Jak Lewandowski nie dostał złotego zegarka

Getty Images /  James Williamson - AMA / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / James Williamson - AMA / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony zwykło się przedstawiać jako sytuację win-win, czyli taką, w której wszyscy są wygrani. Były agent Cezary Kucharski zwrócił uwagę na coś jeszcze.

Robert, bo gra w klubie, do którego chciał trafić; FC Barcelona, bo pozyskała świetnego napastnika; Bayern, bo wziął kupę pieniędzy za niemal 34-letniego zawodnika, z którym miał już tylko rok kontraktu. I to wszystko prawda, z małym jednak zaznaczeniem. Otóż w tej całej spektakularnej transakcji nie udało się jedno: nie zostawić po sobie spalonej ziemi w Monachium.

Nie chodzi nawet o to, że media u naszych zachodnich sąsiadów od kilku tygodni bezpardonowo kopią Roberta po kostkach. Widać, że źle tam znoszą syndrom odrzucenia. Mogę ich żal nawet zrozumieć. Pewnie gdy emocje trochę opadną, ta niechęć do "Lewego" przygaśnie w naturalny sposób. No chyba, że złośliwym zrządzeniem losu FC Barcelona trafi na Bayern Monachium w Lidze Mistrzów. Wtedy rolę wroga mamy z góry obsadzoną.

Ale zostawmy z boku bulwarowe media, które teraz nakręcają spiralę nienawiści do niewdzięcznego Polaka, który według nich zamiast zostać legendą, okazał się tylko być tylko najemnikiem.

ZOBACZ WIDEO: Komentator oszalał, gdy to zobaczył. Ta reakcja to prawdziwe złoto

Patrząc zupełnie obiektywnie trzeba zauważyć, że Lewandowski przez 12 lat ciężko pracował w Niemczech na swój pozytywny wizerunek, a później go - może nie zniszczył, bo to zbyt dużo powiedziane - mocno nadwyrężył. Że nie szkodzi? Że nie musi się oglądać na Niemców? I tak, i nie.

Kraj naszych zachodnich sąsiadów to duży rynek, bogaty. Robert zwraca na to uwagę, bo po zakończeniu kariery zamierza być biznesmenem. Ba! Już nim jest. Dobra marka szanowanego partnera na pewno, by mu w Niemczech nie przeszkadzała.

Kilka dni temu piłkarz Górnika Zabrze - Lukas Podolski - mocno skrytykował postawę Lewandowskiego w ostatnich tygodniach. - Niefajnie się to kończy. Mogło to być lepiej rozegrane, by wszyscy byli zadowoleni. Jak ktoś grał osiem lat w klubie, strzelał bramki, wygrywał mecze, nie powinno się to kończyć taką walką, taką wojną. Myślę, że to, co wybudował w Bayernie przez te osiem lat gry w Monachium, zepsuł teraz swoją postawą - mówił Podolski w "Super Expressie".

Przytaczam jego wypowiedź nie bez powodu. On, wychowany w Niemczech i do dziś żyjący tamtejszymi mediami, idealnie oddaje nastroje za naszą zachodnią granicą, gdzie jest wielkie rozczarowanie postawą "Lewego".

Czy dało się odejść z Bayernu bez tego całego medialnego cyrku, który nakręcał agent Roberta Pini Zahavi?

Zapytałem o to Cezarego Kucharskiego i - mimo że stosunki między nim a Lewandowskim są obecnie kiepskie - były menadżer naszego napastnika przyznał, że taktyka silnej konfrontacji poprzez ostre wypowiedzi do mediów była słuszna. Bo w Bayernie od początku mieli świadomość, że nie da się zatrzymać piłkarza, który publicznie mówi, że nie chce już dłużej grać w danym klubie. Odwrotu już nie było, była jedynie brutalna walka o kasę. A że Lewandowski odszedł z Bayernu w sytuacji ostrego konfliktu? Kucharski twierdzi, że zawsze w ten sposób odchodził, odkąd opuścił Znicz Pruszków.

Kiedy przypomniałem mu, że w Lechu tak jednak nie było, bo klub z Poznania był zadowolony ze sporych pieniędzy, jakie na "Lewym" zarobił, Kucharski się ze mną nie zgodził i przytoczył anegdotkę.

- Z Lecha też odchodził w atmosferze konfliktu - opowiada Kucharski. - Wracaliśmy właśnie samochodem z Dortmundu, gdzie Lewandowski przechodził testy medyczne. Wypadły one pozytywnie, więc wiadomo było, że kontrakt za chwilę będzie podpisany. W pewnym momencie do "Lewego" zadzwonił jeden z prezesów Lecha (mniejsza o nazwisko) i zaprosił go pilnie do siedziby klubu, nie wyjaśniając, jaki jest cel tego spotkania. Lewandowski bardzo się zdenerwował i zaczął pytać, o co może działaczom z Poznania chodzić, czego od niego chcą. Powiedziałem mu wtedy: "Możliwości są dwie. Mogą w dowód wdzięczności za duże pieniądze, jakie na tobie zarobili, zrobić ci miłą niespodziankę w postaci małej, gabinetowej uroczystości, w czasie której wręczą ci w podziękowaniu złoty zegarek i powiedzą kilka miłych słów, życząc powodzenia w przyszłości. Ale boje się, że w grę wchodzi inna opcja. Otóż ty masz w kontrakcie wpisanych kilka procent dla ciebie od kwoty transferu. Myślę, że zamiast zegarka, poproszą cię żebyś się zrzekł tej kwoty". On się wtedy bardzo zdenerwował, dręczył się do samego Poznania wątpliwościami co do tego, co dla niego przygotowali działacze Lecha - opowiada Kucharski.

No i co się okazało?

- A co się mogło okazać? Oczywiście nie było zegarka, tylko próby nakłaniania Lewandowskiego do zrzeczenia się procentów od transferu. Doradziłem mu wtedy, żeby rzucił papierami i wyszedł z gabinetu, to zobaczymy czy w Lechu są gotowi zrezygnować z transferu, który gwarantował im miliony euro od Borussii, w imię niedużych kwot, które chcieli wycisnąć od zawodnika. On tak zrobił i dzięki temu nie trzeba było się dzielić tymi pieniędzmi z Lechem. Nauka z tego incydentu nie poszła w las. Bardzo się przydała. Później "Lewy" przekonał się także w Dortmundzie, że gdy chcesz coś ugrać (wtedy chodziło o transfer do Bayernu), to musisz grać ostro, bezkompromisowo. Stąd teraz, kiedy w futbolu ma już bardzo silną pozycji, wie że może sobie pozwolić na twarde przepychanki i zdecydowaną walkę o transfer. Doświadczenia z Lecha i Borussii bardzo mu się teraz przydały - ocenia Kucharski.

No proszę, mieli dać zegarek, a chcieli zabrać pieniądze. Trochę jak w tym starym kawale, że podobno w Związku Radzieckim robotnikom rozdają samochody. Później się okazało, że nie samochody, tylko rowery. I nie rozdają, tylko kradną.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Zobacz takżeGuardiola zapytany o odejście Lewandowskiego. Nagle wymienił trzy nazwiska
Zobacz takżeAubameyang szczerze o Lewandowskim

Źródło artykułu: