Sytuacja była jasna. Senegalczycy stracili gola w meczu z Kolumbijczykami (0:1) i przy takim wyniku awans Japończykom dawała nawet jednobramkowa porażka z Polakami. Akira Nishino nakazał swoim zawodnikom grę ostrożną, zachowawczą. Bezkontaktową. Grunt, żeby nic nie wpadło do sieci, byle nie złapać żółtej kartki (bo dla awansu Azjatów było kluczowe to, że dostali ich w trakcie turnieju mniej niż drużyna z Afryki).
Wyrachowana taktyka przyniosła skutek, bo na warunki rywali przystali Polacy. Zatańczyliśmy tak, jak nam rywal zagrał.
Japończyków nie chwalę, ale ich rozumiem. Grali o awans, o wynik. Gdyby na nas ruszyli i po kontrze stracili gola, nazwalibyśmy ich frajerami roku. Przyznaję więc, że do bierności mieli prawo. Ale my po porażkach z Senegalczykami (1:2) i Kolumbijczykami (0:3) mieliśmy przecież walczyć o odzyskanie twarzy. O godne pożegnanie, o radość dla zgnębionych kibiców. I odstawiliśmy szopkę.
Moim zdaniem walka o honor polega na tym, że piłkarze faktycznie walczą. Jeżdżą na tyłkach, gryzą trawę, są jak Tommy Lee Jones w "Ściganym". Szarpią rywali, siedzą na nich, nie dają chwili oddechu. Od pierwszej do ostatniej minuty. Idą na bitwę, walkę totalną, jakby jutra miało nie być. Fakt, Polacy zagrali na wyniszczenie. Kibiców, którzy usiedli przed telewizorami i na trybunach.
Podopieczni Adama Nawałki przyjęli zwycięstwo z całym dobrodziejstwem inwentarza. W ostatnich minutach zrezygnowali z grania w piłkę i poszli z rywalem pod rękę na spacer. Zamienili mecz piłkarski w widowisko godne Monty Pythona. Słowa selekcjonera o tym, że "chcieli sprawić tym meczem trochę radości kibicom" brzmią jak kiepski żart. Zamiast powodów do radości jego podopieczni dali fanom w twarz.
Poprzednie wieczory spędziliśmy w zachwycie nad tym, jak godnie przygodę z turniejem kończą Marokańczycy, Irańczycy czy Koreańczycy. Po bezpardonowej walce, z ogniem w oczach, dumą w sercu. My czas honoru rozmieniliśmy na minuty wstydu. Uznaliśmy, że najważniejsze są trzy punkty, cel uświęca środki. Mniejsza o twarz.
Podobno po latach nikt nie pamięta stylu, liczy się wynik. Tak, jakby nikt dziś nie wspominał wstydliwych ustawek Niemców z Austrią (1982) czy Szwedów z Duńczykami (2004).
Nie umiem się takim zwycięstwem cieszyć.
Autor na Twitterze:
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Co z przyszłością Loewa? Może podać się do dymisji