To jeden z najbardziej znanych w Polsce trenerów mentalnych, który w swoim dorobku ma nawet... złoty medal mistrzostw świata. Jakub B. Bączek był członkiem sztabu szkoleniowego siatkarskiej reprezentacji Polski w 2014 roku, kiedy Biało-Czerwoni zdobyli u siebie tytuł najlepszej drużyny globu. Obecnie współpracuje z wieloma zespołami i sportowcami. Pomagał także Robertowi Lewandowskiemu.
W rozmowie z WP SportoweFakty trener mentalny wspomina współpracę z kapitanem reprezentacji Polski, oczekiwaniach względem gry w nowym klubie i obecnych wyzwaniach polskich sportowców.
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Kiedy zaczął pan pracować z Robertem Lewandowskim?
Jakub B. Bączek, trener mentalny gwiazd i sportowców:
To była wiosna 2020 roku. Akurat COVID-19 sprawiał kłopoty w Europie, a Bundesliga zdecydowała, że nie będzie wpuszczać kibiców na stadiony.
ZOBACZ WIDEO: Tego zagrania nikt się nie spodziewał! Tylko bezradnie patrzyli na piłkę
Jak wygląda pańska współpraca ze sportowcami?
W najbardziej klasycznym wariancie zatrudniają mnie organizacje sportowe, na przykład Polski Związek Piłki Siatkowej i na kontrakcie jestem odpowiedzialny za pracę z całą kadrą. W ten sposób pracowałem z kilkunastoma reprezentacjami. Ale bywa też, że sportowcy znajdują mnie w internecie i kontaktują się bezpośrednio. Wtedy klienci wykupują sesje mentalnego treningu, a ja przygotowuję ich do danych zawodów czy pomagam podczas zmagania się z danym problemem. Zwykle nie mamy z góry ustalonych terminów. Sportowcy sami się kontaktują, ustawiamy termin i działamy wtedy, kiedy jestem im potrzebny.
Jak znalazł pana Lewandowski?
Przez żonę, bo najpierw poznałem się podczas konferencji z Anną Lewandowską, z którą mieliśmy gościnne wykłady. Tak nawiązaliśmy kontakt i podtrzymywaliśmy go na różnych spotkaniach i szkoleniach. Pewnego razu rozmawiałem z Anią na Skype, wtedy do kamery podszedł Robert i powiedział, że sam się do mnie odezwie. Żona przekazała mu mój numer telefonu i zadzwonił.
Zdziwił pana telefon od niego?
Trochę tak. Odebrałem słuchawkę i usłyszałem "Cześć, tu Robert Lewandowski". Na początku brzmiało to jak żart kolegi z liceum. Choć już wcześniej pracowałem ze sportowcami na najwyższym poziomie. Z innymi też sięgamy wysoko. W 2014 roku byłem członkiem sztabu Stephane'a Antigi podczas mistrzostw świata w siatkówce i zdobyliśmy złoty medal.
Czego Lewandowski potrzebował od trenera mentalnego?
Zgłosił się z chęcią dalszego rozwoju. Chciał nauczyć się czegoś nowego i przy okazji dowiedzieć się więcej o psychologii. Miał już wtedy bardzo wysoką pozycję w piłce nożnej, był praktycznie na szczycie. A jednak jest zdeterminowany do tego, by nadal poznawać coś nowego.
Słyszałem, że rozmawialiście też o tym, jak pobić rekord Gerda Muellera.
Tak. Wtedy wyliczyliśmy, że do złamania rekordu trzeba strzelić średnio 1,7 gola na mecz. Zapytałem więc, co by musiało się stać, żeby zdobywał dwie bramki w każdym spotkaniu. Robert spojrzał na mnie z politowaniem i zapytał, dlaczego tylko dwie? To był sygnał, że mam do czynienia z zawodowcem, który chce być wybitny. On nie był zainteresowany dwoma golami. On chciał rozmawiać o tym, jak strzelić trzy albo cztery. To pokazuje, jak pracuje umysł Roberta. Lubię tę historię, bo wprost pokazuje, jakim jest fenomenem.
