Brzydkie zachowanie Realu Madryt. Klub nie wyciąga wniosków

Getty Images / By Oscar J. Barroso/Europa Press / Na zdjęciu: Marcelo
Getty Images / By Oscar J. Barroso/Europa Press / Na zdjęciu: Marcelo

Marcelo trafił do Realu Madryt jako osiemnastolatek i spędził w nim niemal całą zawodową karierę. Bez wątpienia Brazylijczyk to jedna z największych legend w historii klubu, godna królewskiego pożegnania. Na takie jednak liczyć nie może.

W tym artykule dowiesz się o:

Przez całą swoją karierę Marcelo rozegrał zaledwie półtora sezonu w seniorskiej piłce poza Realem Madryt. Wówczas, w 2005 roku, stawiał pierwsze kroki w barwach Fluminense Rio de Janeiro. Tam bardzo szybko przekonano się o jego wyjątkowym potencjale. Nastolatek od razu wyrósł na jednego z najlepszych zawodników ligi brazylijskiej i już rok później został nominowany do jedenastki sezonu. Tym samym skupił na sobie uwagę najlepszych klubów z całej Europy. Wśród nich był także Real Madryt, który wygrał walkę z konkurencją i zakontraktował młodego obrońcę.

Początek pięknej historii

W Realu Brazylijczyk spędził 15 kolejnych lat, niemal od początku występując w pierwszym składzie Los Blancos. Jedynie w debiutanckim sezonie musiał udowadniać swoją wartość i nie miał wielu okazji do zaprezentowania swej klasy na boisku. Rok później sytuacja zmieniła się o 180 stopni i Marcelo stał się jednym z filarów drużyny. Jego obecność była o tyle cenna, że niespełna dwudziestolatek równie dobrze, co na lewej obronie, radził sobie na skrzydle. Co ciekawe, w swoich początkach w barwach "Królewskich" występował tam nawet częściej niż na nominalnej pozycji.

Z upływem lat jego kariera wcale nie zwalniała tempa. Wręcz przeciwnie. Brazylijczyk z każdym rokiem pokazywał coraz większe ogranie na europejskim poziomie i szybko stał się zawodnikiem nie do zastąpienia. Dzięki temu błyskawicznie namaszczono go na następcę legendarnego Roberto Carlosa, który podbijał boiska jeszcze parę lat wcześniej. W 2010 roku Marcelo został jednym z trzech kapitanów drużyny. Miał wtedy na koncie już trzy trofea, w tym dwa mistrzostwa kraju. Najlepsze jednak miało dopiero nadejść.

Marcelo i Ronaldo
Marcelo i Ronaldo

Transfer CR7 punktem zwrotnym w karierze Marcelo

W międzyczasie szeregi Realu Madryt zasilił Cristiano Ronaldo. Portugalczyk został sprowadzony na Santiago Bernabeu, żeby przywrócić klubowi dawną świetność i pomóc w wywalczeniu dziesiątego Pucharu Europy. Marcelo bardzo szybko złapał z nim dobry kontakt. Obaj piłkarze dogadywali się świetnie nie tylko w pracy, ale i poza nią, dzięki czemu szybko zostali przyjaciółmi.

Ich relacja miała duży wpływ na karierę Brazylijczyka. Wszystko przez charakter Ronaldo, który był tytanem pracy i swoją "chorobą" szybko zaraził młodego, dobrze rokującego obrońcę. W dodatku obaj panowie błyskawicznie zaczęli rozumieć się bez słów na boisku, co poprawiało jakość gry Królewskich.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo się opłaciło. Tak bramkarz został bohaterem

Los Blancos urośli w siłę

To już w 2012 roku przełożyło się na kolejne mistrzostwo Hiszpanii. Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero dwa lata później. Wtedy Real przeszedł przez fazę pucharową Ligi Mistrzów jak burza, między innymi demolując w dwumeczu Bayern Monachium 5:0. W finale Królewscy spotkali się z Atletico i po dwunastu latach stanęli przed szansą, aby po raz kolejny w swojej historii zdobyć najważniejsze klubowe trofeum na Starym Kontynencie.

Mecz od samego początku był bardzo wyrównany i nie układał się po myśli kibiców klubu z Chamartin, bo Real długo przegrywał 0:1. Gdy nadszedł doliczony czas gry i coraz więcej wskazywało na to, że puchar wzniosą piłkarze Atletico, wydarzyło się coś niesłychanego. W 93. minucie przy rzucie rożnym do piłki dośrodkowanej przez Lukę Modrić najwyżej wyskoczył Sergio Ramos. Hiszpan skierował ją do siatki i chwilę przed końcowym gwizdkiem zmienił wynik spotkania. Nadszedł więc czas na dogrywkę. W niej królowała już tylko jedna drużyna. Finał zakończył się wynikiem 4:1. Do siatki trafiali kolejno Bale, Marcelo i Ronaldo.

Roberto Carlos nareszcie doczekał się konkurenta

Wtedy Brazylijczyk został uznany za jednego z najlepszych lewych obrońców w historii klubu. Następny rok jednak okazał się bardzo trudny dla niego i reszty drużyny. Real został wyeliminowany z Ligi Mistrzów przez Juventus FC w półfinale, a na domiar złego dla sympatyków klubu z Madrytu, po trofeum sięgnął odwieczny rywal - FC Barcelona. Wówczas fani nie wiedzieli jeszcze, że na poprawę humorów nie trzeba będzie długo czekać.

W następnym sezonie Królewscy po raz kolejny sięgnęli po tytuł, ponownie wygrywając w finale z Atletico. Tym razem po serii jedenastek, z których dwie wykorzystał duet Ronaldo - Marcelo. Brazylijski obrońca był w tamtym sezonie postrachem we wszystkich sektorach boiska. Przede wszystkim imponował niepowtarzalną techniką i kontrolą piłki. Zasłynął ze swoich firmowych przyjęć, gdy z niesamowitą lekkością opanowywał futbolówkę posyłaną lobem nawet na wysokość kilkudziesięciu metrów.

Między innymi dzięki Marcelo dokonali niemożliwego

Jak się szybko okazało, na Santiago Bernabeu zawitały złote czasy. Real obronił Ligę Mistrzów jako pierwszy klub w historii tych rozgrywek, wygrywając przy tym także zmagania ligowe. Los Galacticos ani myśleli się zatrzymywać. Rok później znów dokonali niemożliwego, zdobywając kolejny Puchar Europy, po pokonaniu w finale Liverpoolu. Marcelo walnie przyczyniał się do sukcesów zespołu i udowadniał swoją grą, że porównywanie do legendarnego Roberto Carlosa wcale nie było na wyrost.

Wszystko, co dobre, jednak kiedyś się kończy. Cristiano Ronaldo z różnych powodów opuścił klub, między innymi wskutek nie najlepszych relacji z prezesem. Choć Portugalczyk w barwach Realu pięć razy unosił Złotą Piłkę, rozstanie przebiegło w napiętej atmosferze. Legenda Królewskich nie doczekała się nawet meczu pożegnalnego. Niesmak pozostał, zwłaszcza że kilka lat wcześniej podobnie wyglądało rozstanie z klubem Ikera Casillasa, uważanego po dziś dzień za jednego z najlepszych bramkarzy w historii futbolu.

Początek końca kariery

Wtedy zaczęły się kłopoty Marcelo, który najwyraźniej odczuł odejście przyjaciela. Z roku na rok prezentował się coraz gorzej, sprawiając wrażenie piłkarza, który utracił radość z gry. Stopniowo spadała również liczba jego minut na boisku. Niemniej ze względu na swoją miłość do klubu, specjalnie się tym nie zrażał. Cały czas starał się być dobrym duchem zespołu i wywiązywać się jak najlepiej ze swoich obowiązków. Gdy już wybiegał na murawę, zostawiał na niej serce.

W międzyczasie dopisywał na swoje konto kolejne trofea. Pod koniec ubiegłego sezonu zdobył z klubem dwudziesty czwarty puchar, za swoje szóste mistrzostwo kraju. Tym samym wyprzedził Francisco Gento, stając się najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii Realu. Od początku sezonu mówiło się jednak, że zarząd nie zamierza przedłużyć z nim umowy.

Marcelo
Marcelo

Real powinien brać przykład z innych klubów

Marcelo wciąż robił swoje, zapewniając, że sam nie zdecyduje się na odejście z klubu. Był także gotowy na obniżkę pensji. Jak się okazało, to nie wystarczyło. Florentino Perez pozostał niewzruszony i zdecydował się nie przedłużać kontraktu z legendarnym piłkarzem, do czego naturalnie miał pełne prawo. Ale w ramach pożegnania zorganizował jedynie konferencję prasową, co z pewnością u niejednego z sympatyków Realu mogło wywołać rozgoryczenie. Z pewnością wielu z nich zadawało sobie pytanie... Czy tak traktuje się legendy, będące żywą częścią historii klubu?

