IO mężczyzn: Powtórka z finału kobiet czy rewanż za koleżanki po fachu? - zapowiedź finałowej potyczki USA - Brazylia

W sobotę byliśmy świadkami wielkiej olimpijskiej wiktorii Brazylii nad Stanami Zjednoczonymi w siatkówce kobiet. Czy w niedzielę w ślad za swoimi koleżankami pójdą popularni "Canarinhos"? Czy może nową kartę w historii światowej piłki siatkowej zapiszą Amerykanie? Te dwa pytania nurtują obecnie chyba wszystkich ludzi, którzy są w jakikolwiek sposób związani z tym sportem.

W tym artykule dowiesz się o:

Niedziela, dwudziesty czwarty sierpnia dwutysięcznego ósmego roku. Godzina dwunasta czasu chińskiego i szósta polskiego. Po przeciwnych stronach siatki tegoroczni triumfatorzy dziewiętnastej edycji Ligi Światowej - Amerykanie oraz wciąż jeszcze aktualni mistrzowie olimpijscy z Aten - Brazylijczycy. Dla zawodników Stanów Zjednoczonych to okazja do rewanżu za reprezentacyjne koleżanki i potwierdzenia dominacji nad siatkarzami z Kraju Kawy, jaka uwidoczniła się w ostatnim czasie, zaś dla "Canarinhos" możliwość wzięcia odwetu za bolesną porażkę w półfinale World League przed własną publicznością i udowodnienie swojej wielkości na najważniejszej imprezie dla każdego sporowca. Kto więc przechyli szalę zwycięstwa na swoją korzyść?

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Brazylia to dwa kraje, które o kondycję siatkówki męskiej i żeńskiej nie muszą się martwić. W ich przypadku zarówno reprezentacja kobiet, jak i mężczyzn dostała się do olimpijskiego finału. Po sobotnim finale z udziałem siatkarek większe powody do zadowolenia mają kibice piłki siatkowej w Brazylii, ponieważ to właśnie ich ulubienice sięgnęły po pierwszy historyczny złoty krążek na Olimpiadzie.

Droga obu drużyn do najważniejszego dla nich spotkania na Igrzyskach w Pekinie była podobna. Wprawdzie to team amerykański nie odniósł jak dotąd żadnej porażki, to jednak podopieczni Bernardo Rezende pokazali się z równie dobrej strony, przegrywając tylko jedną konfrontację z Rosjanami, którzy zresztą zmierzą się w walce o brąz z półfinałowymi przeciwnikami żółto-zielonych, Włochami.

Zawodnicy USA wyszli z grupy A z kompletem zwycięstw. Z przysłowiowym kwitkiem odesłali reprezentantów Wenezueli, Włoch, Bułgarii, Chin oraz Japonii. Widać było, że rozkręcają się z meczu na mecz. Co prawda zaczęli nieco niemrawo, tracąc z Wenezuelczykami dwa sety, to w kolejnych potyczkach nie pozostawili rywalom żadnych złudzeń.

Niektórzy obawiali się o ich formę fizyczną po wspaniale rozegranych finałach Ligi Światowej. Mówiono, że zbyt szybko uzyskali szczyt formy, która osiągnęła już tak wspaniały poziom, że może jedynie się obniżać. Amerykański szkoleniowiec Hugh McCutcheon udowodnił jednak, że jest wysokiej klasy trenerem i mając do dyspozycji wszelkie potrzebne mu środki, potrafi doskonale przygotować swój zespół do docelowej imprezy. Wyrazem tego były wyśmienite pod każdym względem pojedynki w dalszej fazie turnieju z Serbami i "Sborną". Obie te konfrontacje dostarczyły kibicom wielu emocji. Reprezentanci Stanów Zjednoczonych najpierw po ekscytującej walce i odrabianiu strat do pałających żądzą rewanżu za Ligę Światową Serbów pokonali ich w pięciu partiach, by następnie stanąć do walki z Rosjanami. Ćwierćfinał z przeciwnikiem, który za wszelką cenę chciał poprawić swój wynik z Aten, był równie trudny. Spotkanie bardzo dobrze rozpoczęło się dla ekipy USA, która dzięki skutecznej grze w ataku i sprawiającej ogromne problemy rywalom zagrywce Claytona Stanley objęła prowadzenie w setach 2:0. Wtedy jednak o swojej sile i sportowej agresji przypomniała sobie "Sborna", która zaczęła odrabiać straty. Robiła to na tyle efektywnie, że po czterech partiach na planszy wyników wyświetlił się remis 2:2. O wszystkim zadecydować miał tie-break. Piąty set zaczął się po myśli Amerykanów, lecz podopieczni Władimira Alekny szybko wyrównali. W końcówce seta dał znać o sobie aktualnie drugi wśród najlepszych blokujących turnieju David Lee i to Stany Zjednoczony mogły świętować zwycięstwo.