Forma wyobrażania sobie danych sytuacji jest szczególnie ważna w pracy ze sportowcami? Czy w inny sposób też da się ich pobudzić?
Nie każdy ma łatwość wyobrażania sobie danych rzeczy. I nie każdy sportowiec ma cierpliwość, żeby słuchać gościa, który będzie mu mówił "wyobraź sobie boisko, że jesteś pewny siebie". To nie działa na każdego. Na większość owszem, ale inni są tym znudzeni, chcą innego podejścia. Dlatego ważne jest indywidualne podejście do sportowca. Ja lubię tę metodę i nie zawsze polega ona na wyobrażaniu sobie dobrych momentów. Czasami wyobrażamy sobie kryzysy i staramy się z nich wyjść, np. z siatkarzem wizualizujemy, że trzy razy z rzędu został spektakularnie zablokowany, jest w stresie i musi zmierzyć się z kolejnym atakiem. Zastanawiamy się wtedy, jak zostawić poprzednie trzy za sobą i w kolejnym cały czas być zdeterminowanym.
Czy były podobne sytuacje, które wizualizował pan z Robertem?
Z nim podchodziliśmy inaczej, bo akurat w ostatnich latach miewał bardzo mało kryzysów. Skupialiśmy się bardziej na szukaniu rozwiązań na peryferiach piłki nożnej. W mojej pracy nazywam to "agregacją zysków marginalnych". Metoda polega na tym, że skoro w samej piłce nożnej nie można zrobić już żadnego spektakularnego progresu, to szukamy go obok - w lepszej jakości snu, lepszych suplementach albo metodzie koncentracji, która zadziała lepiej niż dotychczasowe. Poza boiskiem szukamy sposobów na zdobycie przewagi nad rywalami.
Czym zaskoczył pana najlepszy polski piłkarz?
Pokorą. To wyjątkowy przypadek człowieka, który robi spektakularne rzeczy na pograniczu sportowej arogancji i jednocześnie nadal chce się uczyć, dowiadywać nowych rzeczy i sięgać po radę inne osoby. To ciekawe, bo wizerunek ludzi, którzy osiągnęli sukces, często jest taki, że zadzierają nosa i wszystko już wiedzą. A Robert Lewandowski potrafi się uczyć, zadawać pytania i szuka wsparcia na zewnątrz.
Czym jest sportowa arogancja?
Dążeniem do wysokiego wyniku. To pobijanie rekordów, stawianie wszystkiego na jedną kartę. Mają ją ludzie, którzy przeszli do historii w swojej dyscyplinie. Najlepszym przykładem jest Michael Jordan, który uprawiał dozwolony jeszcze wówczas w NBA "trash talk", czyli wrzeszczał na rywali, szydził z nich, niekiedy kogoś uraził. W mentalnym sensie rozpychał się łokciami. Ale on przeszedł do historii przez swoją efektywność. Teraz mało kto pamięta o jego metodach. Każdy pamięta, jak on wygrywał mecze. Z kolei u Roberta to zainteresowanie kolejnymi rekordami jest na pograniczu bardzo wysokiej pewności siebie.
Czy zauważa pan podobieństwa w charakterach Jordana i Lewandowskiego?
Łączy ich odwaga, kreatywność, konsekwencja i determinacja, która jest kluczem. Jordan miał pozytywną obsesję na punkcie swojej dziedziny. Chciał być wybitny i tworzyć historię. Potrafił rzucić połowę punktów w meczu, a drużyna mu asystowała i była w tle. Podobnie ma Robert, który w Monachium też często brał wynik na siebie. Do tego Jordan i Lewandowski doskonale radzą sobie pod presją. Im wyższa, tym bardziej chcą coś udowodnić. To niezwykłe, bo wielu sportowców ona deprymuje.
Jordan zbudował swoją pozycję w Chicago Bulls, Lewandowski - w Bayernie Monachium. Obaj opuścili swoje kluby po wielu latach. Z czym muszą mierzyć się zawodnicy decydując się na taką zmianę?
Myślę, że Robert odbierze to jako możliwość rozwoju na nowych bodźcach, choć 80 procent innych zawodników byłaby w jego sytuacji przerażona. Zwłaszcza, że w pierwszych meczach nie wykonał swojego zadania zgodnie z oczekiwaniami kibiców, czyli nie trafiał do siatki. A to akurat jedynie kwestia czasu. Odpali, kiedy będzie trzeba. On traktuje sparingi jako okazję do rozwoju.
Jakich spodziewa się pan jego początków w Barcelonie, kiedy sezon ruszy na dobre?
Dopóki mecze są bez stawki, to nie oczekujmy zbyt wiele. "Rozrywkowych" meczów w USA nie brałbym specjalnie pod uwagę. Myślę, że Robert wykorzystuje je do skalibrowania się do nowej drużyny. Jednak kiedy zacznie się rywalizacja o punkty, to Robert będzie strzelał. I na jednym golu się na pewno nie zatrzyma. Tak mi podpowiada intuicja.
Życzę mu jak najlepiej. To wielka marka, która promuje nasz kraj, a chyba nie każdy w Polsce zdaje sobie z tego sprawę. Poprzez niego docieramy jako Polska do telewizorów w Afryce, Ameryce Południowej czy Nowej Zelandii. To niezwykle miłe, że mamy takiego człowieka w swoim pokoleniu.
Z jakimi wyzwaniami mierzą się sportowcy obecnie?
Na co dzień cały czas mają sporo emocji, które są dla nich trudne. Np. w siatkówce mamy wymianę pokoleń, paru zawodników nie dostało szansy od trenera, choć się jej spodziewało. Wśród olimpijczyków mamy takich, dla których Paryż to ostatnia szansa na medal, bo wiedzą, że na kolejne igrzyska nie pojadą. Z kolei coraz więcej sportowców z pokolenia Z (urodzeni po 1995 roku) skarży się na epizody depresyjne lub stany lękowe. Znacznie częściej je deklarują niż starsi koledzy.
Do tego sportowcy często są narażeni na hejt, on jest większy niż kiedykolwiek wcześniej. Przez media społecznościowe dużo częściej są też porównywani. Dochodzi też presja społeczna, bo nasz naród lubi rozdawać medale jeszcze przed imprezą. Nie zaobserwowałem tego choćby wśród Niemców czy Amerykanów, których poznałem pracując za granicą. Do tego na presję może nałożyć się gorszy dzień, gorszy trening, kłótnia z partnerką i sportowiec wpada w chwilowy dołek.
Skąd biorą się problemy z depresją wśród najmłodszych sportowców?
Jednym z głównych czynników jest czas, w którym się urodzili. To czas dobrobytu. Zwykle trochę łatwiej było im zdobyć zasoby niż ich rodzicom, co niekoniecznie dobrze wróży w kontekście pewności siebie w przyszłości. Druga rzecz to wszechobecne w ich życiu media społecznościowe. Tam mają pole do porównywania się i czucia się gorszym od innych, bo zawsze znajdą kogoś bardziej wysportowanego czy z lepszymi wynikami. Dzisiejszy nastolatek, który pojedzie na kolejne IO codziennie widzi swoich rywali w internecie, porównuje się do nich i przez to gorzej się czuje. Nasi rodzice się z tym nie mierzyli. Nawet jeśli mieli jakichś rywali, to nie byli oni cały czas na tapecie. A depresja tylko czeka na to, kiedy będziemy osłabieni przez takie czynniki. Na szczęście mówi się o tym coraz więcej. Coraz częściej widzimy, że wśród młodych ludzi nie jest to temat tabu. Niestety jest też coraz bardziej powszechny.
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Lubański ma wątpliwości ws. transferu Lewandowskiego. "A co wtedy?"
To się nazywa klasa. Ujawniają, o co poprosił Lewandowski