"Ze smutkiem zawiadamiamy, że wczoraj, 24 września 2017 roku, jeden z uczestników 39. PZU Maratonu Warszawskiego stracił przytomność na trasie biegu. Służby ratownicze obsługujące bieg udzieliły natychmiastowej pomocy, karetka zabezpieczenia medycznego imprezy po półtorej minuty od wezwania była na miejscu. Zawodnik został przewieziony do Szpitala Bielańskiego, gdzie, po kilkugodzinnej akcji ratunkowej, nie udało się go uratować. Myślami jesteśmy z rodziną biegacza, której składamy wyrazy głębokiego współczucia" - taki komunikat pojawił się w poniedziałek (25.09.) na stronie PZU Maratonu Warszawskiego.
Był to drugi w ostatnich miesiącach duży bieg na dystansie 42,195 km w stolicy i niestety druga ofiara śmiertelna. W kwietniu br. podczas Orlen Warsaw Marathon także doszło do tragedii. W okolicach 25. kilometra jeden z uczestników zasłabł i upadł. Karetka była 50 m od miejsca zdarzenia. Biegacz w stanie ciężkim został przewieziony do szpitala, gdzie mimo wysiłków lekarzy zmarł. Dwie duże imprezy na "królewskim dystansie" ukończyło łącznie prawie 11 tys. biegaczy. Niestety dla dwóch osób był to ostatni start w życiu.
Trudne pytania powracają jak bumerang
Jesienny sezon maratoński niedawno się rozpoczął. Odbyły się już zawody we Wrocławiu i Warszawie, w najbliższy weekend biegacze wystartują w Silesia Marathonie, później także w Rzeszowie, Poznaniu czy Toruniu. Smutne przypadki z ostatnich miesięcy zmuszają po raz kolejny - wszak temat pojawia się w mediach od dłuższego czasu - do poszukiwania odpowiedzi na kilka pytań. Zadaliśmy je ekspertom ze środowiska medycznego i biegowego.
ZOBACZ WIDEO: Polacy oszaleli na punkcie biegania. "Najważniejsze, to się w tym zakochać"
Czy maraton sam w sobie jest tak wielkim wysiłkiem, że nie wszyscy mają predyspozycje, by przebiec go w dobrym zdrowiu? Czy Polacy przystępują do maratonów nieprzygotowani? Czy powinno się dopuszczać do niego tylko tych biegaczy, którzy przeszli odpowiednie badania i uzyskali zaświadczenie? A jeśli nie, to jak sprawić, by dobrowolnie się badali? Wreszcie: co jest najczęstszą przyczyną zgonów na maratonach?
Zacznijmy od końca. - W wieku do 35 lat najczęstsza przyczyna zgonów to choroby genetyczne: przede wszystkim kardiomiopatia przerostowa, w drugiej kolejności zapalenie mięśnia sercowego i arytmogenna dysplazja prawej komory. Natomiast powyżej 35. roku życia w 80 procentach przyczynia się do tego choroba wieńcowa. Kilka procent zgonów spowodowanych jest zaburzeniami wodno-elektrolitowymi, np. z powodu alkoholu, kofeiny czy środków dopingujących. Pamiętajmy jednak, że 3 proc. zgonów w sporcie to zgony z tzw. zdrowym sercem. Pośmiertnie nie udaje się stwierdzić żadnej przyczyny. Serce jest kompletnie zdrowe - rozpoczyna rozmowę z WP SportoweFakty Robert Gajda, dr n. med., kardiolog, lekarz sportowy, dyrektor Centrum Medycznego Gajda-Med w Pułtusku. Z jego informacji wynika, że podczas maratonów statystycznie umiera jeden człowiek na 50 tys. uczestników.
Nasz rozmówca to nie tylko fachowiec z dziedziny medycyny, ale także doświadczony i utytułowany biegacz. Specjalizuje się w startach na średnich dystansach (był akademickim mistrzem Polski, a obecnie zdobywa tytuły mistrzowskie - Polski i świata - w kategorii masters), lecz doskonale zna również specyfikę maratonu. W 1987 r. w Szeged ustanowił rekord Polski medyków na "królewskim dystansie". Jego wynik - 2:33:08 - nie został wymazany z tabel do dziś.
