Mundial 2018. Hannes Halldorsson, czyli reżyser kina akcji

Getty Images / Matthias Hangst / Hannes Halldorsson
Getty Images / Matthias Hangst / Hannes Halldorsson

Hannes Halldorsson wyreżyserował klip, jakiego nie mógł sobie nawet wymarzyć. Argentyna na mistrzostwach świata zremisowała z Islandią (1:1), a 34-latek obronił rzut karny Leo Messiego. Wie, jak to się robi. Na co dzień kręci filmy.

Scena pierwsza, ujęcie pierwsze. Kamera, akcja.

Maj, Rejkjavik. Fala uderza o skałę, dłoń uderza o dłoń. Bit bije w rytm islandzkich serc. Trzynasty dzień zdjęciowy, ostatnie klapsy na planie. Halldorsson reżyseruje prawdopodobnie najlepszą reklamę, jaka powstała przed mistrzostwami świata. Cięcie.

Scena druga, ujęcie pierwsze. Kamera, akcja.

Czerwiec, Moskwa. Halldorsson mierzy wzrokiem prawdopodobnie najlepszego piłkarza świata. Pada, piłka uderza jego dłoń. Zatrzymuje Messiego i zostaje bohaterem remisu, najbardziej sensacyjnego na tym mundialu. Cięcie.

To nie było zwykłe spotkanie, raczej materiał na film. Albo jego prolog, scenę przed czołówką, bo fantastyczna podróż Islandczyków po rosyjskich boiskach dopiero się zaczyna. Halldorsson zagrał pierwszoplanową rolę. Najpierw zatrzymał Messiego, kilkanaście minut później cudem sparował piłkę po bombie z lewej flanki, wreszcie złapał futbolówkę po uderzeniu Javiera Mascherano.

Wyreżyserował film, jakiego nie mógł sobie nawet wymarzyć.

Od Nylonu do Eurowizji

Wychował się w Breidholt na przedmieściach Rejkjaviku. To były wczesne lata dziewięćdziesiąte, Islandia - dziś wzór, przykład sportowego renesansu - dopiero szukała recepty na męczące młodzież problemy z tytoniem i alkoholem. Nie istniał system szkolenia, kulała infrastruktura. Piłkarze grali sami sobie. Brakowało wykształconych trenerów, ostał się tylko talent i kult pracy.

Już za młodu Halldorsson łączył sport z filmem. W szkole średniej zaczął kręcić teledyski dla zespołu Nylon. Później zajmował się reklamami, przygotował klip do islandzkiej piosenki na Eurowizję. Nie porzucił pasji nawet, kiedy przeskoczył z szufladki "amator" do tej z etykietką "zawodowy piłkarz". W obu profesjach jest tylko lepszy i lepszy.

Osiągnąć coś absurdalnego

Miał w życiu moment, kiedy chciał rzucić sport w cholerę. 2004 rok; krótko obcięty, szczapowaty młodzian kończy dwadzieścia lat. Dojrzewanie, rozstaje dróg, kryzys. Wiadomo, burzliwy czas. Podobno trochę uwiodły go licealne imprezy i perspektywa życia wśród artystycznej bohemie, trochę podłamały nieudane testy w 3-ligowym islandzkim klubie oraz problemy z ramieniem, które wybił na snowboardzie w wieku 14 lat.

- Nikt nie wierzył, że potrafię grać w piłkę - opowiadał później "Guardianowi".

Całe szczęście, że się ogarnął. Dźwignął, doszedł do siebie. A to dzięki temu, że jest uparty. Jak ojciec. Tato, kiedyś golkiper, mu zresztą pomógł. Usiedli, poważnie porozmawiali i wspólnie wyznaczyli cel: bramkarstwo, zawodowstwo, osiągnięcie "czegoś absurdalnego". Na przykład zagranie w meczu przeciwko Gianluigiemu Buffonowi.

Sequel do Euro

Ruszyło. Stjarnan, Fram, KR Reykjavik. Na początku trochę z doskoku, jako dodatek do normalnej pracy. Wreszcie w 2014 roku Halldorsson porzucił fuchę w SagaFilm i podpisał kontrakt z norweskim Sandnesem Ulf. Mostów nie spalił, firma obiecała mu możliwość powrotu po zakończeniu kariery.

Trudno powiedzieć, czy skorzysta. Dziś jest podstawowym bramkarzem reprezentacji Islandii. Pierwszy raz z kolegami objawił się światu ćwierćfinałem Euro 2016, teraz w Rosji razem kręcą sequel. A on kręci też po godzinach, wiąż pracuje przy produkcji teledysków, reklam, programów. Nagrał nawet thriller w krótkim metrażu. Poważny, krwawy. Trochę oderwany od kanonów islandzkiego kina.

"Everest" z Holendrami

Pasją się dzieli, zaraża. Kilka lat temu zapoczątkował tradycję wspólnego oglądania filmów przez islandzkich kadrowiczów dwie-trzy noce przed każdym meczem. I tak na przykład do pokonania Holendrów w 2015 roku nastroił jego kolegów znakomity "Everest" Baltasara Kormakura. Na razie nie wiemy, co obejrzeli tym razem.

Aby objąć umysłem, co wydarzyło się sobotnim popołudniem w Moskwie, najlepsze będą liczby. Argentyńczyków jest na świecie tylu, co Polaków. Ponad 40 milionów. Populacja Islandii równa jest liczbie mieszkańców Lublina. Niespełna 350 tysięcy.

W wymiarze historycznym islandzka piłka to przy dziedzictwie Diego Maradony czy Alfredo Di Stefano karzeł. I mecz Argentyńczycy zaczęli tak, jakby przybyszy z dalekiej północy faktycznie za karłów mieli. Nonszalancko, z lekceważącą pewnością siebie. Jakby chcieli każdego przeciwnika zapytać z osobna: - A ty kim jesteś?

Halldorssona dziś już znają. To reżyser kina akcji.

Autor na Twitterze:

ZOBACZ WIDEO Terlecki: Nie wierzę, że Glik będzie gotowy grać na sto procent

Źródło artykułu: