- Fakty są takie, że Lewandowski ma z nami kontrakt, który wypełni. Basta! W tych sprawach jesteśmy zawsze klarowni i konsekwentni. Tak to działa w Monachium. Nie ma zawodnika ważniejszego niż klub - to sławna już wypowiedź Olivera Kahna z maja tego roku.
- Rozumiem wasze pytania o transfer, ale nasze stanowisko jest oczywiste: umowa Lewandowskiego obowiązuje do czerwca 2023 - to z kolei cytat z dyrektora Hasana Salihamidzicia z czerwca.
Oczywiście teraz, gdy "Lewy" jest już piłkarzem Barcelony, w Monachium będą powtarzali, że była to tylko gra na podbicie stawki. W końcu 50 milionów euro za 33-letniego zawodnika to świetny interes, żaden piłkarz nie odchodził z Allianz Arena za większe pieniądze. I sporo racji ma Pini Zahavi, który powiedział w rozmowie ze Sky Sports, że wszystkie strony wygrały.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: widać geny po ojcu. Tak strzela syn Beckhama
Jednocześnie Lewandowski obalił jednak pewien mit.
Pamiętam, jak w 2018 roku polski napastnik zatrudnił Piniego Zahaviego, a mimo to nie udało mu się odejść do Realu Madryt. Narracja dużej części niemieckich mediów i sygnały wychodzące z klubu były jednoznaczne: Bayern pokazał Polakowi miejsce w szeregu. To klub dyktuje tu warunki. I to Bayern zdecyduje, kiedy łaskawie pozwolić swojemu napastnikowi odejść.
Cztery lata później, także za sprawą "Lewego" i jego otoczenia, wszyscy przekonali się, że Bawarczycy nie zawsze rozdają karty.
Tym razem wielka biznesowa gra toczyła się na zupełnie innych zasadach.
Plan wypalił
Lewandowski miał plan i bardzo konsekwentnie go realizował. Kiedy 12 marca trafił na okładkę katalońskiego "Sportu" jako jeden z celów transferowych Barcelony, wiedział już, że jeśli odejdzie z Monachium, to tylko na Camp Nou. Na moment pojawił się jeszcze temat PSG, które również zabiegało o Polaka, ale błyskawicznie upadł. Lewandowski i jego współpracownicy zdecydowanie obrali kierunek na Katalonię. I cierpliwie kruszyli monachijski mur. A w maju przypuścili prawdziwą ofensywę.
Iskrą, która podpaliła lont, było granie Bayernu na zwłokę w rozmowach o nowej umowie Polaka.
14 maja, wywiad Lewandowskiego dla Viaplay: - Rozmawiałem z Hasanem Salihamidziciem i powiedziałem mu, że nie przedłużę kontraktu. Poinformowałem też o swojej decyzji trenera. Obie strony muszą teraz znaleźć najlepsze rozwiązanie.
22 maja, Pini Zahavi dla "Bilda": - Robert nie czuje się szanowany przez osoby odpowiedzialne. Bayern nie stracił Lewandowskiego jako piłkarza, ale jako człowieka.
30 maja, konferencja piłkarza przed meczami kadry: - Moja historia z Bayernem dobiegła końca. Po tym, co się wydarzyło, nie wyobrażam sobie dalszej współpracy.
Ta ostatnia wypowiedź wywołała w gabinetach przy Sabener Strasse konsternację. Szefowie Bayernu nie przewidywali takiego scenariusza. Wówczas postanowili robić dobrą minę do złej gry, utrzymując narrację, że mają wszystko pod kontrolą.
Niektórzy spodziewali się, że piłkarz pomacha szabelką, a Bayern ustawi go do pionu.
Tym razem Zahavi wygrał
Nic takiego nie miało miejsca.
Skończyło się na prężeniu muskuł, zapewnianiu przez klub, że Lewandowski nigdzie nie odejdzie i... negocjacjach z Barceloną.
Do tego doszła kampania medialna pt. "anty-Lewandowski". Im bliżej było transferu, tym częściej dziwnym trafem można było przeczytać w niemieckich tytułach, że koledzy nie lubią Lewandowskiego, nie chcą z nim grać i tak naprawdę jego odejście za dobre pieniądze będzie sukcesem Bayernu.
Po powrocie piłkarza z wakacji urosło to wręcz do absurdalnych rozmiarów. Niemieccy dziennikarze liczyli co do minuty, kiedy wyszedł na boisko. Odnotowywali, że podrapał się po uchu albo poklepał kogoś po plecach. Podobno podawał niecelnie, a "groźna maszyna do strzelania goli ani razu nie trafiła do siatki" - ironizował "Bild".
Przekaz był czytelny: Lewandowskiemu się nie chce, zachowuje się jak gwiazda i ma drużynę gdzieś. To już jednak nie miało żadnego znaczenia. Wszystkie strony wiedziały wówczas, że w ostatecznym rozdaniu Zahavi odniósł zwycięstwo. Operacja pt. "Lewy" w Barcelonie to jego majstersztyk.
Tak naprawdę agent Polaka sprawił, że Bawarczycy mieli ograniczone pole manewru. Sprzedaż Lewandowskiego za rozsądną kwotę była jedyną sensowną decyzją. Można rzucać w eter hasła o "klubie ważniejszym niż jakikolwiek piłkarz", żelaznych zasadach i wyjątkowości Bayernu. Po raz kolejny potwierdziło się jednak, że to tylko (i aż) biznes.
Lewandowski już w Hiszpanii, a Bayern pracuje, by wykorzystać solidny dopływ gotówki i wzmocnić się w - paradoksalnie - niezłym dla Bawarczyków okienku transferowym. Salihamidzić zaś opowiada w mediach, że "Lewy" po powrocie z USA powinien wpaść do niego na kawkę.
Wszyscy szczęśliwi.
Aż chciałoby się zapytać: i o co ta cała wojna?
Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Kucharski komentuje transfer "Lewego": nie spodziewałem się
Lewandowski w Barcelonie. Trener Bayernu zabrał głos.