Najczęściej umiera 41-latek. Na finiszu. Nieprzygotowany
Gdy pytamy dra Gajdę, kto jest w grupie największego ryzyka podczas maratonu, otrzymujemy niezwykle precyzyjną odpowiedź. - Kto umiera najczęściej w maratonie? Wziąłem wiele badań, poprzeglądałem statystyki, zebrałem je do kupy. Najczęściej jest to 41-letni mężczyzna. Na finiszu, dokładnie 1,6 km przed metą. Mężczyzna, który biegnie ten dystans po raz pierwszy, bez odpowiedniego przygotowania treningowego. Wcześniej palący papierosy, z otyłością i zgonami w rodzinie w młodym wieku - informuje dr Robert Gajda. - Od razu ciśnie się pytanie: kto biegnie maraton bez przygotowania w wieku 41 lat? Nie każdy przecież musi biegać te maratony - zauważa.
Sęk w tym, że start na dystansie 42,195 km bez przygotowania nie jest niestety przypadkiem niezwykłym. Znam kilka osób, które spontanicznie, bez żadnego treningu, zapisały się na maraton. Dla większości z nich kończyło się to bardzo boleśnie.
Zgłoszenie do maratonu w Polsce nie wymaga wiele wysiłku. Ot, kilka minut, kilkanaście kliknięć, dokonanie przelewu (opłaty startowej). Biegacz akceptuje regulamin, najczęściej… nie czytając go dokładnie. Znajduje się w nim istotny zapis, na który mało kto zwraca uwagę. Wszyscy z góry bowiem zakładają, że takie problemy ich nie spotkają.
"Uczestnik oświadcza, że jest zdolny do udziału w biegu, nie są mu znane żadne powody o charakterze zdrowotnym wykluczające go z udziału w biegu oraz że startuje na własną odpowiedzialność, przyjmuje do wiadomości, że udział w biegu wiąże się z wysiłkiem fizycznym i pociąga za sobą naturalne ryzyko wypadku, odniesienia obrażeń ciała i urazów fizycznych (w tym śmierci), a także szkód i strat o charakterze majątkowym. Ponadto, z udziałem w zawodach mogą wiązać się inne, niemożliwe w tej chwili do przewidzenia, czynniki ryzyka. Podpisanie oświadczenia o znajomości regulaminu oznacza, że Uczestnik rozważył i ocenił zakres i charakter ryzyka wiążącego się z udziałem w biegu, startuje dobrowolnie i wyłącznie na własną odpowiedzialność" (cytat z regulaminu ostatniego Maratonu Warszawskiego).
"Maratony są niezdrowe, ale..."
Założę się - Droga Biegaczko, Drogi Biegaczu - że wielu z Was dopiero teraz zwróciło uwagę na ten fragment. Do maratonu może zgłosić się każdy (obowiązuje tylko limit wiekowy). Nawet ten, kto zaczął biegać tydzień temu, a wcześniej z aktywnością fizyczną nie miał wiele wspólnego. Zapisał się, bo usłyszał, że to modne. Bo koledzy z pracy już to zrobili. Bo fajnie jest mieć w CV coś nowego po kursie nurkowania i wspinaczki. Takie osoby - zdaniem ekspertów - są najbardziej narażone na poważne problemy na maratońskiej trasie.
Bo maraton to nie przelewki. Ba, to duże spustoszenie dla organizmu. Nie kryje tego Jerzy Skarżyński, były znakomity maratończyk (z rekordem życiowym 2:11:42), a obecnie trener, propagator biegania i autor książek (m.in. "Biegiem przez życie" czy "Maraton").
- Mówi się, że maratony generalnie są niezdrowe - rozpoczyna rozmowę z WP SportoweFakty Jerzy Skarżyński. - Bardzo zdrowe są za to przygotowania do maratonu, czyli cała praca, którą wykonuje się miesiącami. To najzdrowsza rzecz dla człowieka, jaką można sobie zaaplikować. Maraton może być niebezpieczny, ale tylko dla tych ludzi, którzy nie są właściwie przygotowani - dodaje.
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., JAKIE BŁĘDY POPEŁNIAJĄ BIEGACZE PRZED I W TRAKCIE MARATONU, A TAKŻE JAKIE BADANIA LEKARSKIE POWINIEN PRZEJŚĆ KAŻDY MIŁOŚNIK BIEGANIA
[nextpage]- Z punktu widzenia wpływu na układ kostno-mięśniowy z całą pewnością maratony zdrowie nie są. Czujemy to po bólach. Sam start w maratonie nic nie daje, jeśli chodzi o mięśnie i kości. Natomiast nie ma twardych dowodów na to, że maraton wpływa niekorzystnie na serce - uzupełnia dr Robert Gajda.
August Jakubik, znany ultramaratończyk, wieloletni reprezentant Polski, akcentuje ważną kwestię. Zanim biegacz zdecyduje się wystartować w maratonie, powinien uzbroić się w cierpliwość. 58-latek jest wrogiem pośpiechu i dróg na skróty.
- Uważam, ze każdy człowiek jest w stanie przebiec maraton, ale po odpowiednim przygotowaniu. Dziś jednak żyjemy w świecie, gdzie wszystko robimy szybko. Patrzę na swoje doświadczenie. Do pierwszego maratonu szykowałem się trzy lata i dzięki temu przez kolejne 30 lat biegam na zbliżonym poziomie. Mimo że mija czas, przystosowałem do tego organizm. Dziś natomiast wszyscy chcą "już" i "natychmiast". To jest właśnie błąd, dlatego staram się każdego przekonywać, by odpowiednio się przygotować i dopiero wtedy mierzyć się z maratonem - dodaje biegacz i trener z Rudy Śląskiej.
Nie daj się ponieść ambicji
Dobre przygotowania to jedno. Druga sprawa to właściwa ocena sytuacji tuż przed maratonem i odpowiednie zachowanie na samym biegu. Jerzy Skarżyński wylicza, jakie błędy popełniają zawodnicy. Błędy, które mogą doprowadzić do tragedii.
- Ludzie lekceważą czasami widoczne symptomy. Coś złego dzieje się z organizmem - gorączka, wyższe tętno niż normalnie, start po antybiotykach. Organizm wysyła sygnały, że nie jest na 100 proc. zdrowo, a mimo to zawodnicy porywają się na start w biegu maratońskim i jeszcze walczą o rekord życiowy. Kolejna grupa biegaczy popełnia błędy już na trasie. Na przykład lekceważy upał. Nie piją napojów izotonicznych na punktach żywieniowych, dochodzi do odwodnienia, które także może się skończyć fatalnie - wyjaśnia Skarżyński, wskazując na głośny przykład z ostatniego Maratonu Warszawskiego.
Kenijka Recho Kosgei straciła szanse na zwycięstwo, upadając na kilkaset metrów przed metą i nie mogąc się podnieść. - Była totalnie wyczerpana energetycznie - dodaje nasz rozmówca.
Czytaj także: Słynni biegacze oburzeni filmem z Maratonu Warszawskiego. Kibice nawołują do bojkotu
- Ambicja, a w zasadzie nadambicja, może się skończyć nawet śmiercią. Natomiast ci, którzy się prawidłowo przygotowują i mają choć odrobinę zdrowego rozsądku, unikają problemów podczas zawodów. Warto szykować się do startu w maratonie, warto wystartować, ale trzeba mieć odpowiednią wiedzę i rozsądek, by pokonać tę trasę zdrowo - kontynuuje Jerzy Skarżyński.
Gdy słyszę słowa o zdrowym rozsądku, na moment się uspokajam. Sam bowiem jestem biegaczem-amatorem. W najbliższą sobotę minie 10 lat od mojego pierwszego startu, a w niedzielę wezmę udział w Silesia Marathonie. Przyznam, że maraton nie jest moim ulubionym dystansem, wolę biegać w półmaratonach czy na 10 km. Mimo to, przeważnie raz w roku, staję do biegu na 42,195 km. Robię to ze świadomością tego, co mnie czeka i z pokorą. Zakładam, że będę szybko reagować na jakiekolwiek niepokojące sygnały. Z "maratońską ścianą" zderzyłem się kilka razy, ale starałem się zawsze zachować rozsądek. Przejść do marszu, gdy zaczynało brakować sił, choć dla wielu to powód do wstydu i czasem faktycznie było mi głupio przed znajomymi biegaczami. Nigdy nie zemdlałem, nie wylądowałem w karetce, w szpitalu. Biegam regularnie, nie startuję w maratonie "z marszu". Wydaje mi się, że wszystko jest ok. No właśnie - wydaje mi się…
Czy mogę być w 100 proc. spokojny przed kolejnym startem, jeśli w ciągu ostatnich 10 lat - oprócz regularnie robionych podstawowych badań - tylko raz udałem się na badanie EKG (które nie wykazało niczego niepokojącego)? Zakładam, że w podobnej sytuacji jak ja są dziesiątki tysięcy biegaczy. - Mam powody do obaw? - pytam dra Roberta Gajdę.
Wizyta u lekarza domowego + EKG = absolutne minimum
Otrzymuję następującą odpowiedź: - Jeśli nie ma pan bólu w trakcie biegu, jeśli dobrze toleruje pan wysiłek, jeśli w pańskiej rodzinie nie było zgonu w młodym wieku, umówmy się: do 35 lat, to bezwzględnym minimum jest badanie przez lekarza, nawet rodzinnego. Rozmowa o tym, jak się pan czuje, osłuchanie. Lekarz za pomocą słuchawki wyłapuje 80 proc. wad serca. Później zaś wykonanie EKG. Nalegam, żeby zostało ono ocenione przez kardiologa - mówi dr Gajda. - Jeśli nie mamy już czasu, siły czy możliwości, by poddać się innym badaniom - echo serca, próba wysiłkowa - to jest to bezwzględne minimum.
