Adam Kszczot: "Kocioł czarownic" się odczarował. Koledzy z zagranicy są pod wrażeniem

Newspix / Michał Chwieduk/Fokusmedia / Na zdjęciu: Adam Kszczot
Newspix / Michał Chwieduk/Fokusmedia / Na zdjęciu: Adam Kszczot

- "Kocioł czarownic" się odczarował i mamy w końcu piękny stadion lekkoatletyczny. Moi koledzy z zagranicy są pod wrażeniem. Jest duży odzew, mówią, że wygląda to super - zdradza w rozmowie z WP SportoweFakty Adam Kszczot.

W tym artykule dowiesz się o:

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Irytował się pan czasem, kiedy patrzył na Stadion Narodowy? A może nadal czasem się pan irytuje?

Adam Kszczot, dwukrotny wicemistrz świata w biegu na 800 metrów: Oczywiście, kiedy ogłoszono, że na tym obiekcie nie będzie tartanowej bieżni, rozczarowanie było wielkie. Z drugiej strony wiele rzeczy można na Narodowym zrobić właśnie dzięki temu, że tego tartanu tam nie ma. Nie mam z tym problemu. A już na pewno nie teraz, bo właśnie odczarował się nam "kocioł czarownic" i mamy tam piękny stadion lekkoatletyczny. Już się hucznie zapowiada, że to będzie nowy Stadion Narodowy, tyle że dla lekkoatletyki. Bardzo mi się to podoba i to jest fair.

Mocno wierzę, że w tak dużej aglomeracji miejskiej będzie dużo chętnych, żeby przyjść i zobaczyć lekkoatletykę na światowym poziomie. Już teraz Chorzów aspiruje do organizacji mistrzostw Europy w 2022 roku. Mam nadzieję, że je otrzyma.

To pierwszy duży i nowoczesny stadion lekkoatletyczny w Polsce, a tymczasem w ostatnich latach zbudowano w naszym kraju wiele pięknych obiektów piłkarskich i hal sportowych. Nie ma pan poczucia, że jeśli chodzi o infrastrukturę, lekkoatletyka była dyskryminowana? Że omijał ją ten skok cywilizacyjny? I to mimo że reprezentanci tej dyscypliny przywozili wiele medali igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata.

Za jeden ładny stadion piłkarski można było zbudować wiele małych lekkoatletycznych stadionów treningowych. A tego nam najbardziej brakuje. Nie wielkich, widowiskowych obiektów, bo te są - w Bydgoszczy, a teraz też w Chorzowie. W Sopocie i w Toruniu są dwie świetne hale, w których można rozłożyć tartan, w Krakowie i w Łodzi też by się zmieścił. A tych małych stadionów nie ma. W Łodzi, w której mieszka 700 tysięcy ludzi, jest jeden tartanowy obiekt czterystumetrowy, w zasadzie bez trybuny, tylko z trybunami przenośnymi. A powinny być trzy, cztery takie obiekty, żeby ludzie mogli przyjść i trenować, żeby można było jeszcze bardziej rozpowszechniać bieganie. Można by tam realizować świetne projekty, zaangażować świetnych ludzi.

W Hiszpanii na miejskim stadionie w małej Segovii, przy której Piotrków Trybunalski jest metropolią, codziennie od 17 do 19 są zajęcia dla rodzin. Rodzice, kilka grup wiekowych dla dzieci, kilku trenerów. Wszyscy trenują na jednym obiekcie i mają z tego radość. W Polsce takiego podejścia do sportu brakuje. Kluby, które dzierżawią stadiony od samorządów, często urządzają sobie prywatę i nie wpuszczają amatorów.
W moim klubie mamy w ciągu dnia 300-500 dzieciaków na treningu. To robi wrażenie, kiedy widzi się pełną halę trenujących dzieci.

Czyli brakuje bardziej zdecydowanego wprowadzenia lekkoatletyki "pod strzechy"?

