Po wynikach półfinałów trudno typować faworyta finałowej potyczki. Obie reprezentacje pokonały silne rywalki w trzech setach - Amerykanki wzięły rewanż za fazę grupową na Kubankach, zaś Brazylijki zamknęły drogę do drugiego z rzędu złota Chinkom. O ile awans do finału podopiecznych José Roberto Guimarãesa w tak przekonujący sposób nie mógł być przyjęty za sensację, o tyle gładka wygrana zawodniczek Stanów Zjednoczonych może być swego rodzaju zaskoczeniem dla Brazylijek i budzić w nich pewien respekt.
Atakiem po medal
Drużyna USA zanotowała dotychczas tylko jedną porażkę. W grupie przegrała z ekipą z Kuby. Nie miało to jednak większego znaczenia dla sprawy awansu do dalszej fazy i układu sił w grupie A. W drodze do ćwierćfinału Amerykanki zwyciężyły kolejno: Japonki (3:1), Wenezuelki (3:1), Chinki (3:2) i Polki (3:2). Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkie zwycięstwa odniesione nad wymienionymi reprezentacjami były pewne i niepozostawiające złudzeń co do tego, kto był lepszy na boisku w bezpośredniej walce. Gdyby Japonki nie straciły głowy z kluczowych momentach, mecz mógłby się zakończyć zupełnie inaczej. Podobnie zresztą jak spotkania z gospodyniami olimpijskiego turnieju oraz naszymi kadrowiczkami, kiedy to o końcowym sukcesie decydował tie-break. Jednak mimo wielu niedociągnięć, siatkarkom Stanów Zjednoczonych należy oddać to, że ich znakomite warunki fizyczne, dzięki którym często osiągały przewagę na siatce, oraz mocny atak, największy atut tej reprezentacji, zaprocentowały w kolejnych grach.
Losowanie par ćwierćfinałowych nie okazało się dla Amerykanek najszczęśliwsze. Z pewnością wolały zmierzyć się z podopiecznymi Zorana Terzića, które wydawały się być teoretycznie łatwiejszymi do ogrania rywalkami niż Włoszki. Stało się jednak inaczej i waleczne siatkarki USA stanęły w szranki z zawodniczkami z Półwyspu Apenińskiego. Mecz stał na wysokim poziomie, choć stawka była ogromna - awans do strefy medalowej. Wojnę nerwów wygrały jednak siatkarki zza oceanu, które wręcz zmiażdżyły w piątej partii swoje przeciwniczki, wygrywając z przewagą dziewięciu oczek (15:6) oraz w całej potyczce 3:2.
Zmotywowane tak fantastycznym zwycięstwem Amerykanki, które na awans do najlepszej czwórki Igrzysk Olimpijskich czekały aż szesnaście lat, nie mogły zaprzepaścić takiej szansy. Zawodniczki po wodzą Jenny Lang Ping nie przestraszyły się faworyzowanych Kubanek, z którymi przecież przegrały w pierwszej fazie turnieju, i nie pozostawiły im żadnych złudzeń. W każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła wzniosły się na wyżyny swych umiejętności i pogrzebały marzenia reprezentantek Kuby, ogrywając je 3:0.
Styl, jaki w turniejowej fazie Olimpiady zaprezentowały Amerykanki, nie pozostawia złudzeń co do tego, komu należy się miejsce w finale. Dzięki wielkim zwycięstwom amerykańskie zawodniczki udowodniły, że wielkie zapowiedzi o walce o najwyższe laury miały swoje podstawy w ich bardzo dobrym przygotowaniu fizycznym oraz taktycznym. Tylko czy to wystarczy na idące jak burza Brazylijki?
Wszystko po 3:0
W swoich wszystkich dotychczasowych potyczkach reprezentantki Brazylii, zajmujące aktualnie pierwsze miejsce w rankingu FIVB, po kolei wybijały z głowy siatkówkę kolejnym rywalkom, które stawały na ich drodze do olimpijskiego złota. W grupie B walka toczyła się tak naprawdę tylko o miejsca 2-4, pierwsza lokata z kompletem zwycięstw zagwarantowana była dla siatkarek José Roberto Guimarãesa. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego na Olimpiadzie chodziły słuchy, że są one w wyśmienitej formie. Przekonać się o tym mogły m. in. Polki, z którymi Brazylijki grały przedolimpijskie sparingi. Późniejsze mecze tylko utwierdziły nas w przekonaniu, że Brazylia to murowany faworyt spotkania finałowego, bo w takiej dyspozycji nie było wręcz mowy nawet o graniu w finale pocieszenia.
Siatkarki z Kraju Kawy od początku turnieju narzuciły sobie i swoim przeciwniczkom szaleńcze tempo. Bez większych problemów ograły bez straty seta nie tylko słabe Algierki i Kazaszki, ale także Rosjanki, Serbki, a także Włoszki. O ile pięciu zwycięstw w grupie można się było spodziewać, o tyle rozmiary porażek podopiecznych Giovanniego Caprary (w dwóch pierwszych partiach do czternastu i w trzeciej do szesnastu) z pewnością wzbudziły strach w Japonkach, ćwierćfinałowych rywalkach zawodniczek z Brazylii.
Ćwierćfinał przeciwko Azjatkom z Kraju Kwitnącej Wiśni i półfinał z broniącymi tytułu Chinkami nie miał większej historii. Ponownie dwie zanotowane wygrane na koncie i ponownie w obu przypadkach po 3:0. Przyczyną tak niebotycznych wyników jest przede wszystkim świetna gra w przyjęciu oraz finezyjne i efektywne rozgrywanie piłek przez, przewodzącą obecnie w klasyfikacji najlepszych rozgrywających, Marianne Steinbrecher. Ogólnie rzecz biorąc ekipa brazylijska wydaje się nie mieć słabych punktów. We wszystkich elementach gra na równym, bardzo wysokim poziomie. Pytanie tylko, czy w finale będzie podobnie.
Ostatnie konfrontacje
Mecz USA - Brazylia zapowiada się na wspaniałe widowisko. Ostatnie potyczki miedzy tymi zespołami dostarczały kibicom wielu emocji i siatkarskich wrażeń. Na Pucharze Świata w 2007 r., z którego bezpośredni awans na Olimpiadę uzyskały zarówno Amerykanki, jaki i Brazylijki, to drużyna ze Stanów Zjednoczonych schodziła z boiska z podniesioną głową. Spotkanie w Sendai zakończyło się wynikiem 3:2 dla USA. Jednak w tegorocznym finale Grand Prix lepsze okazały się Brazylijki, ogrywając swoje rywalki bez straty seta. Teoretycznie więc to reprezentantki w żółto-zielonych strojach powinny mieć niewielką przewagę psychiczną, szczególnie po tak fantastycznie rozegranych meczach w kolejnych fazach turnieju. Jednak nie zapominajmy, ze finał rządzi się swoimi prawami. Tutaj nikt już nie odpuszcza, nikt nie chce być tytułowany jako wicemistrz.
Spotkanie, którego stawką jest złoty medal olimpijski w siatkówce kobiet, pomiędzy zespołami Stanów Zjednoczonych oraz Brazylią, rozpocznie się w najbliższą sobotę o godzinie 14.00 czasu polskiego.