"Jak to się stało, że w krótkim czasie stracili sympatię wielu ludzi?" - pyta "Newsweek". I na okładce pokazuje zatroskaną Annę tulącą męża po przegranym meczu z Senegalem. A potem dodaje: "A do tego jego sportowa przyszłość stanęła pod znakiem zapytania".
Czytam jeszcze raz. Nie, to nie było przywidzenie. Przyszłość Roberta Lewandowskiego, który w ostatnich trzech sezonach Bundesligi strzelił dla Bayernu Monachium 89 bramek, który po raz trzeci zdobył koronę króla strzelców jednej z najlepszych europejskich lig, stanęła - według tygodnika - pod znakiem zapytania. Mówimy o piłkarzu, który od lat utrzymuje się w światowej czołówce, regularnie występuje w półfinałach Ligi Mistrzów, wepchnął reprezentację Polski do dwóch dużych turniejów.
Oczywiście, że stoi pod znakiem zapytania. Nie wiemy przecież, czy w przyszłym sezonie strzeli 20 czy 30 bramek. A może będzie gdzieś po środku? Kryzys Lewandowskiego, wg. jednego ze znajomych, zaczął się, gdy zawodnik udzielił jesienią wywiadu tygodnikowi "Der Spiegel". Cytuję: "Narzekał na kolegów z Bayernu, a władzom klubu zarzucał skąpstwo. Od tej pory daje do zrozumienia, że już nie chce tam grać".
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Słaby mundial problemem Lewandowskiego. "Dzisiaj nie możemy powiedzieć, że jest lepszy niż Cavani"
Przypomnę, że od momentu wywiadu aż do końca sezonu Lewandowski strzelił we wszystkich rozgrywkach 35 bramek w 43 meczach dla Bayernu i 8 goli w 6 meczach dla kadry. Aż do czasu mundialu. Każdy piłkarz chciałby, żeby tak wyglądał jego kryzys.
A że nie wyszło w Rosji? Tak, nie wyszło, bo byliśmy słabi. Oczywiście, Lewandowski nie był w stanie przepchnąć drużyny, to go przerosło. Nie był takim liderem, jakiego oczekiwaliśmy. Sam spodziewałem się zdecydowanie więcej. Myślę, że Lewandowski też. Pisaliśmy w zeszłym roku, że polska piłka wozi się na plecach Lewandowskiego. I teraz on, najzwyczajniej w świecie, nie dał rady więcej nieść tego ciężaru. Czy to znaczy, że Polacy - jak pisze tygodnik - stracili sympatię do małżeństwa Lewandowskich?
Może coś w tym jest, że znacznej części opinii publicznej przeszkadza postawa Anny Lewandowskiej i jej poradniki dla bogatych kobiet. Podobno musiała zablokować możliwości komentowania na jej koncie na Instagramie, bo miała wylew "hejterskich" komentarzy. Niestety, taka jest rzeczywistość internetowa, pojawia się tu wielu frustratów. Ale nie zauważyłem, by nagle cała Polska zaatakowała Lewandowskich, by nagle wszyscy ich nienawidzili, by wszyscy zazdrościli im ich obrzydliwego bogactwa. Może to ja żyję w alternatywnej rzeczywistości, a może to redaktorzy "Newsweeka".
To wszystko dość niesmaczne, typowe tabloidowe "pochylanie się z troską" nad domniemanym problemem osoby publicznej. Czyli chcemy coś tam napisać, ale nie mamy odwagi wyrazić własnego zdania, więc wyrażamy je w formie insynuacji i niedomówień. Niby bronimy, ale wskazujemy błędy. Ważne, że z troską. I zrzucamy wszystko na "Polaków, którzy już tak mają, że nie lubią pięknych i bogatych".
Przyznaję, że nie czytam kolorówek i tygodników opinii. Wolę własne opinie niż przewidywalnych do bólu dziennikarskich klonów. Mam jednak wrażenie, że ci sami ludzie, gdyby Polska wygrała, pisaliby o tym, że Polska kocha Lewandowskiego, a jego małżeństwo jest idealne. "AAA Napiszemy tekst pod dowolną tezę. Dopasujemy nawet wypowiedzi".
Bardzo nie lubię, gdy świat polityki i polityczne media biorą się za sport. Rozumiem, że każdy ma prawo zabrać głos na temat kadry, bo przecież to kadra narodowa. Tyle tylko że świat polityki nie zna umiaru zwłaszcza teraz, w dobie mediów społecznościowych. Tam nie ma merytorycznej debaty. Jest tania licytacja - kto głośniej krzyknie, kto wypowie bardziej spektakularną i bardziej kontrowersyjną frazę, przy czym nie należy tego mylić z wyrazistością. Zaczynają się tanie nagonki, hejtowanie idoli. Dziś byłeś kimś, jutro jesteś nikim. Przy czym nie ma tu podziału na opcje polityczne. Raz jest to Samuel Pereira i Krystyna Pawłowicz, raz jest to Tomasz Lis. Być może oni odbierają sport tak samo prosto, jak reszta społeczeństwa politykę. Być może operują w 100 procentach na emocjach, nie wchodzą w detale. Ale my, ludzie sportu, niekoniecznie musimy się na to zgadzać.
Pozdrawiam serdecznie