Z mojego samolubnego punktu widzenia fajnie by było, gdyby w Polsce powstało kilka "lekkich" hal z okólną bieżnią, żeby można było tam trenować zimą. Gdyby podzielić Polskę na cztery części i w każdej z nich postawić dwie takie hale, to by wystarczyło, żeby prawie z każdego miejsca w kraju dojechać na taki obiekt w nie więcej niż dwie godziny i zrobić trening. Jeżeli pełnowymiarowa hala jest tylko w Spale, mamy problem, bo jest ona przeładowana. A i tak nie każdy może przyjechać, dla wielu jest za daleko.

Chciałbym, żebyśmy wychodzili do ludzi z małymi otwartymi obiektami, cztery do sześciu torów. Niech one będą w dużych ośrodkach miejskich, niech będą tam trybuny na 1000-2000 osób. Tam mogłyby się odbywać świetne małe zawody dla młodych lekkoatletów, w których uczestniczyłyby setki młodych kandydatów na sportowców, albo setki amatorów.

W każdym mieście jest dostatek boisk do piłki nożnej, a niedostatek miejsc, w których można uprawiać inne dyscypliny. A lekkoatletyka jest fajna dlatego, że do pewnego momentu trening jest ogólnorozwojowy, nie ma specjalizacji. Trochę nam tej ogólnorozwojówki u najmłodszych teraz brakuje. Kiedyś dzieciaki załatwiały sprawę same - nie było komputera, komórki, więc biegało się cały dzień po podwórku albo po boisku. Przyszła matka, zlała tyłek, wzięła za ucho na obiad, a potem i tak wychodziło się znowu i biegało do wieczora.

ZOBACZ WIDEO "Biegacze" - opowieść o przekraczaniu barier

Ja pamiętam, że w szkole podstawowej jednym z najważniejszych punktów tygodnia był SKS.

O, SKS! W mojej małej wiosce jedyną atrakcją było jechać siedem kilometrów rowerem do szkoły właśnie na SKS. W sobotę też były zajęcia dodatkowe, jechało się tam w czasie wolnym, jak jeszcze nie było nic do zrobienia w polu. Najpierw była siatkówka, potem koszykówka, piłka nożna, piłka nożna z inną kategorią wiekową. Pod koniec takich zajęć łapały już skurcze, nie dało się biec. Poza tym w tamtym czasie zaczynałem już treningi lekkoatletyczne. Jakie zajęcia były, na takie się chodziło. W każdych uczestniczyło się chętnie, mimo braku infrastruktury, bo przy szkole mieliśmy bardzo starą halę, stadion piłkarski też taki sobie. Gdyby ta infrastruktura wyglądała trochę lepiej, mielibyśmy więcej dzieciaków w sporcie. Nie chodzi przecież o chałupnicze wykuwanie talentów, nie chodzi o to, żeby mówić jak mieliśmy źle, a mimo tego nam się udało. Działajmy tak, żeby inni mieli dobry start w sport.

Żeby idolem dla takich dzieciaków nie była...

... trenująca pod mostem Anita Włodarczyk.

Też, ale ja chciałem powiedzieć, żeby nie był nim streamer gry "Minecraft", a ktoś taki jak Adam Kszczot.

Żeby tak było, rodzice muszą mieć motywację do "zarażenia" dzieci sportem. A jaką oni mają motywację, jak muszą jechać 40 minut przez korki, żeby zawieźć syna czy córkę na trening? Droga do szkoły i ze szkoły, na trening i z treningu, do tego na inne zajęcia dodatkowe. Razem daje to jakieś 6 godzin spędzonych tygodniowo w samochodzie za dużo. Rodzic woli już, żeby dziecko usiadło przy komputerze i dało mu święty spokój.

Dla dziecka nie jest też atrakcją iść i biegać w parku. Dla nas, dla dorosłych, tak. Jest jakąś odskocznią od codzienności. Ale dziecka nie zachęcisz, jeśli powiesz "chodź synek, pobiegamy w parku". A kiedy zamiast do parku można by było je wziąć  na niewielki miejski obiekt, pokazałoby się jak inni startują, uprawiają różne dyscypliny, odbiór byłby zupełnie inny. Kiedy ja pierwszy raz pojechałem na 400 metrowy stadion lekkoatletyczny, byłem pod wielkim wrażeniem. Do tej pory ten stadion pamiętam.

