie w takim razie jest granica możliwości Ewy Swobody?

Proszę mi wierzyć, że mamy jeszcze rezerwy w treningu. Cały czas robimy postępy, a ja widzę jeszcze elementy do poprawy. Nie celuję w konkretny wynik, bo patrzę głównie na możliwości organizmu Ewy w konkretnym okresie.

Obserwuję wasz duet i jest pani dla Ewy bardziej jak mama, a nie koleżanka. Wyznaczyła pani granicę?

Jestem przede wszystkim trenerem. Ewa ma mamę w domu, ale oczywiście podczas zgrupowań zdarza mi się jej matkować, ale nie ma w tym chyba nic dziwnego. Z kolei nie toleruję relacji koleżeńskich z zawodnikami. Wiadomo, że rozmawiamy też na prywatne tematy, ale jest w tym wszystkim obustronny szacunek.

Mam wrażenie, że w trakcie ostatniego roku jedynym problemem było dla was zamieszanie z natrętnym Sebastianem Urbaniakiem, który przy każdej okazji stara się uprzykrzyć życie zawodniczki. Pani też to przeżywała? Sytuacja miała wpływ na formę Swobody?

Denerwowałam się z tego powodu, tak samo jak Ewa. To oczywiste, że takie sytuacje wpływają na psychikę Ewy. Gdy organizm jest w takim stanie, to nie jest w stanie trenować na najwyższym poziomie. Gdy pojawiały się kolejne informacje, to było nam smutno.

Mam jednak wrażenie, że zwykle na waszych treningach jest jednak bardzo wesoło.

Zgadza się. Obie lubimy żartować i bardzo pasuje nam taki styl pracy. Atmosfera w trakcie zajęć wpływa pozytywnie na efektywność treningu, więc nie widzę żadnego problemu, by trochę się pośmiać.

Po raz pierwszy zobaczyła pani Ewę Swobodę na treningu, gdy miała ona 12 lat. Przeczuwała pani, że osiągnie aż tak dużo?

Od razu wiedziałam, że mam do czynienia z niesamowitym talentem. Zadziałał instynkt trenera. Sama byłam zawodniczką, występowałam podczas mistrzostw Polski. Wystarczyło, że zobaczyłam, jak się porusza, jak biega. Pamiętam, że zwróciłam uwagę na jej szybkość i tzw. szybką stopę. Rzadko spotyka się młodego zawodnika, po którym aż tak bardzo widać predyspozycje do zawodowego uprawiania sportu. To był wielki talent i Ewa zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie. Oczywiście wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że zdoła osiągnąć aż tak wiele.

Czy pracując jako nauczyciel wychowania fizycznego i trenując młodzież w Żorach miała pani ambicję, by kiedyś wychować zawodnika, który będzie w stanie zdobywać medale mistrzostw świata?

Szczerze mówiąc nie widziałam się w tej roli. Uważałam, że wielki świat mnie przerasta. Wszystko działo się jednak naturalnie. Trenujemy razem już 14 lat, a już w pierwszym roku naszej współpracy Ewa podbiła ówczesny rekord Polski młodziczek. Trenowała wtedy trzy razy w tygodniu. Razem wchodziłyśmy w wielki sport. Prowadziłam wcześniej wielu zawodników, ale żadnego na takim poziomie.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Skrzyszowska: Nie widzę u siebie limitów
Ujawnił, ile pieniędzy dostał za złoto

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×