Piotr Ciesielski: The games must go on

Gdy 10 lat temu Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował o przyznaniu Pekinowi organizacji Igrzysk XXIX Olimpiady, głosy na świecie były bardzo podzielone. Część miała nadzieję, że Kraj Środka dzięki tej imprezie się zmieni, zapanuje w nim demokracja i zaczną być przestrzegane prawa człowieka. Inni uważali, że kolejność powinna być odwrotna - najpierw zmiany w państwie, potem organizacja IO.

W tym artykule dowiesz się o:

Po kilku tygodniach świat jednak o tym problemie zapomniał. Przestano mówić o Tybecie, cenzurze, torturach w chińskich więzieniach. Nikt już nie słuchał głosu Dalajlamy, który jako jedyny przez cały czas przypominał światu o Tybecie. Tylko, czy aby na pewno zapomniano? Może zwyczajnie wielcy tego świata boją się mówić źle o Chinach, gdyż może przełożyć się to na wymierne straty, może przełożyć się na pieniądze.

Nikt nie ma wątpliwości, że to, co dzieje się w Państwie Środka jest godne potępienia. Nikt nie przeczy, że powinno się zaprotestować przeciw torturowaniu i zabijaniu Tybetańczyków. Nikt również nie popiera łamania praw człowieka, cenzury mediów czy zablokowania dostępu do Placu Tiananmen dla dziennikarzy.

Dlaczego jednak protestów wymaga się od sportowców, a nie od polityków, od możnych tego świata? To przecież polityka doprowadziła do przyznania Pekinowi Igrzysk, a zdecydowanie wyraźniej mogą zaprotestować głowy państw niż zawodnicy. Świat nigdy nie zagrozi Chinom embargiem gospodarczym, zerwaniem kontaktów dyplomatycznych i handlowych, bo załamałaby się światowa gospodarka. Świat nigdy nie pogrozi Pekinowi palcem, bo Komunistyczna Partia Chin mogłaby sprawić, że państwo, które to zrobiło, straci duże pieniądze. Tymczasem co niektórzy politycy i dziennikarze nawoływali do bojkotu zawodów. Za co? Pytam, za co karać ludzi, którzy całe swoje życie podporządkowali przygotowaniom do tej imprezy? Tylko dlatego, że politycy się boją zaprotestować, to trzeba to zrzucić na sportowców?

Nawet ci, którzy wcześniej (oczywiście pod publiczkę, nie miejmy co do tego wątpliwości) głośno mówili o możliwości bojkotu IO, jak chociażby Prezydent Francji Nicolas Sarkozy, teraz pierwsi lecą na ceremonię otwarcia. Nie, oni nie zrobią gestu solidarności, czy też protestu, bo straciłoby się ciekawe widowisko i miłą wycieczkę.

O tym, że światem rządzą pieniądze, wiedzą już nawet dzieci w przedszkolu. Z tego też powodu, tak jak napisałem wyżej, to sportowcy mieliby protestować, a nie politycy. Z tego również powodu, nikt przez lata nie stanie chociażby w obronie Palestyny, która podobnie jak Tybet, jest okupowana. Wszystko to jest bowiem grą polityczną i mówieniem ludziom tego, co chcą usłyszeć, a zarazem tego, co opłaca się powiedzieć, a nie walką o prawa człowieka.

Dlaczego chociażby opinia publiczna wręcz wymaga czasem od sportowców znaków solidarności z Tybetem podczas zawodów w dalekich Chinach, mimo że groziłoby to dyskwalifikacjami, podczas gdy nawet na naszym europejskim podwórku, karano odbieraniem medali sportowców, którzy założyli koszulkę z napisem, mówiącym, że Kosovo jest serbskie. Dlaczego przerywano mecze Orange Ekstraklasy, gdy kibice kilku klubów wywieszali podobne transparenty. To jest ta europejska demokracja?

Jak co 4 lata, z ogromnym napięciem i podnieceniem czekam na moment zapalenia znicza olimpijskiego i rozpoczęcia zmagań sportowców. Mimo, że mamy XXI wiek, a idea olimpijska to już nie jest to samo, co przyświecało baronowi De Coubertinowi, to na mnie magia igrzysk robi ogromne wrażenie. I dlatego mam nadzieję, że nie zabiorą mi tego politycy i dziennikarze i będę mógł na te 16 dni zapomnieć o polityce, problemach, życiu codziennym, a delektować się jedynie zawodami sportowymi, obejrzeć ceremonię otwarcia, zobaczyć jak płonie olimpijska pochodnia i wreszcie chociaż kilka razy posłuchać ze łzami wzruszenia w oczach Mazurka Dąbrowskiego.

Igrzyska Olimpijskie już od starożytności były "imprezą pokoju", na czas której przerywano wszelkie wojny i spory. Choć czasy już nie te, zostawmy na najbliższe dni sprawy Tybetu i praw człowieka. Niech ci, którzy tak głośno o nich mówią teraz, pamiętają o nich także po tym, jak sportowcy z całego świata wyjadą z Pekinu. Niech wtedy będą protesty, niech politycy spróbują coś w tej sprawie zrobić, ale sportowcom dajcie spokój. Oni włożyli tyle pracy w przygotowania, że nikt nie ma prawa im w rywalizacji przeszkadzać. Powtórzę więc na koniec, za Averym Brundagem, przewodniczącym MKOL-u w czasie pamiętnych igrzysk w Monachium, który wypowiedział te słowa po tragicznym zamachu, w którym zginęło 11 sportowców: THE GAMES MUST GO ON.

Komentarze (0)