Jeden wielki wstyd. "Ciarki żenady na plecach" (OPINIA)

Po wątpliwej przyjemności obejrzenia meczu z Chile (1:0) wiem, że ostatnie wypowiedzi Czesława Michniewicza nie były przypadkowe. Mundial jeszcze się nie zaczął, a selekcjoner ma już gotowe alibi na wypadek kompromitacji.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Czesław Michniewicz PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Czesław Michniewicz
- Rola trenera jest bardzo ważna, ale to nie trener będzie grał. (…) Nie trener jest problemem polskiej piłki. Problemem jest niewystarczająca liczba piłkarzy grających na najwyższym poziomie. (…) Jak nam nie pójdzie, to wszyscy będą dobrzy, tylko trener będzie gamoniem - wypalił Czesław Michniewicz w rozmowie z portalem interia.pl.

Samolot z reprezentacją jeszcze nie ruszył z Okęcia, a selekcjoner już sięgnął po spadochron. Góry lodowej jeszcze nie widać, a kapitan statku już siedzi w szalupie ratunkowej. Ale po tym, co zobaczyłem w środę, wcale mu się nie dziwię.

Jeśli trener Michniewicz nie chciał ułatwiać zadania Meksykanom, to zasłużył na miano mistrza kamuflażu. Stirlitz nie powstydziłby się takiej maskarady. W środę Polska zaprezentowała wielkie NIC. Po cudem zdobytej bramce, selekcjoner będzie tłumaczyć, że tak właśnie ten mecz miał wyglądać. "Taktyczny majstersztyk" - będą klaskać klakierzy. "Świetnie zarządza meczem" - będziemy słyszeć, bo gola strzelił wprowadzony z ławki Krzysztof Piątek.

ZOBACZ WIDEO: Kiks bramkarza. Ale co stało się później?!

Jeden szczęśliwy stały fragment gry nie może przykryć bolesnej prawdy o tym meczu. Drużyny Michniewicza lubią "cierpieć", ale w środę to znów my cierpieliśmy z nią. Polscy kibice mogli czuć ciarki żenady na plecach, a postronni widzowie przecierali oczy ze zdumienia, że to Polska, a nie Chile zagra na MŚ 2022. Długimi fragmentami wyglądaliśmy na tle Chile jak jakieś San Marino, o czym świadczy statystyka posiadania piłki. Więcej TUTAJ.

To wielka porażka szkoleniowca. Nie tłumaczy tego brak Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego. Trudno, by reprezentacja nie była zależna od "Lewego" - najlepszego napastnika i jednego z najlepszych piłkarzy na świecie, ale wstydliwe jest to, jak wygląda pod jego nieobecność. Tego selekcjoner nie przykryje żadnym wyszukanym bardziej lub mniej bon motem na konferencji.

Jerzego Brzęczka pogardliwie nazywano "Wują", bo łączą go więzy krwi z Jakubem Błaszczykowskim. Michniewicza można za to ochrzcić "Tatą", bo do Kataru weźmie swoich piłkarskich synów: Szymona Żurkowskiego i Mateusza Wieteskę. Obaj w środę pokazali, jak karykaturalne były to nominacje.

Selekcjoner gimnastykował się w ostatnich dniach, by wytłumaczyć powołanie dla przyspawanego do ławki rezerwowych Fiorentiny Szymona Żurkowskiego (77 rozegranych minut w tym sezonie!), ale jego pupil wytrącił mu ostatnie argumenty z ręki. Wieteska też wszedł w mecz tak, że sprezentował Chilijczykom sytuację bramkową.

Ale nie dwóch ciągniętych za uszy piłkarzy jest problemem tej reprezentacji. Po tym, co widzę od czerwca, spodziewam się, że do Kataru polecimy na klasyczny polski tryptyk: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Michniewicz sprawił, że oczekiwania względem kadry są bliskie zeru. Ma to ten plus, że można oszczędzić sobie rozczarowania.

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Wszystkie mecze obejrzysz na TVP 1 w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy Polska wygra na MŚ 2022 chociaż jeden mecz?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×