Ta zasada obowiązuje w przypadku biegaczy, którzy nie mają żadnych dolegliwości. Sytuacja staje się poważniejsza, gdy pojawiają się niepokojące objawy. - Gdy biegacz czuje, że jest coś nie tak w trakcie biegania, gdy odczuwa ból w piersiach, dyskomfort w klatce, gdy następuje "odcięcie" w biegu, gdy musi się zatrzymać - wylicza dr Gajda. - Najgorszy sygnał, który jest czerwonym światłem, to utrata przytomności w biegu. Jeśli ją przeżyjemy, bo bardzo często jest ona połączona ze zgonem. Taki pacjent wymaga bardzo obszernej, fachowej diagnostyki. Do czasu jej zakończenia powinien odstąpić od trenowania i startu w zawodach - dodaje nasz rozmówca.
"Badajcie się" - apelują lekarze i trenerzy, ale ich słowa skierowane do biegaczy zdają się trafiać w próżnię. - Ludzie niestety lekceważą badania. Nie robią ich nagminnie. To jest nieodpowiedzialność naszego społeczeństwa - twierdzi August Jakubik.
Ultramaratończyk i trener z Rudy Śląskiej prowadzi na co dzień wielu zawodników i stara się namawiać ich do pójścia do lekarza. - Można ostatnio zauważyć, że wielu biegaczy "idzie" w sprzęt. Mówię im: "sprzęt nie biega, biega twój organizm". Jest taka moda na coraz lepsze zegarki, ciuchy, buty, a niekoniecznie przekłada się to na wyniki. Dlatego namawiam biegaczy: "zostaw 200 zł, które chciałeś przeznaczyć na nowe buty, idź do lekarza, a będzie z tego dużo większy efekt" - mówi Jakubik.
NA TRZECIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., CZY WPROWADZENIE OBOWIĄZKOWYCH BADAŃ PRZED ZAWODAMI BYŁOBY DOBRYM ROZWIĄZANIEM I DLACZEGO WARTO BIEGAĆ, W KAŻDYM WIEKU?
[nextpage]Dr Gajda prowadzi poradnię konsultacyjną w zakresie kardiologii sportowej. Dla biegaczy z najwyższej półki, ale także dla amatorów. Zapytaliśmy go, czy tych drugich coraz częściej gości w swoich gabinetach. Wnioski płynące z jego odpowiedzi nie są optymistyczne.
- Świadomość biegaczy być może się zmieniła, ale z tej zmiany nic nie wynika. Wcale nie ma pędu do lekarzy. Wcale nie ma takich kolejek - uśmiecha się dr Gajda. - Najczęściej przychodzą do mnie młodzi sportowcy po zaświadczenia medyczne. Nie są oni dopuszczani do zawodów, jeśli takiego zaświadczenia nie mają. I bardzo dobrze. Jeśli natomiast chodzi o dorosłych, którzy biegają maratony, to wystarczy im podpisać oświadczenie, że są zdrowi. Jeśli trafiają do mnie maratończycy, to głównie tacy, którzy mają już duże doświadczenie biegowe i coś im się stało. Utracili przytomność, przeżyli, ale zauważyli spadek formy, a mają ambicję być lepszymi niż byli. Byli zaawansowani w sporcie i zaczęło się dziać z nimi coś niepokojącego - mówi.
Piotr Kania biega od 20 lat, a od pięciu lat startuje w zawodach. W maratonie wszedł na wyższy poziom, gdyż jego rekord życiowy ma dwójkę z przodu. Uzyskuje wyniki w przedziale 2:50-3:00. - Oczywiście z ambicjami na więcej - uśmiecha się. Należy on do tej nielicznej grupy biegaczy, która regularnie się bada.
- W pewnym sensie wynika to z faktu, że startuję także w biegach ultra, w których wymagane jest zaświadczenie od lekarza. Wcześniej sam doświadczyłem tego, że regularność nie była taka jak być powinna. Od 2-3 sezonów oprócz EKG powtarzam próby wysiłkowe. Każdemu bym to zalecił - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.
