W ekstremalnym maratonie wystartuje kilkudziesięciu śmiałków. Gdyby Polakowi udało się zwyciężyć w Antarctic Ice Marathon, zostałby pierwszym biegaczem z naszego kraju, który stanął na najwyższym stopniu podium zarówno na biegunie północnym, jak i południowym. W ogóle Piotr Suchenia jest coraz bliżej zdobycia "korony maratonów". Do pełni szczęścia brakuje mu ukończenia biegu na dystansie 42,195 km właśnie na Antarktydzie oraz w Afryce. Polak chciałby stanąć na podium na każdym kontynencie, czego również nie dokonał jeszcze żaden rodak.
Odmrożenia, odwodnienia i... niedźwiedzie
- Miejsce, z którego będziemy startować, leży na wysokości około 700 m n.p.m. - mówi nam Suchenia. - A jeżeli chodzi o temperaturę, to mój organizm nie potrzebuje wcześniejszego przygotowania do takich mrozów. Zresztą, ma być nawet dość ciepło, bo około minus 15, może minus 20 stopni. Wszystko będzie zależeć od wiatru. On potrafi mocno sponiewierać - wyjaśnia maratończyk.
Polak opowiada nam, że lubi ekstremalne wyzwania. Jednym z najtrudniejszych jak dotąd był bieg w kompletnie skrajnych warunkach od tych, z którymi zmierzy się na biegunie. - To był Bangkok. Biegliśmy w temperaturze grubo przekraczającej plus 30 stopni Celsjusza i wilgotności powyżej 90 proc. Po tym biegu dochodziłem do siebie przez dwa dni - wspomina. - Dwukrotnie wygrałem maraton na Spitsbergenie w 2016 i 2018 roku oraz w tym sezonie zająłem drugie miejsce na Grenlandii. Lubię Arktykę, uwielbiam przebywać w klimacie koła podbiegunowego i doskonale się tam czuję. Mój organizm dobrze radzi sobie w mroźnych, arktycznych warunkach. Ta cisza dookoła dodaje energii - uważa Suchenia.
Startując w takich miejscach zawodnicy narażeni są na wiele zagrożeń, do których należą nie tylko odmrożenia, ale także możliwość... przegrzania, odwodnienia czy bliskiego spotkania z niedźwiedziem. - Niska temperatura i wiatr powodują, że człowiek szybko traci ciepło, a skóra nastawiona na ekspozycję jest podatna na odmrożenia. Na biegunie północnym odczuwalna temperatura wynosiła minus 50 stopni, trzeba więc było bardzo uważać. Łatwo jest się również odwodnić i, co może brzmieć dość absurdalnie, przegrzać. Organizm produkuje dużo ciepła, a jak człowiek się za ciepło ubierze, to się mocno poci. W maratonie na północnym biegunie zagrożeniem był też pękający lód oraz ataki niedźwiedzi polarnych - opowiada Polak.
Długa droga na Antarktydę
Okazuje się, że bardzo dużym wyzwaniem jest już samo dotarcie na Antarktydę. Plan podróży Piotra Sucheni obejmuje trzy etapy. Pierwszy z nich to lot do Chile, rzecz jasna nie bezpośredni, a z przesiadkami w Amsterdamie i Buenos Aires. Ta część podróży ma potrwać około 22 godziny. Następnie biegacza czeka lot z Santiago, stolicy Chile, do Punta Arenas. Ostatni etap to lot rosyjskim IŁ-76 z Punta Arenas do Union Glacier Camp. Tutaj jednak wiele zależeć będzie od warunków pogodowych, jakie danego dnia panować będą na Antarktydzie. Tym samym podróż potrwa przynajmniej 2-3 dni.
- Logistyka to podstawa. Całe szczęście w dobie dzisiejszej komunikacji nie ma z tym dużego problemu. Na Spitsbergen jest bardzo łatwo dolecieć. Podobnie na Grenlandię, na którą latają samoloty z Kopenhagi. Większy problem jest z dotarciem na bieguny. Tam nie latają zwykłe samoloty i trzeba na długo wcześniej organizować podróż. To, niestety, wiąże się z ogromnymi kosztami, ale po coś człowiek pracuje na trzech etatach - tłumaczy zawodnik, który na co dzień zajmuje się organizacją imprez sportowych w Gdyńskim Centrum Sportu. Oprócz tego jest magistrem wychowania fizycznego, dyplomowanym trenerem lekkoatletyki, blogerem, a także właścicielem firmy.
Piotr Suchenia przygodę z bieganiem rozpoczął pod koniec lat 80. W 1990 roku został zawodnikiem Floty Gdynia, przez dekadę uprawiał biegi na orientację. W kwietniu 2002 we Wrocławiu zadebiutował na królewskim dystansie. Obecnie ma ukończone 32 maratony.
ZOBACZ WIDEO: Włodzimierz Zientarski o powrocie Roberta Kubicy do F1 i dramacie syna