Marek Plawgo: Wunderteam na miarę naszych czasów

PAP/EPA / Paweł Skraba / Na zdjęciu: reprezentacja Polski na drużynowych mistrzostwach Europy
PAP/EPA / Paweł Skraba / Na zdjęciu: reprezentacja Polski na drużynowych mistrzostwach Europy

- Nawet, gdybyśmy nie przywieźli z Kataru żadnego medalu, to reprezentację powinniśmy rozliczać dopiero za wynik na igrzyskach. Mamy jednak w kadrze mocne nazwiska. Wierzę, że sukcesów nie zabraknie - mówi medalista mistrzostw świata, Marek Plawgo.

Kamil Kołsut, WP SportoweFakty: Polacy zostali drużynowymi mistrzami Europy. Co to znaczy?

Marek Plawgo (brązowy medalista mistrzostw świata z 2007 roku): To znaczy, że mamy w Polsce prawdziwy Wunderteam. Wunderteam 2.0, na miarę naszych czasów. Kiedyś świat był mniejszy, a obraz lekkiej atletyki zupełnie inny, ale nie zmienia to faktu, że nasza kadra zasługuje na taki przydomek. Lubię to określenie, będę je zawsze powtarzał z otwartą przyłbicą.

Nasz wynik z Bydgoszczy potwierdza, że wszystko, co działo się przez ostatnie lata w polskiej lekkiej atletyce, nie było wypadkiem przy pracy. Warto przypomnieć tu mistrzostwa świata z 2009 roku, kiedy zdobyliśmy dziewięć medali. A dwa lata później jeden. Tamten dobry wynik był wypadkiem przy pracy, efektem wielu zbiegów okoliczności i świetnych startów, a nie konkretnej myśli. Dziś jest inaczej. Gdyby przeciętny kibic musiał wymienić wszystkich polskich medalistów ostatniej wielkiej imprezy, bez ściągawki miałby problem. Tylu ich było!

Niemcy i Brytyjczycy przysłali do Bydgoszczy mocno osłabione składy. To budzi niesmak?

Trudno mówić o niesmaku, bo tegoroczny sezon jest eksperymentalny. Mistrzostwa świata są rozgrywane najpóźniej w historii, nikt nigdy nie miał okazji sprawdzić się w takich przygotowaniach i każdy szuka swojej drogi, właściwego podejścia. My podjęliśmy w Bydgoszczy walkę o prestiżowy tytuł i jest on nasz. Moim zdaniem nawet przysłanie przez rywali najmocniejszych składów niewiele by zmieniło. Nasi zawodnicy byli bardzo zmobilizowani, a gospodarzom zawsze pomagają ściany. Wierzę, że zawody skończyłyby się podobnym wynikiem.

Maria Andrejczyk wraca do formy -->

Kto w polskiej kadrze zasługuje na wyróżnienie? To trudne, bo tak naprawdę każdy po prostu dobrze wykonał swoją robotę.

Sofia Ennaoui miała trudny okres przygotowawczy, skomplikowany przez kontuzje. A jednak w stawce rywalek, dzięki odpowiedniej taktyce, zdołała rozstrzygnąć trudny bieg na swoją korzyść. Dobrze spisał się też Patryk Dobek, bo płotki to trochę loteria, a w Bydgoszczy karty rozdawał wiatr. Poza tym to prawda: nasi faworyci - Justyna Święty-Ersetic, Michał Haratyk, Wojciech Nowicki, Marcin Lewandowski, Piotr Lisek czy Adam Kszczot - zrobili swoje.

ZOBACZ WIDEO Wojciech Nowicki: Nie jestem najlepszy, po prostu robię swoje

Odnieśliśmy dziesięć zwycięstw, niezły wynik.

Warto zwrócić uwagę na wygraną Piotra Małachowskiego. On to zwycięstwo rzucił na wiwat, w ostatniej kolejce, jakby reagując na wydarzenia z trybun. Musiała pomóc mu wrzawa, która zapanowała na stadionie po tym, jak chwilę wcześniej swoje biegi wygrywali Kszczot czy Ennaoui. Jestem pewien, że ten jego dysk poszybował na 63. metr właśnie na fali dopingu i wsparcia.

Kibice i zawodnicy się napędzali. Joanna Linkiewicz po swoim biegu od razu podbiegła do trybuny i machnęła do kibiców "na wiwat".

To jest piękno drużynowej lekkiej atletyki. Mamy dziś natłok komercyjnych mityngów, gdzie zawodnicy startują w jednolitych strojach sponsorów. Rywalizacja się rozmywa, a przecież walka dwóch stron, "my kontra wy", to sól sportu. Od tego, od meczów międzypaństwowych, zaczynała się historia lekkiej atletyki. Walka drużyn to magia.

Kibice w Polsce nie mają zbyt wielu okazji do śledzenia imprez lekkoatletycznych na najwyższym poziomie, a dopingowali wspaniale. To nasze największe zwycięstwo. Trybuny wypadły na "szóstkę", ludzie czuli zawody i nic im nie umykało. Zawodnicy zaś walczyli do końca o każdą lokatę, bo wiedzieli, że chodzi o drużynę.

Justyna Święty-Ersetic: Zrobiło mi się smutno -->

Mistrzostwa Polski odbędą się za dwa tygodnie, wielu zawodników przyjechało do Bydgoszczy prosto z obozów. Tylko czworo pobiło rekordy sezonu. Termin zawodów był trudny.

Przypadły na okres, kiedy trzeba jeszcze być w ciężkiej pracy i ciągnąć ją do mistrzostw kraju. Zawsze w Polsce terminarz zawodów wyglądał podobnie, tym razem jest po prostu przesunięty w czasie i dostosowany do mistrzostw świata. Niektóre kraje trochę u siebie pozmieniały, bo to wariacki sezon. W Katarze zobaczymy, kto wykonał najlepszy ruch.

Mamy za sobą trzy z rzędu świetne, europejskie imprezy. Nie boi się pan, mistrzostwa świata dla przeciętnego kibica będą rozczarowaniem? Tam nie będzie tylu medali, co rok temu w Berlinie.

Wiele zależy od tego, w jaki sposób ten występ przedstawimy, opowiemy i opiszemy. Jeśli fani będą widzieć zawodników walczących do końca, o każde miejsce, to na pewno będą zadowoleni. Wierzę, że w Dausze sukcesów nie zabraknie. Mamy mocne nazwiska, a na mistrzostwach świata zawsze zdarzały się też w naszej kadrze pozytywne niespodzianki. Ważniejsze są jednak igrzyska. To impreza, na której ostatnio zawsze zdobywaliśmy mniej medali niż na mistrzostwach świata. Teraz jestem spokojny. Pamiętajmy, że nawet, gdybyśmy nie przywieźli z Kataru żadnego medalu, to reprezentację powinniśmy rozliczać dopiero za wynik z Tokio.

Autor na Twitterze: