Kibice zamienili jego życie w piekło. Dziś nie żałuje tamtej decyzji

Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński
Getty Images / Martin Rose / Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński

Po meczu z Meksykiem (0:0) na reprezentantów Polski spadła lawina krytyki, ale do Bartosza Bereszyńskiego kibice nie mogą mieć pretensji. W przeszłości jednak fani zamienili jego życie w istne piekło.

- To nie były dziesiątki wiadomości tylko setki. Nie tylko niecenzuralne treści, ale i takie, po których mogłem czuć się zagrożony - tak opisywał swoje pierwsze dni po transferze z Lecha Poznań do Legii Warszawa w 2013 roku.

20-letni wówczas piłkarz musiał zmierzyć się z presją, pod którą ugiąć by się mogli bardziej doświadczeni zawodnicy. 10 lat od tamtych wydarzeń nie ma jednak wątpliwości co do tego, że podjął słuszną decyzję, dzięki której może brać udział w swoim drugim mundialu w karierze.

Niechciany u siebie

Przypadki transferów z Lecha do Legii prawie nigdy nie przebiegały "bezboleśnie". Bereszyński przekonał się o tym jednak wyjątkowo mocno. Poznaniak, w dodatku z Lechem w "rodowodzie" (w "Kolejorzu" grali jego tata oraz wujek). Tutaj zdrada musiała zaboleć.

ZOBACZ WIDEO: Były kadrowicz zdradza kulisy. Tak wygląda dzień po meczu na wielkim turnieju

Zetknął się zatem z ogromną falą nienawiści. Co gorsza, na jednym z forów internetowych wyciekł jego numer telefonu, przez co kibice mogli osobiście przekazać mu, co o nim myślą i co mu zrobią.

Prawda jest jednak taka, że Bereszyński w Lechu nikomu nie był specjalnie potrzebny. W seniorskiej drużynie rozegrał zaledwie 17 meczów, w których strzelił 1 bramkę, przy czym wciąż należy pamiętać, że był wówczas klasyfikowany jako napastnik.

- W Lechu czułem się niechciany, a Legia dała mi odczuć, że na mnie liczy - mówił już po podpisaniu kontraktu z nowym klubem.

Najważniejszy, z punktu widzenia samego piłkarza, w całym transferze był jednak fakt, że w Legii spotkał on trenera Jana Urbana. To właśnie ten szkoleniowiec zdecydował się przestawić "Beresia" na bok obrony. - Jest zawodnikiem wytrzymałym, szybkim, nieźle gra w defensywie jeden na jeden. Na pewno lepiej się czuje grając na boku niż jako środkowy - mówił Urban.

Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński (fot: Wojtek Radwanski/EuroFootball)
Na zdjęciu: Bartosz Bereszyński (fot: Wojtek Radwanski/EuroFootball)

To był strzał w "10". Przeciętny, niespecjalnie rokujący napastnik, nagle stał się czołowym prawym obrońcą ligi, który w przyszłości rozegra na tej pozycji niemal 200 meczów we włoskiej Serie A.

Zmiana, która przeszła do historii

Początki w Legii były jednak trudne. Zamiast koncentrować się na budowaniu pozycji w nowym klubie, piłkarz musiał martwić się tym, co dzieje się w Poznaniu. Nienawiść kibiców nie skupiała się bowiem jedynie na nim. Jego rodzinny dom w stolicy Wielkopolski kibice postanowili... obrzucić jajkami.

- To na pewno nie wszystko, bo sądzę, że rodzice i moja siostra coś przede mną ukryli. To było najgorsze, że wydarzenia związane ze mną dotykały najbliższych. Byłem bezsilny - wspominał w rozmowie ze sport.tvp.pl.

Transfer nie był jednak jedynym momentem, gdy znalazł się w prawdziwym oku cyklonu. Gdy kwestia zmiany barw nieco już przycichła, nagle wybuchła nowa afera. Bereszyński w 87. minucie rewanżowego meczu ostatniej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów z Celtikiem zmienił Michała Żyrę. Ciąg dalszy każdy doskonale pamięta. Legia, mimo wygranej 6:1 w dwumeczu, odpadła.

Oczywiście winna całego zamieszania była ówczesna kierownik drużyny - Marta Ostrowska. - Czy z moimi kartkami wszystko jest w porządku? - pytał przed meczem  Bereszyński. - Niczym się nie przejmuj, tylko graj. Od tych spraw jestem ja - miał usłyszeć w odpowiedzi.

Legenda Sampdorii 

Ostatecznie jednak pobyt Bereszyńskiego przy Łazienkowskiej 3 bez wątpienia należy ocenić na duży plus. Zresztą nie może być inaczej, jeżeli ze stolicy odszedł do występującej w Serie A Sampdorii, w której bardzo szybko zdołał wywalczyć sobie miejsce w składzie.

Dziś, ze 186 meczami jest drugi na liście obcokrajowców z największą liczbą występów w barwach "Blucerchiati". O 30 meczów wyprzedza go jedynie brazylijski pomocnik - Toninho Cerezo. Przebicie go to raczej jednak tylko kwestia czasu, bowiem na początku roku Polak przedłużył swój kontrakt z klubem do końca sezonu 2024/2025.

- To co osiągnąłem w piłce, to w 90 procentach moja głowa. Gdybym jednak teraz skończył karierę, to miałbym niedosyt - przyznał Bereszyński w "Foot Trucku".

Bereszyński miał bowiem prawo liczyć na więcej. W przeszłości był łączony m.in. z Interem Mediolan, czy nawet niedawno z AS Romą. Zapytany o to, czego przede wszystkim brakuje mu, by wskoczyć na ten wyższy poziom, wskazał jeden konkretny element.

- Uważam, że brakuje mi przede wszystkim konkretów z przodu. Gdybym dorzucił takie 5,6,7 asyst w sezonie, to pewnie byłoby mi dużo łatwiej. Mając 20 lat możesz jeszcze powiedzieć, że skupiasz się nad tym, by te asysty przyszły, ja mam 30 lat, mówiłem tak sobie co roku i jednak te asysty nie przyszły - analizował.

- Piłka jest jednak piękna pod tym względem, że jest to nieprzewidywalny sport. Mogę za chwilę pojechać na mundial, zagrać super kilka meczów, oby tak było, i się wszystko zmieni. I w styczniu już jest inna gadka - dodał Bereszyński.

W meczu z Meksykiem był jednym z tych, którzy nie zawiedli, a wręcz przeciwnie, grupa fanów jego umiejętności znacznie się powiększyła.

Czytaj także: 
Tragiczna śmierć 57-latka. Zginął potrącony przez pociąg
Inny autokar niż zawsze. To nim Polacy podróżują w Katarze

Komentarze (0)