Biegacze, którzy - mówiąc kolokwialnie - "łamią trójkę", z reguły są świadomi swoich możliwości, ale także ryzyka, stąd ich wizyty u lekarzy. Tyle że takie wyniki osiąga tylko kilka procent uczestników maratonu. Piotr Kania przyznaje, że jego znajomi, którzy nie są na tak zaawansowanym poziomie, nie korzystają z badań.
Jak to tłumaczą? - Mówią: "Jestem świadom. No wiem, że powinienem. Może się przebadam". Jednak w większości przypadków nie są podejmowane żadne kroki. Wystarczy zresztą zalogować się na fora dyskusyjne grup związanych z bieganiem. Sporą część śledzę. Temat badań pojawia się najczęściej w przypadku takich sytuacji, gdy dochodzi do nas informacja, że zmarł uczestnik biegu. 90 proc. głosów to: "Zdajemy sobie sprawę, że powinniśmy, ale przez zaniedbanie tego nie robimy".
Bez obowiązkowych badań nie wystartujesz?
Jak więc przekonać maratończyków-amatorów, by zaczęli się badać? Czy dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie obowiązkowych badań, bez których nie zostaliby dopuszczeni do biegu? Przed niespełna czterema laty dr Gajda - w rozmowie z moim redakcyjnym kolegą Michałem Bugno - był przeciwny takiemu rozwiązaniu. Podkreślał, że część zawodników po prostu załatwiłoby sobie "papierek", zamiast rzeczywiście udać się do lekarza. Dziś jednak patrzy na tę sprawę inaczej.
- Może jest to jakiś kierunek. W innych krajach, np. we Włoszech, jest taki obowiązek. Jeżeli możemy mówić o bezwzględnym minimum, upierałbym się, żeby ustawodawstwo szło w tym kierunku, by żądać oświadczeń medycznych w takich biegach - podkreśla rekordzista Polski medyków w maratonie.
Popiera go August Jakubik: - Przede wszystkim apelowałbym o zdrowy rozsądek, ale patrząc na obecną sytuację, byłbym zwolennikiem, żeby biegacz miał zaświadczenie od lekarza. Wprowadzenie takiego obowiązku na pewno zmotywowałoby część osób, by pójść na badania - przyznaje.
Inaczej widzi to Piotr Kania. - To zbyt skomplikowana kwestia. Moim zdaniem nie będzie powszechnego wprowadzenia wymogu posiadania badań. Głównie z powodu frekwencji, która znacząco by spadła. Nie ucieszyłoby to uczestników biegów, takich jak ja, mimo że ja sam nie miałbym problemów ze spełnieniem tego warunku, bo aktualne zaświadczenie i tak z reguły mam - dodaje biegacz, który aktualnie przygotowuje się do Łemkowyna Ultra Trail - październikowego biegu górskiego na dystansie 150 km.
Nie mówmy tylko o śmierci, mówmy o korzyściach płynących ze sportu
Przypadki śmiertelne wywołują ożywioną dyskusję na temat zasadności brania udziału w maratonach. Często jednak zapominamy w niej o bardzo ważnym aspekcie. Dr Robert Gajda najchętniej poprosiłby mnie o to, bym ostatnie dwa fragmenty naszej rozmowy wytłuścił.
- Z naszej dyskusji nie może wynikać, że sport jest szkodliwy, bo to byłoby nieprawdą. Koncentrujemy się na maratonie, mówimy dziś o nim, ale nie upierajmy się przy tych maratonach. Upierajmy się przy zdrowym stylu życia. Towarzystwa naukowe - światowe, europejskie czy polskie - przepisują pacjentom na receptę nie lek, nie aspirynę, lecz aktywność fizyczną. Ma to być trening codzienny. Raz wytrzymałościowy, raz siłowy - tłumaczy dr Gajda, wyliczając następnie korzyści z regularnego uprawiania sportu.
- Sportowcy żyją i dłużej, i lepiej. Sport leczy nadciśnienie, zapobiega miażdżycy, cukrzycy, obniża stres - to wszystko wiemy. Ale nie każdy wie, że opóźnia chorobę Alzheimera i Parkinsona, zmniejsza ryzyko udaru mózgu, opóźnia procesy starzenia. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że aktywność fizyczna uprawiana przez nas poprawia zdrowie naszego potomstwa. Już nie mówię o poprawię płodności, samooceny. Jest milion korzyści. Sportowcy-amatorzy żyją o 2-3 lata dłużej niż ci , którzy nie uprawiają sportu. Sportowcy ze średniej półki - o 3-4 lata dłużej. Natomiast olimpijczycy średnio o 6-7 lat dłużej. Mamy za dużo twardych dowodów, żeby negować to, że sport jest korzystny - kończy rozmowę z WP SportoweFakty dr Robert Gajda.