Marcin Lewandowski podtrzymuje opinię o dopingowiczach. "Tacy oszuści są dla mnie nikim"
Marcin Lewandowski po przyłapaniu Kipyegona Betta na dopingu nazwał go "frajerem". Polski biegacz kontynuuje wątek i ujawnia, że to zaledwie jeden z wielu przypadków. - Widzę, jak łapią menedżerów czy trenerów z torbami, w których jest EPO - mówi.
Nasz rodak w rozmowie z "Faktem" podtrzymuje ostre słowa. 31-latek zapewnia, że jego wpis nie powstał pod wpływem emocji. - To nie był impulsywny wpis. Tak chciałem napisać, bo takich ludzi w ogóle nie szanuję. Niech o tym wiedzą moi rywale, ale też kibice, że tacy oszuści są dla mnie nikim - mówi były mistrz Europy w biegu na 800 metrów.
Lewandowski jest zwolennikiem bardzo restrykcyjnych przepisów antydopingowych. Polak jest nie tylko za dożywotnią dyskwalifikacją, ale także karaniem koksiarzy więzieniem. Następnie dodaje, że Bett to zaledwie jeden z wielu takich przypadków.
- Wielu ludzi się koksuje. Nie mogę podać nazwisk, dopóki się ich nie złapie. Jestem pewien paru nazwisk. Biegam z nimi i wiem, że nie są czyści. Widzę, jak łapią menedżerów czy trenerów z torbami, w których jest EPO, a oni mówią, że to nie dla zawodników, lecz w celach prywatnych i sprawa jest umarzana. To przykre. Powinny być bardziej zaostrzone zasady dyskwalifikacji. Nie tylko dla zawodników, ale i dla działaczy - przyznaje.
Polski biegacz sam ucierpiał z powodu Kenijczyka, bo w 2017 roku był pierwszym, który nie awansował do finału MŚ. 31-latek sam mówi, że wtedy był w świetnej formie i mógł powalczyć o medal.
ZOBACZ WIDEO Justyna Święty-Ersetic o wymarzonym 2018 roku. Zdradziła też kulisy wyjątkowej sesji zdjęciowej