A jakie wrażenie zrobił na panu nowy Stadion Śląski?

W niczym nie odbiega od europejskich standardów. Można go porównać do stadionu w Londynie, na którym odbyły się ostatnie mistrzostwa świata. Z punktu widzenia zawodnika wszystko jest we właściwym miejscu, w każde ważne dla nas miejsce można dotrzeć łatwo i szybko. Swoją formą obiekt zdaje się "otulać" zawodnika, przez co przyjemnie jest tam przebywać. Świetne, naprawdę świetne miejsce.

Od niedawna jest pan członkiem komisji zawodniczej IAAF. Mówiłeś już kolegom z tej komisji, że mamy obiekt, na który niedługo przyjadą na mistrzostwa Europy czy świata?

Tak, rozmawialiśmy o tym. Już kiedy opublikowano zdjęcia, spotkałem się z dużym odzewem, generalnie w stylu "Wow, ale macie fajny stadion". Doświadczeni zawodnicy, którzy startowali na wielu różnych obiektach, mówią, że ten w Chorzowie wygląda super.

Myśli pan, że zdąży tam wystartować jako zawodnik na ważnej lekkoatletycznej imprezie?

Mam nadzieję, że na mistrzostwach Europy w 2022 roku.

Pana utytułowany rywal David Rudisha kilka dni temu wzburzył się, gdy zobaczył obrazki z Maratonu Warszawskiego. Nie podobało mu się, że gdy jego rodaczka Recho Kosgei opadła z sił, zbyt długo musiała czekać na pomoc.

Wszystko zależy od tego, czy chciała skończyć bieg. Nie można wieszać psów na organizatorach, bo gdyby obsługa wbrew jej woli zabrała ją z trasy, wtedy mogłaby narzekać, że nie pozwolono jej ukończyć maratonu, mimo że chciała to zrobić.

Przy okazji chciałbym zaapelować do biegaczy-amatorów, żeby się badali. W każdym dużym maratonie od czasu do czasu zdarzają się zgony uczestników. Bierze się to stąd, że ludzie się nie badają, startują nieprzygotowani. Wbrew logice niektórzy zaczynają starty w biegach od maratonu, bo "co, ja nie przebiegnę?". Niejednokrotnie kończy się to źle, głównie właśnie przez to, że uczestnicy nie sprawdzają swojego stanu zdrowia, a badań przesiewowych nie ma. Warto się dokładnie badać przed takimi startami, bo nawet jak idziemy do lekarza internisty, to EKG nie zawsze wszystko nam powie.

Ostatnio dołączył pan do dość wąskiego grona polskich sportowców, którzy byli gośćmi w programie Kuby Wojewódzkiego. Jak wrażenia?

Pozytywne. Trzeba pamiętać, że to program rozrywkowy i ciężko jest w nim przekazać jakieś ważne treści, on czemu innemu służy. Ja jestem zadowolony, bo kilka istotnych kwestii, choć ubranych w żart, zostało poruszonych. Wiem, że dużo ludzi mnie oglądało, bo teraz odbieram bardzo pozytywną dawkę popularności. Mam nadzieję, że dzięki temu występowi trochę ludzi wstanie z sofy i zacznie się ruszać.

Co skłoniło pana do przyjęcia zaproszenia? Wiem, że pojawiło się nie po raz pierwszy, a poprzednim razem pan odmówił.

Pierwsze pojawiło się kilka lat temu, tylko wtedy nie uważałem, żeby było mi to do czegokolwiek potrzebne. Teraz, jako dwukrotny medalista mistrzostw świata, stwierdziłem, że jest dobry czas i mogę się pokazać u Kuby Wojewódzkiego. Zaspokoiłem pewne swoje ambicje, więc mam czas i przestrzeń, żeby być bardziej obecny w mediach.

A z tym Ferrari Wojewódzkiego w końcu pan wygrał, czy przegrał?

Był remis. 1-1.

Źródło artykułu: