W miniony weekend zawodnik pochodzący z Kudowy-Zdrój stoczył 3 pojedynek w barwach najlepszej ligi MMA na świecie. Naprzeciwko niego w oktagonie UFC stanął Jeremy Stephens. Polak poddał Amerykanina w zaledwie 65 sekund i zgarnął kolejny bonus w wysokości 50 tysięcy dolarów.
Artur Mazur, WP SportoweFakty: Na początek quiz. Ile walk stoczyłeś w KSW? Nie liczymy oczywiście tej jednej z Normanem Parke, która została uznana za nieodbytą.
Mateusz Gamrot, zawodnik UFC: 14.
Zgadza się. Ile dostałeś bonusów, czyli dodatkowych nagród za nokaut, poddanie lub walkę wieczoru?
Wiem, że wielokrotnie się o nie ocierałem, ale dostałem chyba tylko 2.
Za nokaut z Rodrigo Cavalheiro i za walkę wieczoru z Mansurem Barnauoi. Ta bonusowa skuteczność w KSW wyniosła 14 procent. W UFC masz 100 procent - 3 walki i 3 bonusy, a przecież sportowo wskoczyłeś półkę wyżej. Wytłumacz mi, jak to się dzieje? Ja tego nie rozumiem.
Nie wiem. Być może los oddaje mi to, co kiedyś powinienem dostać za dobre sprawowanie. Pamiętam, że w KSW byłem blisko tych bonusów - już je miałem i nagle uciekały sprzed nosa. Ale to jest miłe, bo teraz zwraca się z nawiązką. Ta moja ciężka praca została zauważona. Przez wiele lat krzyczano, że nie zasługuję, a tu nagle pojawiają się jeden za drugim. Ale to dobrze, że w tę stronę, a nie w drugą.
Bonus w UFC wynosi 50 tysięcy dolarów. Trochę więcej niż w KSW. Ale zmierzam do tego, że stałeś się zawodnikiem walczącym widowiskowo. Jest efekt "wow". Skąd on się bierze?
Nie ma co ukrywać. Dzięki walkom na najwyższym poziomie w KSW zyskałem doświadczenie. W pewnym momencie dojrzałem do odpowiedniego poziomu sportowego i intelektualnego. We wszystkich pojedynkach o pasy KSW przebyłem daleką drogę i to mnie ukształtowało. I między innymi za to jestem wdzięczny mojej byłej organizacji, bo za każdym razem dostawałem mocnego rywala, który miał ze mną wygrać i sprowadzić na ziemię. Ale ja wygrywałem, rosłem i w odpowiednim momencie przeszedłem z jednej do drugiej organizacji.
A czy to nie jest tak, że po kontrowersyjnej przegranej z Guramem Kutateladze w debiucie dla UFC pozbyłeś się tego ciężaru bycia niepokonanym? Może to jest powód tej przemiany? Przecież w czasach KSW sensacją była jedna przegrana runda z Parke.
Nie wiem, ale to, co mówisz, ma sens. Pamiętam, że ta przegrana runda była sensacją. Ta wygrana-przegrana walka z Guramem po decyzji sędziów też dała mi wiele spostrzeżeń, innej motywacji, takiej chęci dominacji w oktagonie. Nawet wcześniejsza wygrana ze Scottem Holtzmanem (Gamrot wygrał przez nokaut - red.) wyglądała tak, że jeden z sędziów na kartach ukradł mi pierwszą rundę. Ale swoje zrobiły treningi w American Top Team, bo tam otworzyłem głowę. Zacząłem trenować z najlepszymi i nagle zobaczyłem, jaki mam poziom na ich tle. Oni sami zaczęli się do mnie zgłaszać, żeby razem potrenować. To jest budujące.
Zobacz całą rozmowę z Mateusz Gamrotem:
Jest jeszcze coś. W klatce zaczynasz przypominać człowieka, którego ja znam prywatnie - takiego zadziorę, chłopaka momentami nawet bezczelnego. Bawisz się, zaczepiasz reporterów, anonserów. After party zaczynasz już w klatce.
Tak, zaczynam ich wszystkich szarpać trochę wcześniej. Ale kiedy jak nie teraz. Nie ukrywam, że kiedy leciałem na tę galę, to powiedziałem do Borysa Mańkowskiego: walczę w UFC po raz trzeci, a czuje się, jakbym jechał do siebie. Odnajduję się tam, czuję flow. Jestem we właściwym miejscu, we właściwym czasie.
Sama walka z Jeremym Stephensem trwała 65 sekund. Dawno nikt nie poddał go w taki sposób. Czy tuż po przerwaniu walki nie było myśli "ej, to już"?
Kiedy już byłem w pozycji kończącej, ale rywal jeszcze trzymał rękę, padła podpowiedź z ust Borysa. "Spokojnie, byłeś wiele razy w tej pozycji". Bez kitu - to mnie uspokoiło, bo w pierwszej chwili myślałem "k...a, żebym tylko nie zje...ł, żebym tylko czegoś nie popsuł". Borys mnie uspokoił i wiedziałem, że krok po kroku wykończę tę technikę. Fajnie, że tak się złożyło, bo celowałem w poddanie, ale nieco inne.
Cała sekwencja wydarzeń została przez ciebie rozegrana była rozegrana po profesorsku, ale i w sposób bezczelny. Tak to ty poddawałeś redaktora Dominika Durniata po galach Babilon MMA.
Ta kimura towarzyszy mi przez całą karierę. Wielokrotnie ktoś mi w te sidła wpadał. Nie ma co ukrywać, lubię tę technikę. Ja jej nie szlifuję, a siedzi we mnie tak, jakbym ją powtarzał. Odruch bezwarunkowy - nie zdążyłem pomyśleć, a ciało zareagowało. Zupełnie jak na after party.
Walka ze Stephensem miał być wielką szansą i ty ją wykorzystałeś. Jest satysfakcja.
Ona była już wtedy, kiedy dostałem SMS, że z nim walczę. Nawet nie musiałem sprawdzać, kim on jest. Znałem go od zawsze, walczył w kategorii "66" i walił te nokauty. Dlatego nie bałem się nazwać go legendą UFC: 33 walki, 18 nokautów, 10 bonusów. To mówi samo za siebie. Jak to zobaczyłem, powiedziałem sobie "tak jest". Później okazało się, że walczymy w karcie głównej, do tego wywiady dla ESPN, całe te media. Powiedziałem do chłopaków z klubu, że muszę wykorzystać szansę, bo to może mnie wystrzelić w górę. Czekam z niecierpliwością na przyszłość. Czołówka rankingu UFC jest blisko, a to jest grube.
W tym sporcie nie wystarczy wygrywać. Ważne jest show. Czy twój menadżer otrzymuje sygnały od UFC, że im się podobasz?
Odczuwam to po zachowaniu trenerów z American Top Team i właściciela klubu Dana Lamberta, który wysyła do mnie różne wiadomości. Teraz może się złożyć tak, że UFC zaproponuje mi nowy kontrakt. Tam zazwyczaj jest tak, że podpisuje się umowę na 4 walki i jeśli się ktoś podoba, to przed ostatnim pojedynkiem przychodzą renegocjować kontrakt. Tak może być w moim przypadku, nie musi, ale już padły takie słowa. Czekam, ale apetyt jest wielki. Wymieniliśmy z menadżerem jeden telefon, były wiadomości, powiedziałem, kiedy chcę wrócić, to może być grudzień, zasugerowałem walkę z Tonym Fergusonem. Powiedział, że będzie działać w tym kierunku.
Ferguson to ten jeden wymarzony rywal na tym etapie kariery?
Jeśli ktoś mnie pyta, wybieram jego. Jest numerem 6 rankingu UFC, jest bardzo dobry, był pretendentem do pasa, jest medialny, ma dobry parter i stylistycznie mi odpowiada. Wydaje się, że najlepsze lata kariery ma za sobą. Ale jak walczyć to tylko z najlepszymi.
Powtarzasz jedno: będę mistrzem. W wywiadach po walce stwierdziłeś, że bierzesz udział w turnieju, a drabinka jest już ułożona. Nie boisz się tych słów? One ważą dużo.
Wiem, ale ja przez całe życie lecę va banque. Kiedy w KSW walczyłem o drugi pas mistrzowski, wszyscy mówili "co ty robisz". Ale ja to zrobiłem i poszedłem dalej. Zgodziłem się na każdą walkę, którą mi zaproponowali. Na każdego reagowałem tak samo: dawaj, idę w niego. Wiem, że gram grubo, ale takie jest moje życie. Jak przegram, nic się nie stanie. Wstanę i pójdę dalej. Ale ja znam swoją wartość i wiem, na co mnie stać, co mówią trenerzy i zawodnicy z klubu. Ja i tak zdradzam niewiele z tego, co o mnie mówią inni. Ale jest też prawo przyciągania: jeśli o czymś myślisz, to tę rzecz przyciągasz. Chcę gonić marzenia i dawać przykład innym.
Widać u ciebie postęp nie tylko w kwestiach sportowych, ale też językowych. Było stres przed konferencją prasową po gali?
Angielskiego uczę się dwa razy w tygodniu.
Ale nie ma to jak nauka na żywym organizmie.
Oczywiście, że tak. Spójrzmy w kalendarz: od stycznia do czerwca spędziłem 5 miesięcy w USA. Ten język był mi potrzebny na co dzień. Czasem jak czegoś nie wiedziałem, to musiałem sobie przygotować słówka przed wyjściem z domu. Pobyt tam był najlepszą szkołą. Dlatego przed konferencją nie było stresu. Wiedziałem, co mam mówić. Nie bałem się też sytuacji, że czegoś nie zrozumiem. Wtedy wystarczy powiedzieć: słuchaj, nie rozumiem, powiedz to proszę wolniej albo inaczej. Amerykanie chętnie pomagają. Sztuką jest przełamać strach przed mówieniem i pokazać, że nie jest się perfekcyjnym.
To jest również elementem pewności siebie. Nie boisz się mówić, zaczepić szefa Dany White'a czy legendarnego anonsera Bruce'a Buffera.
Swoje robi wiek. Mam 30 lat. Dojrzałem. Nawet serwisy informacyjne w telewizji zaczęły interesować. Zawsze jak na nie patrzyłem, to od razu mówiłem "weź to przełącz". A teraz chcę wiedzieć, co się dzieje na świecie. To są małe rzeczy, ale pokazują przemianę. Prawda jest też taka, że mnie "jara" bycie częścią UFC. Jak zobaczyłem Buffera, to pomyślałem sobie "człowieku, widziałem cię w telewizji albo grze komputerowej, to niemożliwe, co się dzieje". Takie sytuacje mnie cieszą i jestem w nich naturalnie prawdziwy. Tego nie da się wyuczyć w momencie, w którym jest duży stres i adrenalina. Nie da się odegrać takiej roli w sytuacji, kiedy poddajesz gościa w minutę. Wtedy nie jesteś w stanie powstrzymać emocji i wychodzi z ciebie prawdziwa natura.
Zobacz także:
Przegrał z Gamrotem, chce walki z legendą
Dana White odpiera zarzuty