Mentalność przeżarta piłkarską wynikozą. "Co przyniesie los" [OPINIA]

PAP/EPA / Friedemann Vogel / Czesław Michniewicz i Robert Lewandowski
PAP/EPA / Friedemann Vogel / Czesław Michniewicz i Robert Lewandowski

O okolicznościach wyjścia reprezentacji Polski z grupy na mundialu 2022 nie będziemy po latach opowiadać wnukom przy kominku. Gdy o to zapytają, spróbujemy zmienić temat.

Awans do fazy pucharowej mistrzostw świata w Katarze nie jest osiągnięty w euforii całego narodu. To jest awans zdobyty z krępującym poczuciem zażenowania. Z Argentyną graliśmy piach. To był bardzo zły mecz.

Pod powiekami na zawsze zostanie przygnębiający obrazek reprezentantów Polski, którzy dramatycznie bronią… porażki 0:2 i boją się przekroczyć połowę boiska. W budowaniu akcji są porażająco bierni. W trzech meczach grupowych święta futbolu cztery razy strzelają celnie na bramkę. To się nazywa: bezradność i czekanie na to, co przyniesie los.

Jak to dobrze, że Argentyna nie potrzebowała do awansu trzeciej bramki, prawda? Ten awans ma twarz Czesława Michniewicza i zostanie nazwany imieniem tego trenera. Jest dokładnie taki jak on. A on ma - w mojej ocenie - mocno przesunięte poczucie wstydu. Nie liczy się nic poza wynikozą. Zrobić awans za wszelką cenę. Po trupach. A jeśli kibice narzekają na styl, to Michniewicz pyta z niekłamaną satysfakcją: "A jaki był wynik?". Trochę jak ten facet w filmie
"Miś": "Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz?".

ZOBACZ WIDEO: "Więcej szczęścia niż rozumu". Mocne słowa po awansie Polaków

Ostatecznie mamy awans lepszym od Meksyku stosunkiem bramek, ale przecież gol dla Arabii Saudyjskiej padł w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry (Meksyk pokonał Arabię 2:1 - przyp. red.), a gdyby nie padł, zdecydowałyby kartki, czyli klasyfikacja fair play. A zatem Michniewicz tak naprawdę grał na - o zgrozo - mniejszą od Meksyku liczbę kartek... To zdecydowało o awansie Polski. Cały świat ogląda mundial, bo to jest przecież święto futbolu, wielka piłkarska uczta. My na ten bal pakujemy się w gumofilcach, pikowanej kufajce i wieśniackim berecie. I są tacy, którzy próbują nam wmówić, żebyśmy się z tym dobrze czuli i żebyśmy się tym zachwycali. Ja na tym balu tak - przepraszam - nie tańczę.

Udało nam się zgrabnie wpisać w złośliwy stereotyp Polaka-kombinatora, który - zamiast grać - kombinuje. Bo inaczej nie potrafi. Jesteśmy jedyną drużyną na mundialu, która nie gra pod swojego najlepszego zawodnika - Roberta Lewandowskiego.

Michniewicz wmówił naszym piłkarzom, że nie umieją grać w piłkę, że nadają się tylko do przeszkadzania. A oni w to uwierzyli. Wojciech Szczęsny zaniósł nas na własnych plecach do 1/8 finału. I tyle było z futbolu.

Trochę mnie dziwi, że Robert Lewandowski nie wstydzi się takiej gry reprezentacji Polski. Bo przecież mecz z Argentyną oglądał cały świat. Oglądał też jego - Roberta, jak biega w środku pola z nogami spętanymi chorą taktyką.

Jak się czuje "Lewy", gdy na koniec meczu podchodzi do Messiego? Rozmawia z nim jak równy z równym? Czy może mówi mu na ucho: "No, wiesz… ten nasz trener… taktyka… ten, tego… ten…". A Messi patrzy na niego jak na kosmitę i pyta: "Powiedz mi Robert… Ty w ten sposób zamierzasz zdobyć upragnioną Złotą Piłkę?". Zapada krępujące milczenie.

Michniewicz ma na tym mundialu trochę niezaprzeczalnych osiągnięć. Wymyślił np. nową pozycję w futbolu - defensywny napastnik. Bo przecież na takiej pozycji grał z Argentyną Karol Świderski, prawda? Tylko, po co to robił akurat Świderski? Mógł przecież każdy inny.

Zresztą, poza bramkarzem, wszystko jedno, kto u nas gra w polu i gdzie gra. Przed laty Jan Tomaszewski mówił złośliwie o naszej reprezentacji: "Jurek Dudek i 10 koszulek". Przypomina to państwu coś? Michniewicz ma jeszcze tę zasługę na mundialu, że - mając tak dobrych piłkarzy jak Lewandowski czy Zieliński - udało mu się ich zredukować do roli zwykłych przeszkadzaczy i walczaków.

Świat przyjeżdża na mundial, żeby się bawić w futbol. Ale nie my. Piłka nożna jest kochana na całym świecie jako najwspanialsza dyscyplina sportu. Jest kochana nie dlatego, że ktoś z kimś wygrał (albo przegrał, ale miał lepszy bilans bramek), tylko dlatego, jak grał. Pamiętacie np. Duńczyków z Euro'92? Mieli swój styl, kibice kochali ten "Duński dynamit". A my, kim jesteśmy teraz w Katarze? Trudno się w tym zakochać. A nawet docenić.

I tu tak naprawdę nie chodzi o sam dobór taktyki. Ona może być nawet defensywna. Można się przecież bronić i grać z kontry, mamy w tym wieloletnią tradycję i spore osiągnięcia. Ale my nie gramy na kontrę. My w ogóle nie gramy w piłkę.

Pewnie każdy z nas spotkał się taką sytuacją na wakacjach w obcym kraju: "jesteście z Polski? Lewandowski! Brawo!” i kciuk zagranicznych rozmówców szedł w górę. Jak myślicie: czemu? Czy z powodu wyników Roberta? Czy może stylu gry i skuteczności, którymi zachwycał? O co będą nas pytać na wakacjach po mundialu? O napoleoński geniusz naszego trenera? Będą nas chwalić za świetną znajomość regulaminu Fair Play?

Czy taki ma być nasz Narodowy Model Gry? Od teraz już każdy awans na mundialach i w mistrzostwach Europy będziemy robić w ten michniewiczowski sposób? Gra w piłkę jest tu okolicznością jedynie obciążającą i do niczego nam się nie przyda.

Brawo nasi!

Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Polska zagra z mistrzem świata! Znamy kolejne pary 1/8 finału
"Boli to". Lewandowski natychmiast to zauważył

Źródło artykułu: WP SportoweFakty