Paweł Wojciechowski. Człowiek z polotem

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Jaki ból doskwiera tyczkarzom?

Plecy, nadciągnięte łydki, uda. W naszej konkurencji rozpędzone ciało zderza się z dołkiem i każdy błąd, minimalne odchylenie od normy, boli. Praca z fizjoterapeutą nauczyła mnie, jak radzić sobie z bieżącymi problemami. Czasem po treningu spędzam nawet trzy godziny na tym, żeby doprowadzić ciało do odpowiedniego stanu.

Karol Bielecki: Organizm wystawił mi rachunek

Zdarza się panu startować na tabletkach, blokadach?

Dziś już nie. Wbicie blokady w kolano to najgorsze, co można zrobić. Ja w ogóle mam to szczęście, że nigdy - poza złamaniem kości - nie byłem operowany. Miałem na przykład problem z kolanem skoczka, czyli bolesnym zapaleniem więzadła rzepki. Każdy kolejny lekarz chciał mnie kłaść na stole operacyjnym, ale szukałem tak długo, aż znalazłem ludzi, którzy wyciągnęli mnie z tego bez zabiegu. Dla mnie słowo "nieuleczalne" nie istnieje. Po prostu trzeba zaufać odpowiednim osobom. Kiedyś przecież usłyszałem, że wyląduję na wózku.

Kiedy dowiedział się pan o Chorobie Scheuermanna?

W 2008 roku po mistrzostwach świata pojawił się ból w kolanie. Odwiedzaliśmy kolejnych lekarzy, szukaliśmy przyczyny. Okazało się, że mam popękane kręgi w okolicach przejścia odcinka piersiowego w lędźwiowy. Wszyscy w domu byli przerażeni. Usłyszałem, że to nieuleczalna choroba i wysiłek fizyczny jest niewskazany. Zacząłem szukać. To chyba taka typowa przypadłość Polaka, że szuka tak długo, aż ktoś mu powie: "Stary! Wszystko będzie w porządku". I ja wreszcie usłyszałem: "Paweł, pomogę ci. Trenuj, wzmocnij plecy i wszystko będzie w porządku. Pamiętaj tylko, że musisz to robić do końca życia". Pomogło. Nie zamierzam przestać.

Może być tak, że odczuje pan to za kilkanaście lat?

Każdy sportowiec doprowadza swój organizm do granic możliwości i ten wysiłek kiedyś musi wyjść. Zazwyczaj przytrafia się to jednak osobom, które przestają uprawiać sport. Ci, którzy wciąż starają się wyglądać jak atleci, nie mają problemów. Sport to zdrowie, tylko nie wolno przestać go uprawiać. Odejdę więc jako sportowiec.

Zapisałem sobie taki wniosek: "Łatwiej złamać tyczkę niż Pawła Wojciechowskiego".

Złamana tyczka nigdy nie złamała mnie i tego się trzymajmy.

Miał pan kiedyś kłopoty z nadwagą?

W najgorszym momencie kariery ważyłem 95 kg. Kiedy zdobywałem mistrzostwo Europy, waga pokazała 86 kg, a dziś mniej więcej 90 kg. To dobry wynik. Wiadomo, że podczas zawodów muszę coś zostawić na bieżni. Na razie skaczę z taką wagą, przed mistrzostwami świata ją zmniejszę. To będzie bomba, bo jak się ma mniej do wyniesienia w górę... Wiadomo, matematyka. Jedzenie nie jest już problemem. Fast foody odstawiłem dawno temu. A słodycze? Wiem, kiedy mogę sobie pozwolić na ciastko do kawy. Mam konkretną dietę. Muszę dostarczać organizmowi wszystkiego, czego potrzebuje. Nie chcę mieć sobie nic do zarzucenia.

Myśli pan sobie czasem: "Paweł! Napisałeś kawał niezłej historii".

Widzę to, ale moja historia jeszcze się nie skończyła. Jestem ambitny i wiem, że wciąż brakuje w niej najważniejszego medalu. Chcę więcej. W Londynie i w Rio schrzaniłem robotę.  Ciągle też jestem niezadowolony, że nie skoczyłem 6 metrów. Wiem, że mnie na to stać.

To refren, który wraca od lat.

Ludzie mogą mówić: "O, ten znowu gada". No a jak zacznę mówić, że marzę o 5,90 m i wreszcie je skoczę, to co? Mam zakończyć karierę, iść do domu? Ja chcę 6 metrów, chcę więcej, chcę 6,17 m! Skoro ktoś kiedyś tyle skoczył, to znaczy, że się da. Wszystko jest możliwe.

Lubię mieć cel, muszę mieć cel. Wtedy po każdym upadku będę wstawał, bo wiem, że on na mnie czeka. Po igrzyskach w Rio, gdzie byłem dobrze przygotowany i odpadłem w eliminacjach, miałem strasznego doła. Myślałem, że się już nie pozbieram i nie będę dalej skakał. Minęły jednak dwa miesiące i powiedziałem sobie: "Bierz się do roboty!". Jestem sportowcem, tego nie da się ukryć. Bez treningu i bez sportu nie przeżyję.

Miał pan w życiu inne możliwości niż tyczka?

Nie. Poszedłem na pierwszy trening w wieku dziewięciu lat. Wiadomo, że wówczas nie była to moja decyzja, ale liznąłem trochę sportu i już wiedziałem, że chcę to robić. Inne moje hobby nigdy nie mogłyby stać się pracą. Z wędkarstwa przecież nie wyżyję, musiałbym chyba zamieszkać samotnie nad jeziorem. Sport to zarówno przyjemność, jak i praca, która zapewnia mi byt.

Walcząc z kontuzjami nie myślał pan, że warto mieć plan rezerwowy? Tyczkarz Łukasz Michalski ma dziś 30 lat i jest lekarzem.

On w tym zawodzie widział siebie od małego. Zrobił w sporcie tyle, ile mógł, i poszedł własną drogą. Szacunek, oby więcej takich ludzi. Ja skaczę o tyczce tak długo, że nie wyobrażam sobie innego Pawła Wojciechowskiego. Nigdy nie widziałem innej drogi, którą mogę pójść. Wiem, że po zakończeniu kariery chcę zostać w sporcie: może jako trener, może jako menadżer albo organizator zawodów.

Jakub Krzewina: Hejt po mnie spływa -->

To wszystko podróże, a pan przecież powiedział kiedyś, nie widzi sensu oglądania Jezusa w Rio, skoro taki sam stoi w Świebodzinie.

Polska mi się podoba. A jeśli coś mi się podoba, to po co zostawiać to za sobą? Dziś sytuacja jest o tyle inna, że mam żonę i podróżujemy razem. Jest łatwiej. To trochę tak, jakbym zabierał dom ze sobą.

Długo jesteście razem?

Od 2010 roku. Odkąd z nią jestem, zaczęły się moje sukcesy.

Prostowała pana, kiedy pokusy pchały na złą drogę?

Oczywiście, że tak. Ola była zawsze pierwszym głosem rozsądku w moim życiu. Mówiła: "Chłopie, uczyć się nie chcesz, to bierz się za robotę!". Chyba dobrze trafiłem.

Autor na Twitterze:

Czy Paweł Wojciechowski zdobędzie w tym roku medal mistrzostw świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×