Mimo że Amerykanie grają w Pekinie głównie pierwszą szóstką - ta samą, którą rozpoczynali kończący się już sezon reprezentacyjny w fazie grupowej Ligi Światowej, trudno w ich przypadku mówić o grze schematycznej. Wręcz przeciwnie - są godnymi rywalami dla niezwykle szybkich Brazylijczyków. Najdynamiczniejszy z nich - William Priddy, zajmuje szóste miejsce w rankingu na najlepiej punktującego gracza, której to stawce przewodzi jego reprezentacyjny kolega - Stanley (równie efektywny w polu zagrywki). Siatkarze Stanów Zjednoczonych mają w swoich szeregach zawodników, którzy w każdej chwili są gotowi na otrzymanie piłki od Ball’a, co znacznie utrudnia rywalom ich blokowanie. W stosunku do ostatnich lat poprawili też znacznie grę w obronie i często popisują się ekwilibrystycznymi wręcz zagraniami w defensywie.

Drugim zespołem, który zobaczymy w zbliżającym się wielkimi krokami finale, jest Brazylia. O ich możliwościach i dokonaniach wiele mówić nie trzeba. Od lat wiodą prym w siatkówce, prezentując galaktyczny wręcz poziom gry. Jednak ostatnimi czasy, konkretnie od finałów Ligi Światowej w Rio, coś w tej drużynie pękło. Bez Ricardo, rozgrywającego, który do czasu sprzeczki z trenerem był pierwszym rozgrywającym w swojej drużynie, przegrali dwa mecze, w tym jeden z ekipą USA, zajmując ostatecznie czwarte miejsce. Mimo to nadal uważani byli za głównych faworytów do olimpijskiego złota, którymi wciąż pozostają.

Rywalizację w grupie B "Canarinhos" zakończyli na pozycji pierwszej, z tą jedną różnicą w stosunku do Amerykanów, że zanotowali jedną porażkę na swoim koncie. Przegrali z Rosjanami 1:3, lecz w innych konfrontacjach okazali się lepsi, ogrywając Egipcjan, Serbów, Polaków oraz Niemców. Wprawdzie nie pokazali swojej fantastycznej siatkówki, która dotychczas była ich wizytówką, to dosyć pewnie wkroczyli do drugiej fazy turnieju, gdzie zmierzyli się z najsłabszymi wśród ćwierćfinalistów Chińczykami. Mecz nie obfitował w zbyt wiele emocji (zakończył się deklasacją rywali 3:0), czego już nie można powiedzieć o potyczce z Włochami. Ambitni rywale, naładowani energią po triumfie nad faworyzowanymi skądinąd siatkarzami Polski, do walki przystąpili z wiarą w końcowy sukces. Pierwszy set podrażnił jednak obrońców tytułu z 2004 r., który przegrali do dziewiętnastu. W kolejnych partiach pokazali już oni jednak klasę, choć wciąż nie zaprezentowali jeszcze wszystkich swoich dotychczasowych atutów, na które bardzo liczą siatkarscy kibice. Kolejne trzy sety wygrali, choć siatkarze z Półwyspu Apenińskiego do końca walczyli o doprowadzenie do tie-breaka. Tak się jednak nie stało i podopieczni "Bernardinho" będą mieli okazję, aby wreszcie zagrać w finale na swoim najwyższym możliwym poziomie.

Największym atutem "Kanarków" wydaje się być szybkie rozegranie, możliwe dzięki przyjęciu w punkt Sergio. O fakcie, iż w momencie dogrania piłki do siatki gotowych do ataku jest zawsze trzech, czterech graczy wie już chyba każdy. Do tego dochodzi blok, w którym dzieli i rządzi Gustavo. Aby jednak Brazylia obroniła tytuł, potrzebny jest jeszcze ten błysk, towarzyszący im przez wszystkie lata, w których wiedli prym, gdyż Amerykanie z pewnością nie będą czuli przed nimi respektu lub obaw, a co najwyżej szacunek.

Trudno typować faworyta finałowej potyczki. W nieco bardziej uprzywilejowanej sytuacji wydają się być zawodnicy Stanów Zjednoczonych, którzy mają patent na Brazylijczyków. Jeśli jednak "Canarinhos" pokażą wreszcie pełny wachlarz swoich umiejętności, o zwycięstwo może być niezwykle trudno. Kilku zawodników z Kraju Kawy zapowiedziało już po tegorocznej Olimpiadzie koniec reprezentacyjnej kariery, a i szkoleniowiec Brazylii zapowiada koniec pracy z tą drużyną, co może być dużym bodźcem dla całego zespołu.

Finałowe spotkania na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie w piłce siatkowej mężczyzn pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Brazylią rozpocznie się o godzinie szóstej czasu polskiego. Już teraz możemy się jednak spodziewać dużej dawki emocji i siatkówki na najwyższym światowym poziomie.

Źródło artykułu: