Wbrew pojawiającym się informacjom dyrektorem sportowym nie będzie Sławomir Czarniecki, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Został on co prawda członkiem rady nadzorczej, natomiast na tym jego rola w Lechii Gdańsk się kończy. Zapewne będzie doradzał zarządowi w kwestii transferów, nieoficjalnie będzie mógł zarekomendować tego lub innego zawodnika, jednak pod żadnym z ruchów się nie podpisze.
Mówiło się, że być może będzie mógł łączyć funkcję członka rady nadzorczej z pełnieniem obowiązków dyrektora sportowego w Lechii, ale tak się nie stanie. Jego obecny pracodawca Bayer 04 Leverkusen zgodził się tylko na radę nadzorczą. Nic więcej. I - z tego co słyszymy - dla Czarnieckiego praca w niemieckim klubie będzie sprawą priorytetową. Lechia, jakkolwiek to zabrzmi, zejdzie na drugi plan. W związku z tym wkrótce władze klubu będą chciały zatrudnić jeszcze jedną osobę do pionu sportowego, prawdopodobnie właśnie dyrektora sportowego.
- Chcę służyć klubowi swoją wiedzą, przede wszystkim w tych obszarach, w których mam największe doświadczenie - mówi Czarniecki.
A doświadczenie wcale nie jest takie małe. W przeszłości pracował jako trener młodszych roczników w akademii Bayernu, trener zespołu do lat 19, asystent dyrektora sportowego pierwszej drużyny oraz skaut. To on był pierwszym trenerem Kaia Havertza i wprowadzał go do poważnego futbolu.
ZOBACZ WIDEO: Zagraniczna prasa komentuje występ Marciniaka. "To frustracja"
Poszukiwanie dziewiątki
Czarniecki będzie robił dużo, by w Lechii powstała akademia z prawdziwego zdarzenia, choć to raczej melodia przyszłości i kibice w Gdańsku zapewne będą musieli jeszcze trochę poczekać na rozpoczęcie budowy, nie mówiąc o pierwszym treningu w nowym miejscu.
Żyjąc teraźniejszością warto zerknąć do pierwszej linii Lechii. Na pierwszy rzut oka - nie jest źle. Z jednej strony Flavio Paixao, z drugiej Łukasz Zwoliński. Dwa uznane nazwiska w polskiej lidze. Tylko po kilku sekundach trzeba zdać sobie sprawę, że obu wygasa kontrakt już za pół roku i z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że to ich ostatnie miesiące w Lechii. Zmienników nie widać, więc Lechia będzie musiała być aktywna już podczas zimowego okienka transferowego.
Mówiło się o dwóch nazwiskach - Daniel Paraschiv z FC Hermannstadt oraz Bobur Abduxoliqov z Eniergietik-BGU Mińsk.
Paraschiv w rumuńskiej ekstraklasie w 21 meczach strzelił dziewięć goli i jest wiceliderem klasyfikacji najskuteczniejszych. Tamtejsze media spekulowały, że Lechia będzie w stanie zapłacić ok. pół miliona euro za tego zawodnika. Znając - delikatnie rzecz ujmując - dość oszczędne podchodzenie do tematu transferów prezesa Pawła Żelema trzeba było patrzeć na to ze sporym przymrużeniem oka. Zresztą sprawa wydaje się nieaktualna, bo do gry wkroczył Hapoel Beer Szewa, który miał oferować o kilkaset tys. euro więcej niż Lechia.
Abduxoliqov wygląda korzystniej pod względem liczb, bo w zakończonym sezonie w lidze białoruskiej (gra się tam systemem wiosna-jesień) zdobył 26 bramek i został królem strzelców. 31 grudnia wygasa jego kontrakt i od 1 stycznia będzie wolnym zawodnikiem. Z perspektywy Lechii - sytuacja idealna, bo nie trzeba płacić jego obecnemu pracodawcy i można przejść do negocjacji bezpośrednio z samym zainteresowanym. Oczywiście pozostaje kwestia pensji i ewentualnych dodatkowych bonusów. Jednocześnie trzeba podkreślić, że Lechia nie jest jedynym klubem chcącym pozyskać 25-latka. Pozostałe to Hajduk Split oraz Debreczyn VSC.
Czym Lechia może przekonać nowych zawodników? Na pewno nie pieniędzmi, bo tych w Gdańsku za dużo nie ma. Raczej nie poziomem sportowym, gdyż w tym sezonie klub czeka walka o utrzymanie. Ładnym stadionem? Być może. Logicznych przesłanek nie ma zbyt wielu, natomiast czas pokaże.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Od paraliżu do bohatera mundialu. Di Maria przełamał klątwę finałów
Rosjanie uderzyli w Marciniaka! To się w głowie nie mieści