Małym nakładem środków i odrobiną poświęconego czasu, można by bez problemu wyjść z twarzą z takiej sytuacji. Bo czyż nie da się uhonorować piłkarza za jego zasługi? Oczywiście, że się da. Wcale nie trzeba cofać się jakoś daleko wstecz, aby tego dowieść. Wystarczy udać się do Włoch, a konkretnie do Turynu. Miasta, które przez 17 lat było domem Giorgio Chielliniego. Obrońca jednak swoje lata już ma, w związku z czym doszedł do wniosku, że czas odwiesić koszulkę Juventusu do szafy. Jak przebiegało jego pożegnanie? Zgoła inaczej.

Mecz z Lazio był ostatnim, który włoski defensor rozegrał w barwach "Bianconerrich". Już przy jego zejściu z boiska nie zabrakło emocji, jednak prawdziwe show rozpoczęło się dopiero po ostatnim gwizdku sędziego. Zgasły światła, jeden snop padał tylko na środek boiska, gdzie oczywiście wyszedł Chiellini. Była drużyna kobiet, byli jego koledzy. Na telebimie wyświetlono film przedstawiający najważniejsze momenty kariery włoskiego obrońcy. Kibice Juve, wypełniający po brzegi Allianz Stadium, głośno skandowali nazwisko piłkarza. Nie obyło się bez łez i chwil wzruszenia. Refleksja? Klasa sama w sobie.

Żeby szukać podobnych przykładów, nie trzeba wcale podróżować na Półwysep Apeniński. A Legia Warszawa i Artur Boruc? Mecz pożegnalny z Celtikiem Glasgow, którego atmosferę czuć było dużo wcześniej na ulicach stolicy? Wystarczą chęci, odrobina kreatywności i przyzwoitości. Tymczasem w Madrycie po raz kolejny nie było żadnej z tych rzeczy. Była za to konferencja.

Marcelo żegnający się z Realem Madryt
Marcelo żegnający się z Realem Madryt

Kolejne pożegnanie nieadekwatne do zasług w Madrycie stało się faktem

Fakt faktem, wzruszająca i pełna emocji, ale nie ze względu na zaangażowanie klubu, tylko zachowanie głównego bohatera wieczoru. Marcelo nie mógł powstrzymać łez, podziękował kolegom, trenerom, Realowi za możliwość spełnienia marzeń, a także Raulowi Gonzalezowi, za wprowadzenie do drużyny, gdy był jeszcze nastolatkiem. Sam Brazylijczyk po raz kolejny wyszedł z twarzą i pokazał, że klub jest głęboko w jego sercu. Między innymi mówiąc tak:

- To nie jest smutny dzień, a dzień radości. Płaczemy, bo mamy wiele dobrych emocji i wspomnień. Jestem bardzo usatysfakcjonowany i odchodzę stąd z podniesioną głową. Moja rodzina jest ze mnie bardzo dumna. Bliscy są ze mnie dumni: mama, tata, dziadek, który jest już na górze, babcia... Wszystko w życiu osiągnąłem dzięki talentowi i pracy, ale miałem też wiele szczęścia, że otaczali mnie ludzie, którzy pomagali mi aż do dzisiaj - zapewniał trzydziestoczteroletni piłkarz.

Piękno piłki niekoniecznie kryje się tylko pod postacią widowiskowych zagrań i strzelonych goli. Można je dostrzec także w innych sytuacjach. Była na to szansa w Madrycie, bo przecież najłatwiej wywoływać pozytywne emocje opierając się na takich piłkarzach jak Marcelo, oddanych swoim wymarzonym klubom całym sercem. Po raz kolejny jednak przy Avenida de Concha Espina szansa została zmarnowana.

Na szczęście Brazylijczyk sprawił, że poza niesmakiem, wywołanym zachowaniem klubu, kibice Realu dostali także promyk nadziei. Wszak Marcelo zapowiedział, że na pewno powróci na Santiago Bernabeu w innej roli. W szkółce pozostał też jego syn, który być może pójdzie w ślady ojca i za parę lat, ubrany w białą koszulkę, będzie czarował na boiskach całej Europy.

Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty

Zobacz także:
Real Madryt się nie zatrzymuje. To najbardziej zaimponowało ekspertom
Niesamowity wyczyn Realu. Pierwszy taki przypadek od wielu lat

Źródło artykułu: