Koronawirus. Włochy i Hiszpania powoli, ale wracają do życia. Są jednak pierwsze obawy

W marcu Włochy i Hiszpania stały się epicentrum koronawirusa w Europie. Oba kraje wracają jednak do życia. Właśnie otwarto tam tory wyścigowe, zezwolono na treningi. Pojawiają się jednak obawy, że zrobiono to za wcześnie.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
tor wyścigowy w Barcelonie Materiały prasowe / Pirelli Media / Na zdjęciu: tor wyścigowy w Barcelonie
Włochy były pierwszym europejskim krajem, który został zaatakowany przez koronawirusa. Eksperci podkreślają, że kraj nie mógł się przygotować na atak epidemii, bo jeszcze na początku lutego nikt nie przewidywał, że COVID-19 wydostanie się poza Azję. A nawet jeśli to zrobi, że rozprzestrzeni się tak łatwo po kolejnych krajach.

Włosi początkowo ignorowali zalecenia władz. Gdy zamknięto szkoły i niektóre zakłady pracy, wykorzystali okazję do spotykania się na otwartych przestrzeniach i organizowania imprez. To miało fatalne skutki, bo prowadziło do rozprzestrzeniania się koronawirusa. Ten sam błąd później powtórzyli Hiszpanie. Teraz oba kraje wracają stopniowo do normalności.

Włochy otwierają się na świat

Gdy na początku marca rozgrywano pierwszy w sezonie wyścig MotoGP, zawodnicy królewskiej kategorii pozostali w domach. W Katarze ścigali się tylko motocykliści z Moto2 i Moto3, bo przybyli oni na miejsce wcześniej ze względu na organizowane w Katarze testy. Już wtedy sytuacja we Włoszech była tak fatalna, że Katar nie chciał wpuścić tak dużej liczby Włochów na swój teren bez odbycia obowiązkowej 14-dniowej kwarantanny. Trzeba bowiem mieć świadomość tego, że Włosi (zawodnicy, mechanicy, itd.) stanowią połowę padoku MotoGP.

ZOBACZ WIDEO: Polska medalistka olimpijska pomaga seniorom w czasie epidemii. "Jeździliśmy i pytaliśmy, kto jakiej pomocy potrzebuje"

Gdy tydzień później Formuła 1 wracała z odwołanego wyścigu w Australii, Włochy były już zamknięte na cztery spusty. Jako że samoloty nie mogły lądować w tamtejszych portach, pracownicy Ferrari, Pirelli czy Alpha Tauri trafili do Nicei. Stamtąd autokarami byli przewożeni do Włoch i od razu trafiali na izolację.

Ferrari było też zmuszone zamknąć swoją fabrykę, co wynikało z decyzji rządu. Dopiero później Formuła 1 zobligowała wszystkie teamy do zamknięcia zakładów. W ostatni poniedziałek zakład w Maranello został ponownie otwarty. - Wszystko zostało odpowiednio przygotowane. Każdy pracownik wcześniej został przebadany na obecność koronawirusa - powiedział Marc Gene, tester Ferrari, w "Radio Marca".

- Minęło dwa i pół miesiąca. Nie mogliśmy nawet dotknąć samochodu. Żaden inżynier nawet nie mógł spojrzeć na telemetrię, itd. Pojazd, który był gotowy na Grand Prix Australii, będzie inny w momencie, gdy wznowimy rywalizację. Mamy kilka rzeczy do poprawy i obyśmy to zrobili przed lipcową rundą F1 w Austrii - dodał Gene.

Włochy i Hiszpania zapraszają na tory

O tym, że Włochy i Hiszpania wygrywają z koronawirusem świadczy też fakt, że w obu krajach z powrotem otwarto tory wyścigowe. Valentino Rossi razem ze swoją akademią talentów wybrał się do Romagni na tamtejszy obiekt. Wcześniej jeździł też na motocrossie na swoim ranczu.

W Hiszpanii na treningi na motocrossie postawili bracia Marc i Alex Marquezowie. Obaj siedzieli na motocyklu po ponad dwumiesięcznej przerwie. Jak sami przyznali, ostatnie jazdy zaliczyli 11 marca. - To było dziwne uczucie. Pierwsze okrążenia nie były łatwe. Z czasem poczułem się lepiej. Wszystkie mięśnie i umysł przypomniały sobie, co mają robić. Cieszy, że mogliśmy znów trenować. Jazda na motocyklu daje frajdę, jakiej nie znajdę nigdzie indziej - powiedział aktualny mistrz świata MotoGP.

- Hiszpania krok po kroku zbliża się do normalnego życia. To jest w tym wszystkim najważniejsze - dodał starszy z braci Marquezów.

Marquezowie na co dzień żyją w Cerverze w Katalonii. To małe miasto oddalone o ponad 100 kilometrów od Barcelony. W stolicy regionu też widać oznaki powrotu do normalnego życia. Gdy przed kilkoma dniami władze cofnęły zakazy związane z wychodzeniem z domów i pozwoliły na treningi na świeżym powietrzu, nadmorska La Barceloneta była pełna ludzi. Niektórzy biegali, inni jeździli na rowerach i deskorolkach. Niemal każdy wolny skrawek był zajęty przez młodą osobę. W ruch poszły nawet skakanki czy specjalne gumy do ćwiczeń.

W czwartek na torze w Barcelonie zorganizowano też pierwsze jazdy motocyklistów po ponad dwóch miesiącach przerwy. Okres zamknięcia trwał 68 dni. Teraz obiekt ma wracać do normalnego funkcjonowania. W sierpniu ma gościć Formułę 1, ale oczywiście przy pustych trybunach.

Czy nie za wcześnie?

Jak zwykle w takich sytuacjach pojawia się pytanie, czy "odblokowanie" kraju na taką skalę nie odbywa się zbyt wcześnie. Czy treningi na torach i organizowanie na nich szkoleń jest konieczne w tak trudnym okresie?

Na jednej szali jest zdrowie publiczne, na drugiej los wielu firm. We Włoszech czy Hiszpanii funkcjonuje bowiem spora liczba szkółek, w których możemy się uczyć jazdy na motocyklach czy kartingu. Na organizowaniu całodniowych eventów zarabiają one krocie.

Tymczasem w Mediolanie, czyli stolicy Lombardii - terenu najbardziej dotkniętego przez COVID-19 we Włoszech, minimalnie wzrósł tzw. parametr ryzyka. Z poziomu 0,60 do 0,86. W szczytowym momencie epidemii w połowie lutego jego wartość wahała się między 3 a 4.

Parametr ryzyka wskazuje średnią osób, które okazują się być zakażone po wykryciu każdego kolejnego przypadku koronawirusa. Jeśli jego wartość znajduje się poniżej 1, to znak, że epidemia wygasa. Problem w tym, że w Mediolanie parametr znów zaczyna wzrastać. 11 maja, siedem dni po pierwszym poluzowaniu restrykcji, jego wartość wynosiła 0,60. Następnego dnia było to 0,65. 17 maja wskaźnik ryzyka wyniósł 0,75, a w czwartek (21 maja) już 0,86.

Czytaj także:
Valtteri Bottas rozpoczął rozmowy z Renault
FIA nie boi się weta Ferrari

Czy Hiszpania i Włochy nie za wcześnie zdecydowały się na "odblokowanie" kraju?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×